Выбрать главу

Nie brzmiało to zbyt dobrze, lecz była w tym pewna szansa. Możliwe, że pożądanie zamknęło się gdzieś u niej w środku, jakby cofnęło się, schowało po nieprzyjemnych przeżyciach w okresie dorastania. Autor książki mógł mieć co do tego pewną rację.

Która godzina? Czy można jeszcze zatelefonować do Vesli?

Nie, nie. Był kwadrans po drugiej w nocy, jeszcze by się przestraszyła, pomyślałaby, że przytrafiło mu się coś złego.

Po części była to zresztą prawda, lecz Antonio akurat o tym nie zamierzał opowiadać, dopóki nie wróci do domu.

Zatęsknił teraz bardzo za powrotem, zapragnął spróbować tego, co proponował autor książki.

Nagle drgnął. Z zewnątrz dobiegł jakiś odgłos. Antonio wstał z łóżka i na palcach podkradł się pod okno. Książka nie wzbudziła w nim pożądania, bo też i nie to miała na celu. Zawierała suche, lecz być może bardzo cenne informacje. Teraz jednak należało o tym zapomnieć.

Noc była jeszcze mroczna, lecz odrobinę zaczęło się już rozjaśniać. Nikogo nie spostrzegł, nikt nie kręcił się przy samochodzie. Plecak oczywiście zabrał ze sobą do pokoju. Leżał teraz dość daleko, w kącie, lecz Antonio miał przez cały czas na niego widok. Zgasił już światło, kiedy usłyszał dźwięk. Czy powinien otworzyć drzwi i wyjrzeć? Nie, nie będzie podejmował niepotrzebnego ryzyka. Przecież musi iść w góry, odnaleźć karłowatą brzozę i…

I co potem? Nikt przecież nie podpowiedział mu, w jaki sposób ma unicestwić przeklętą zawartość pudełka. Czy ma je sam otworzyć? Czy też…?

Nawet Jordi nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

Ostrzegał tylko Antonia przed tym. Ale wobec tego w jaki sposób…

Powiedzieli, że otrzyma pomoc. Owszem, na pewno mu się to przyda!

Ale przecież rycerze nie mogą się do niego zbliżyć!

Nagle poczuł, jak bardzo jest samotny w tym zadaniu.

I nie tylko to, był również sam na kempingu. Samochód właściciela zniknął, a wcześniej mężczyzna wspomniał, że nie ma innych gości. Antonio nie czuł się całkiem bezpieczny, stojąc przy oknie i wyglądając na opustoszałe domki i przyczepy kempingowe. Jezioro lekko połyskiwało w nocnym świetle o barwie szarej mgły. Nie słychać już było nigdzie żadnego odgłosu, nawet z drogi nie dochodził szum, bo o tak późnej porze nie jeździły tędy samochody.

Antonio wrócił do łóżka.

Niemal natychmiast w jego głowie rozległ się nie znoszący sprzeciwu głos:

„Zdejmij wieczko, wyrzuć je!”

Antonio postanowił nie zwracać na to uwagi, jakby był to najzwyklejszy szum w uszach, tinnitus. Jako student medycyny doskonale wiedział, jak bardzo dokuczliwa potrafi być ta przypadłość dla osób, które na nią cierpią. Wielu ludzi potrafiło zignorować słabsze symptomy lub też po prostu nauczyć się z nimi żyć, dla innych tinnitus potrafił być prawdziwym piekłem hałasu. Stopnie tej choroby były liczne i bardzo różnorodne.

Zatykanie uszu nie pomagało. Nie miał radia, które mógłby włączyć, nic takiego, co zagłuszyłoby wciąż powtarzające się polecenia czy też raczej rozkazy.

Antonio usiłował myśleć o czymś innym, zaakceptować te głosy i zignorować je. Mógł teraz zrozumieć, jak się czują niebezpieczni dla innych pacjenci oddziałów psychiatrycznych, którzy twierdzą, że jakiś głos nakazuje im zabić. Chorzy najczęściej słyszą głos Boga albo Diabła.

Głos, który słyszał Antonio, z pewnością nie był głosem Boga. To odzywali się mnisi, słudzy Inkwizycji, a im bliżej było raczej do zupełnie innego miejsca, chociaż zadawali ludziom cierpienie w imię niebios.

Po jakimś czasie jednak zasnął. Z najzwyklejszego, najczystszego zmęczenia.

Nie było wcale dziwne, że śnili mu się mnisi. Zachowywali się okropnie natrętnie, wbijali w niego swoje czarne oczy, pochylając się nad łóżkiem. Antonio miał bowiem jeden z tych naprawdę nieprzyjemnych snów, które rozgrywają się w tym samym pomieszczeniu, w którym się śpi, i przez to są wyjątkowo realistyczne.

Antonio próbował się przed nimi bronić, wymachiwał rękami, chcąc ich odpędzić od siebie, ale mnisi wywierali na niego coraz większy wpływ. „Zdejmij pokrywkę, zdejmij wieczko! Wyrzuć je, wyrzuć daleko!”

Nagle coś dotknęło jego policzka. A to dopiero! Teraz doprawdy już przesadzają!

Ale to, co musnęło jego twarz, było tak delikatne i miękkie, łaskotało go w nos i usta, uparcie, niemal z rozpaczą.

Antonio przebudził się i natychmiast poderwał do góry.

I przeżył szok. Okazało się, że siedzi na podłodze w rogu pokoju, tuż przy plecaku, i usiłuje go rozsznurować!

Ach, nie, nie, to niemożliwe! Podniósł się tak gwałtownie, że aż stracił równowagę i musiał oprzeć się o ścianę.

A po pokoju wciąż coś krążyło, coś leciutkiego, cichego.

Widocznie przez wąską szczelinę w oknie dostał się do środka jakiś ptaszek. Ach, są aż dwa! Spostrzegł, że krążą pod sufitem.

To one właśnie musiały go zbudzić uderzeniami skrzydełek po twarzy. Tak, to się mogło zgadzać.

– Dziękuję wam, moi mali przyjaciele – szepnął.

Trzeba je wypuścić, ale bez zapalania światła, to mogło je tylko przestraszyć.

Antonio przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi, do środka wpadło chłodne wiosenne powietrze. Potem odsunął się od drzwi jak najdalej z zamiarem skierowania ptaszków na tę drogę.

Jeden wkrótce znalazł wyjście, zaćwierkał cichutko, jak gdyby dając sygnał towarzyszowi, i wkrótce oba wyfrunęły.

To się stało niezwykle szybko, pomyślał Antonio. Na ogół wypędzenie zabłąkanego ptaka z pomieszczenia nie należy do najłatwiejszych rzeczy pod słońcem.

Czy powinien wyruszać już dalej?

Nie, był zbyt zmęczony, potrzebował snu. I to jak najwięcej. Kolejny dzień zapowiadał się ciężki, jeśli wszystko miało się toczyć tak jak do tej pory.

Ale plecak trzeba wynieść. Usłyszy, jeśli ktoś będzie próbował dobrać się do bagażnika samochodu. Ze środka pojazdu nie można się było dostać do bagażu.

No dobrze, ale jeśli sam zostanie zmuszony do otwarcia bagażnika? Cóż, powinien się od tego przebudzić. Na wszelki wypadek włączył alarm.

Bosymi stopami szedł po mokrej, lodowato zimnej trawie. Bacznie rozejrzał się jeszcze dokoła, zanim wsunął się z powrotem do środka i starannie zamknął za sobą drzwi na klucz.

Dziwne. Teraz kiedy wyniósł plecak, wszystko wydawało się jakby o wiele bezpieczniejsze.

Nareszcie Antonio mógł spokojnie zasnąć. Nie dręczyły go już żadne koszmarne sny, mnisi najwyraźniej musieli się poddać.

Ach, gdybyż było tak dobrze! Postanowił, że gdy tylko nadejdzie ranek, zaraz zatelefonuje do Vesli. Już się na to cieszył.

Tymczasem poranek przyniósł mu kolejną niespodziankę. Po pierwsze, spał nieprzyzwoicie długo. Obudził się dopiero przed dziesiątą. A przecież wcale nie miał takiego zamiaru, liczył, że wyruszy bardzo wcześnie, czekała go wszak daleka droga.

Niespodzianka nastąpiła, kiedy postanowił się umyć.

W miednicy leżały dwie roślinki, tak jak je tam ułożył. Wydawały się najzupełniej świeże. Coś się jednak wydarzyło.

Na prawdziwym piołunie widniała niewielka biała ptasia kupka. A na bylicy pospolitej – maleńkie czerwone piórko.

Antonio podniósł głowę i głęboko odetchnął. Przypomniał sobie, jak kiedyś w szpitalu pomogli parce małych ptaszków uciec przed atakującymi je wielkimi czarnymi ptaszyskami.

Mieli wówczas do czynienia z parą gili, samczyk miał jasnoczerwone piórka na piersi.

Nasi kochani, tak mówili o nich rycerze. Dziękowali za ich ocalenie.

Antonio podniósł roślinki do góry. Uśmiechnął się, patrząc na białą plamkę.

Czy można w wyraźniejszy sposób powiedzieć, która z roślin była tą właściwą?