Выбрать главу

Może dlatego właśnie postanowił wykonać ów oczyszczający rytuał tutaj, wysoko w górach? A może robi coś złego? Może przez to zbruka ów czysty, dziewiczy teren?

Karłowata brzoza nie wypuściła oczywiście jeszcze swoich ślicznych, okrągłych, karbowanych listków, ale na gałązce widać było dużo pączków i je właśnie mógł wykorzystać. Przecież pączek zawiera w sobie jeszcze więcej mocy niż rozwinięty liść!

Krążąc po lesie w poszukiwaniu jak najdogodniejszego miejsca, odległego od wszelkich ścieżek, nie przestawał się zastanawiać nad czarno ubranym chłopakiem. Ów młodzieniaszek najpierw usiłował doprowadzić do tego, żeby Antonio spadł z hałdy odpadów przy tartaku, potem zaś, wiele kilometrów stamtąd, nagle zagrodził mu drogę w najgorszym z możliwych miejsc w okolicy Bagnskleivane.

To była zupełnie chora myśl, lecz Antoniowi przyszło do głowy, że to właśnie ten łotr tak ukradkiem skrada się za nim tu, na pustkowiu.

Obrócił się gwałtownie, lecz oczywiście był sam, tak opuszczony przez świat, jak się czuł.

Daleko w oddali, w górze, na tle najwyższego szczytu, przez moment dostrzegł drugą z letnich zagród, Laegret, skrytą między drzewami. Również tam pojawiły się nowe domy. Jeden po drugiej stronie „śnieżnej rzeki”, wijącej się ze szczytu.

Miło zobaczyć, że wciąż tutaj toczy się życie, pomyślał. Kiedy był tu jako dziecko, obie letnie zagrody stały puste. Laegret wykorzystywano jako schronisko, w którym mogli się w niepogodę schować koniarze i pasterze reniferów.

Z przyjemnością patrzył na domy. Odniósł niemal wrażenie, jakby miał towarzystwo. Roześmiał się nawet.

Ale w następnej chwili uśmiech zamarł mu na twarzy. Dostrzegł, że wśród brzóz przed nim porusza się prędko coś czarnego.

Czyżby niedźwiedź? Nie, czarne niedźwiedzie spotyka się raczej na Alasce. Może to łoś? Nie, łoś to też nie jest.

To musi być człowiek.

Przyszło mu do głowy, że może powinien zacząć krzyczeć, nim jednak zdążył się zdecydować, znieruchomiał, starając się nie wydawać z siebie żadnego odgłosu. Teraz bowiem również coś usłyszał.

Owe skradające się kroki, które zawsze dochodziły go zza pleców, teraz zbliżały się z obu stron i nagle się zatrzymały. W tej samej chwili ciszę rozdarł przenikliwy ptasi krzyk, jak gdyby lecącego nad górami stada myszołowów.

Antoniowi ciarki przeszły po plecach. Zatrząsł się cały. On sam nigdy wcześniej nie słyszał tego krzyku, lecz inni mu o nim opowiadali.

Żaden ptak tak nie krzyczy. Nie ma takiego przeraźliwego głosu, rodem z piekielnej otchłani.

– A więc stało się – szepnął do siebie. – A więc mnie znaleźli. Doskonale znają moje zamiary. Duchy piekła Inkwizycji postanowiły zaatakować!

10

– Wiesz co, Jordi? – zawołała Vesla, kiedy wszyscy wrócili już do domu po krótkim przymusowym wypadzie, podczas którego Morten oszukał Emmę i jej kompanów i namówił ich na powrót do Hiszpanii.

Jordi zatrzymał się przy schodach. – Tak?

– Pytałeś mnie rano, czy Antonio nie wspominał, dokąd się wybiera.

– Owszem, a coś ci się przypomniało?

– Tak, prawdę mówiąc, tak. Tylko że wczoraj rano mieliśmy sobie tyle do powiedzenia, że całkiem o tym zapomniałam, ale wpadłam na to, jak teraz wracaliśmy samochodem do domu. On rzeczywiście wspomniał o jakimś miejscu… A ja dosłownie wyżęłam mózg, żeby przypomnieć sobie tę nazwę. To brzmiało jak Gwarne Groty czy coś podobnego.

Jordi zamyślił się. Wszyscy stali teraz w korytarzu, czekając w napięciu.

– Gwarne Groty? – Twarz mu się rozjaśniła. – Czy to mogło być Kvannegrø? A może Kvannegrønosi?

– To było Kvannegrø, na pewno.

– Wspaniale, Veslo!

– Co to takiego Kvannegrø? – zainteresował się Pedro. – Gdzie to jest?

– Wysoko w górach. To bardzo podobne do Antonia wybrać się właśnie tam. To stara letnia zagroda nazywana niekiedy Imrestolen. Położona niewiarygodnie na uboczu. Poza nią jest tam jeszcze tylko jedna letnia zagroda, Jolems – albo Jordheimslasgret. Z obu nikt już nie korzysta. I naprawdę strasznie tam pusto, a Antonio zapewne szukał takiego właśnie odosobnionego miejsca. Jadę tam natychmiast, przecież wszyscy tak się o niego niepokoimy!

– Jadę z tobą! – spontanicznie podchwyciła Unni.

– Ja też! – zawołali Vesla i Morten jedno przez drugie.

– O, nie, Veslo! – zdecydowanie sprzeciwiła się Gudrun. – Ty z nimi nie pojedziesz. Nie możemy podejmować żadnego ryzyka, jeśli chodzi o ciebie. A ty, Unni, powiedz mi, na jak długo rozdzieliliście się z Jordim, odkąd spotkaliście się w Stryn całe wieki temu?

Unni zastanowiła się.

– Rzeczywiście, nie rozdzielaliśmy się wcale, nawet na jeden dzień.

– Uważam więc, że powinnaś dać mu dzisiaj wolne. W dodatku nie możecie przecież jechać tym samym samochodem, bo znów przemarzniesz na kość.

– Mogę udawać jej wysokość i siedzieć na tylnym siedzeniu – odparła Unni natychmiast. – A Jordi może otwierać przede mną drzwiczki. Bardzo mi się podoba taki pomysł.

Jordi uśmiechnął się.

– Gudrun ma rację, jeśli chodzi o Veslę. Tam trzeba daleko iść, w dodatku po stromym zboczu. To, niestety, wyklucza również ciebie, Mortenie. Ale nie mam ochoty na żadne wolne od Unni. Dla nas cenna jest każda minuta.

O tym wiedzieli wszyscy, wszak termin wyznaczony Jordiemu wkrótce mijał.

– Mogę się ubrać w tę wilczurę, której nie mamy – stwierdziła Unni. – Ale co tam, przecież już tyle razy wcześniej podróżowałam tym samym samochodem co Jordi. Przejechaliśmy przez całą Europę i jakoś to przeżyłam. Chyba że już znajduję się w tym samym mglistym świecie co Jordi i rycerze.

– I mnisi – uzupełnił Morten z goryczą, a Unni w jednej chwili świat ten przestał się już wydawać taki kuszący.

Jordi jechał bardzo szybko, a Unni siedziała obok niego, ubrana w zimową kurtkę, rękawiczki i grubą, robioną na drutach czapkę, którą naciągnęła na uszy. Z zimna poczerwieniał jej koniuszek nosa, lecz w opinii Jordiego było jej z tym do twarzy.

Podróż do Lykkja zajęła im trzy i pół godziny, kiedy tam dojechali, był jeszcze środek dnia.

Jordi skręcił na nierówną drogę, prowadzącą na Kjølen.

– Tam stoi samochód Pedra! – zawołała Unni. – To znaczy, że dobrze trafiliśmy.

– Ale co go tak długo tu zatrzymuje? – mruczał Jordi, parkując samochód Antonia przy limuzynie Pedra. – Przecież odkąd wyruszył z domu, upłynęły już dwie i pół doby. Bardzo mi się to nie podoba.

Unni zajrzała do tego drugiego samochodu.

– W środku leży jego telefon komórkowy – stwierdziła. – Nic dziwnego, że nie odbierał.

– Ale plecak zniknął – zauważył Jordi. – To znaczy, że poszedł w góry.

– To daleko?

Jordi uśmiechnął się szeroko.

– Owszem, to daleka i ciężka droga, zwłaszcza na pierwszym odcinku. Będziemy szli tak szybko, jak tylko dasz radę.

– Nie będziesz musiał na mnie czekać – obiecała Unni z determinacją.

Ale Jordi miał rację. Pod górę podchodziło się ciężko. Unni zaczęła się rozbierać już po pierwszym kilometrze. W końcu większość swoich ubrań niosła przewiązaną w pasie, została w samej tylko koszulce i nawet spodnie podwinęła do kolan.

A na dodatek jeszcze milczała, bo wiedziała, że nic nie męczy tak, jak prędki marsz i jednoczesna próba rozmowy. Jeśli miała dotrzymać kroku Jordiemu, to musiała skoncentrować całą swą energię wyłącznie na tym. Nie chciała zostawać w tyle.

Nie mogła mu więc powiedzieć, jak piękne wydaje jej się wszystko dookoła, jak wspaniały i majestatyczny, jej zdaniem, jest ten pejzaż pod wysokim niebem.