– No, niby jest pokój służbowy – przyznał – ale w tej chwili mieszka tam pani Brady. Do czasu aż jej mąż nie wyleczy złamania biodra. Boi się mieszkać sama w domu.
– I… chcesz zamieszkać ze mną?
– Richard twierdzi, że masz mnóstwo miejsca.
– Niech go wszyscy diabli! – wybuchnęła. – Przypuszczam, że przewieźliście już twoje bagaże i stoją teraz u mnie na werandzie!
– Nie, są dalej w pubie – uspokajał ją, ale słyszała wyraźnie znaną nutkę kpiny w głosie. – Christy, jestem bardzo spokojnym lokatorem.
– Ale… ja nie chcę lokatora!
– Pomyśl o mnie jak o zabezpieczeniu. Przed złodziejami i gwałcicielami.
– Wolę być okradana i gwałcona – odpaliła.
– Jak możesz tak mówić? – zawołał dotknięty. – Robię lepszą kawę niż którykolwiek z twoich złodziei i gwałcicieli, przyszłych i przeszłych.
Mimo zaskoczenia, Christy wybuchnęła śmiechem. Potyczka była przegrana.
– Piję wyłącznie herbatę – próbowała jeszcze rozpaczliwie się bronić. Ale brzmiało to nieprzekonująco.
– Earl Gray czy Irish Breakfast? Umiem parzyć obie. Z prawdziwą angielską marmoladą podaną na gorącym toście prosto do łóżka o siódmej rano.
– Wiedział już, że wygrał, i było to słychać.
– Każdego ranka? – spytała niedowierzająco.
– Niech złamię nogę, jeśli łżę.
– Och, mam nadzieję, że złamiesz – poddała się.
– Doktorze…
– Właśnie dostarczono „Mims” – powiedział z satysfakcją. – Osobisty strażnik i dostawca śniadań panny Blair musi się rozłączyć. Do zobaczenia wieczorem.
W porze lunchu, kiedy Christy właśnie kończyła kanapkę, zajrzał do apteki Richard. Wszedł ostrożnie, z miną człowieka gotowego natychmiast zrobić unik.
– Masz czelność tu się pokazywać? – spytała groźnie.
– Jest mi bardzo przykro…
– Akurat, wyglądasz jak kot, który się objadł sperki.
– Kate spała prawie całe rano – odpowiedział, tak jakby to coś wyjaśniało.
– Zazdroszczę jej.
– Christy, na miłość boską…
– Wiem – wydusiła ochryple – potrzebujesz drugiego lekarza, Kate potrzebuje lekarza, Corrook potrzebuje lekarza. Tylko ja nie potrzebuję lekarza, żadnego! I dlatego właśnie ja mam się z nim męczyć. Czy tego chcę, czy nie, będzie mi robił co rano herbatę i podawał tosty z marmoladą…
– Zgodziłaś się pod tym warunkiem? – nie ukrywał rozbawienia.
– Oczywiście, że nie. To znaczy tak… – Christy odłożyła niedojedzoną kanapkę. Zadowolona była z nieobecności Ruth i klientów. – Richard, co on robi w Corrook?
– Nie mam pojęcia.
– Nie wykręcaj się – powiedziała zgaszona. – Musisz wiedzieć, czemu nagle rzucił wszystko i przyjechał do Australii. Ponoć jego żona umarła pół roku temu?
– To wiem.
– I dlatego przyjechał? Aby o tym zapomnieć?
– Potrząsnęła głową. – Nic z tego nie będzie, tracisz tylko czas. To, jak by nie było, wzięty położnik. Powinieneś poszukać stałego partnera, spróbuj dać ogłoszenie…
– A co, myślisz, że nie dałem? – Richard był wyraźnie zmęczony. – Nikt nie chce praktyki na prowincji. Adam pojawił się w ostatniej chwili i, nawet jeśli będzie tu zaledwie kilka tygodni, to jest jak wygrany los na loterii. – Spojrzał na nią stanowczo. – Ale może zostałby dłużej. Jeśli… jeśli tubylcy będą wystarczająco mili. Włączając w to ciebie, Christy.
– Czego ty chcesz? Jak mogę być jeszcze milsza? Nie dość, że oddałam mu kawałek mego domu?
– mruknęła gorzko.
– Z własnej woli?
– Raczej uległam przemocy. Zgodziłam się pod presją – przyznała. – Ale się zgodziłam. – Słaby uśmiech zagościł na jej twarzy. – Może nawet nie wezmę czynszu, jeśli tosty będą rzeczywiście dobre.
– Bądź dla niego miła. – Mówił surowo i z naciskiem.
– Bądź dla niego miła, bądź dla niego miła – przedrzeźniała go. – Co się stało jego żonie?
– Nie wiem – odparł. – Nie pytałem, a sam nie powiedział.
– Richard!
– To nie moja sprawa!
– Sugerujesz, że moja też nie? Znowu dowiem się ostatnia. – Zawahała się. – Słuchaj, za pierwszym razem, kiedy go zaprosiłeś przed laty…
– Tak?
– Powiedziałeś, że musi koniecznie odpocząć, że przeżywa jakąś osobistą tragedię. Ale nie powiedziałeś, o co chodzi. Czy to miało coś wspólnego z ich małżeństwem?
– Christy, nie mogę ci tego powiedzieć – westchnął – to byłoby nieetyczne.
– Co tu ma do rzeczy etyka? Nie jestem pacjentem, jestem twoją siostrą i chcę wiedzieć.
– To musisz go sama zapytać. – Była to ostateczna odpowiedź. Westchnęła zrezygnowana.
– Czy jeszcze czegoś chcesz? Wyszczerzył zęby.
– Skąd wiedziałaś?
– Chyba wpadasz w nałóg. Christy to, Christy tamto, Christy owo.
– Mam poważny zabieg, a później muszę jechać do Freda Barrowa. To dziesięć mil stąd.
– Czyli?
– Czyli, droga i niezastąpiona Christy, mam nadzieję, że mogłabyś po pracy pobyć z Kate. – Spoważniał. – Nie chciałbym, aby była zbyt długo sama.
– Dobrze. Przynajmniej wrócę do domu jeszcze później.
– Christy…!
– Wiem, wiem, bądź miła dla Adama. Będę słodziutka jak cukiereczek. Ale to pewnie tylko przyspieszy jego powrót do Londynu.
– Dzięki, Christy… – Richard ciągle nie odchodził.
– Co jeszcze?
– Może masz tutaj zapasowe klucze? Chciałbym, żeby Adam mógł się przenieść już dzisiaj.
– Świetnie. – Rzuciła mu klucze. – Powiedz, aby czuł się jak u siebie. Duża sypialnia jest moja, ale jeśli będzie miał taki kaprys, niech się nie krępuje. Zmieścimy się.
ROZDZIAŁ CZWARTY
W izbie przyjęć musiał być tego dnia spory tłok, bowiem Christy zrealizowała znacznie więcej recept niż zwykle. Najwyraźniej wielu pacjentów ciekawił nowy lekarz. Jedyny problem stanowiło odcyfrowywanie nie znanego charakteru pisma.
Było po szóstej, kiedy wreszcie zamknęła aptekę i pojechała do domu brata, a przecież obiecywała zajrzeć wcześniej.
Miała nadzieję, że Richard przesadza. Gdyby Kate nie była jego żoną, ale zwykłą pacjentką, pewnie by tak nie panikował. Zostawiła samochód w garażu i poszła w stronę wejścia.
– Hej, Kate! – zawołała. Okna były szeroko otwarte i bratowa powinna ją usłyszeć. – Przybywam ciebie pilnować i twego tobołka.
Nie było odpowiedzi. Christy zaniepokoiła się. Drzwi frontowe też były na oścież otwarte i jedynie siatka przeciw owadom blokowała wejście do domu.
– Kate! – zawołała i nacisnęła dzwonek. Znowu nic. Garaż był pusty, ale nie było w tym nic dziwnego, skoro Richard pojechał z wizytą, a Adam jeździł wozem Kate. Może poszła na spacer, pomyślała, obchodząc dom.
– Kate? – zawołała głośno, bardzo już zaniepokojona.
Nagle zamarła. Z głębi domu dobiegło ją kwilenie noworodka. Nie można było pomylić tego dźwięku z żadnym innym. Serce Christy zamarło. Chyba mi się zdawało, przecież to jeszcze dwa tygodnie, pomyślała. To niemożliwe…
Chwyciła za klamkę i pociągnęła, ale siatka nie ustępowała. Kwilenie było teraz głośniejsze. To nie omamy słuchowe. Mimo upału Christy zrobiło się przeraźliwie zimno. Szarpała za siatkowe drzwi, jednak bez skutku. Ogarnęła ją panika. Cofnęła się O krok i kopnęła z całej siły. W bosej stopie, osłoniętej jedynie lekkim sandałkiem, poczuła ostry ból, ale siatka rozerwała się w dolnej połowie drzwi. Christy wpełzła na czworakach do środka, zerwała się na nogi i pobiegła korytarzem.
– Kate! – krzyczała. – Kate, odezwij się! Gdzie jesteś? Kate? Kate!