Выбрать главу

– Trzymajcie się z daleka od moich rzeczy, wy nieludzie! – syknął, natychmiast żałując swojego wybuchu. Nie mógł sobie teraz pozwolić na stracenie opanowania, zadanie wymagało od niego pełnej koncentracji.

W odpowiedzi przewróciły się oba kieliszki. Antonio cierpliwie, przynajmniej na pozór, ustawił je na powrót na wybranych przez siebie miejscach.

Nikt nie opisał mu dokładnie, w jaki sposób należy odprawić ceremonię, musiał robić wszystko według własnego wyczucia.

Palce mu drżały. I co teraz, w jakiej kolejności?

Z wielkim wahaniem wyjął z plecaka starannie opakowane srebrne pudełko.

Jakiś krzyk z nieba powiedział mu, że mnisi są teraz tuż ponad nim.

Antonio wyciągnął nóż, żeby przeciąć taśmę oblepiającą dookoła zewnętrzny pojemnik.

Ale znów poczuł ów leciutki dotyk na palcach, jak gdyby ktoś ostrzegawczo położył rękę na jego dłoni.

– Ach, tak, więc jeszcze nie – odpowiedział Antonio w powietrze. – Wobec tego przygotuję teraz kieliszki.

Z największą starannością napełnił moździerz koniakiem, wymieszał wszystko tłuczkiem i rozlał w równych częściach zieloną mieszaninę do dwóch kielichów. Wciąż nie mógł pojąć, do czego potrzebne mu są dwa naczynia, lecz rycerze wcześniej dali mu do zrozumienia, że napój należy rozdzielić. Wprawdzie nie powiedzieli tego bezpośrednio słowami, lecz tak czy owak dało się to zrozumieć.

Słońce dawno już otoczyło chłodny pejzaż ciepłymi promieniami, a Antonio nie miał czasu nawet na to, żeby to zauważyć. Teraz, poczuwszy na plecach słoneczne ciepło, nabrał jakby od tego otuchy.

Zadawał sobie pytanie, jak długo właściwie już trwa przygotowywanie tej mikstury, od jak dawna słońce jest na niebie i która może być godzina. Nie miał czasu, żeby to sprawdzać.

„Pij, pij” – rozległ się szept w jego głowie.

„Wyrzuć pokrywkę!” – syczały inne głosy.

Antonio nie słuchał, usiłował skupić się na obliczaniu czasu.

Wędrówka przez moczary i przez wodę, przerwa na poprawienie bandaża, szukanie odpowiedniego pnia brzozy… I wszystkie opóźnienia spowodowane przez niewidzialne stwory. Musiały minąć całe godziny, pomyślał z przerażeniem. No tak, teraz sobie przypominał, że od dawna już przecież otaczało go mocne światło, jak gdyby kamienna półka leżała skąpana w blasku słońca. Od dość dawna też nie było mu już zimno.

Zdążył się akurat przygotować do wypicia napoju, kiedy otaczająca go w powietrzu wściekłość osiągnęła punkt kulminacyjny. Porywy wiatru zmieniły się w istną wichurę, która nabrała siły orkanu.

W niego również uderzyła nawałnica, aż w oczach mu pociemniało. W ostatnim momencie przytomności, kiedy osuwał się na kolana, bo nogi nie chciały go już dłużej nosić, przeszyła go świadomość, że ważne są trzy rzeczy: srebrne pudełeczko i dwa kieliszki. Ostatkiem woli chwycił je, rzucił się na zapakowane pudełko, a dwa naczynia zdołał ustawić przy skale i zakryć je ręką. Potem stracił przytomność.

W ciemności, w którą się osunął, towarzyszył mu pewien obraz.

Kiedy padał na kolana, jakby uderzony trzonkiem miotły czarownicy, tak, to dobre określenie, po drugiej stronie skalnej półki zobaczył czyjąś twarz. Spojrzał w parę ciemnych oczu, w których błyszczał diabelski triumf. I drwina. Znać było inteligencję w służbie zła. To młody chłopak w czarnej jedwabnej koszuli.

Wiedziałem, pomyślał Antonio. Wiedziałem, że to ty! Ale nie jesteś sam.

Wokół niego i nad nim panował wrzask i ryk. To krzyczeli mnisi, lecz upust wściekłości dawała również ta istota, która sprowadziła na niego wichurę.

Ból kolana, w które znów się uderzył podczas upadku, ustąpił. Antonio zapadł się w ciemność.

Jednocześnie

Pięciu czarnych rycerzy przypatrywało się wydarzeniom z daleka. Pięć czarnych koni, utrudzonych niemalże do ostateczności nie kończącą się gonitwą przez epoki, niecierpliwie rzucało łbami.

Don Federico de Galicia westchnął ciężko i przeciągle.

„Ach, gdybyśmy tylko mogli się włączyć!”

„To prawda – przytaknął mu don Galindo de Asturias. – Ale te łotry, nasi kaci, użyli przeciwko niemu potwornych mocy”.

„Nie dają mu czasu na wypicie mikstury i odcinają go od wszelkiej pomocy – podsumował don Ramiro de Navarra. – Serce mi krwawi na widok tego, co dzieje się z moim młodym potomkiem!”

Don Garcia de Cantabria spytał:

„Widzicie chyba pomoc, która już nadciąga?”

„Tak, moja mała potomkini i jej ukochany, nasz wybrany. To prawda – przyznał z uśmiechem don Sebastian de Vasconia. – Lecz oni nie zdążą. Obawiam się, że nasz młody medyk skazany jest na zagładę”.

„Spójrzcie tylko na te czarne sępy, które krążą nad ofiarą!” – powiedział z goryczą don Federico.

„Czekają tylko na zdjęcie wieczka z pudełka, bo wtedy znów będą mogły posługiwać się swoją trucizną”.

Don Ramiro wyraźnie cierpiał.

„To takie straszne, takie przykre, nie móc nic zrobić”.

Konie bezdźwięcznie parskały. Nikt właściwie się nie zastanawiał, jaki tragiczny los przypadł im w udziale.

12

Jordi zatrzymał się. Przeprawili się już przez rzekę Trolla i znaleźli wzgórze, z którego roztaczał się niezły widok.

– Rycerze są tutaj!

– Wiem o tym – odparła Unni, przemoczona, bo przechodząc przez rzekę musiała zanurzyć się w zimną wodę powyżej kolan. – Czego chcą?

– Popędzają nas naprzód. Musimy się spieszyć.

– Dużo szybciej nie możemy iść. Dotarli do szczytu wzgórza.

– Widzę Antonia! – zawołała Unni. – Ale, co na miłość boską…?

Mnichów fruwających pod postacią ptaków wysoko w górze widzieli już wcześniej, teraz zobaczyli coś więcej.

– Dobry Boże – szepnął Jordi. – Chodź, Unni, najszybciej jak tylko możesz! Ja pobiegnę przodem.

– Będę ci deptać po piętach – zapewniła. – Jak cień.

Antonio rozpoznał ów delikatny jak piórko dotyk. Teraz poczuł go na ramieniu i na karku.

Głosy w głowie, przelęknione, dziecinne głosy.

Despiertese, Salvador! Salvador despiertese! Por favor!

Antonio usiłował się poruszyć. Nie posiadał się ze zdumienia. Nazwali go „Wybawicielem” i tak gorąco prosili, żeby się zbudził!

Głosy nie cichły.

„Pomóż nam, ratuj! Oni nadchodzą! Tak bardzo prosimy, zbudź się, nasz wybawicielu! Wypij to, wypij!”

Antonio cały czas nakrywał kielichy ręką, mało ich przy tym nie wywrócił. Nie, do tego nie wolno dopuścić. A srebrne pudełko? Całe szczęście, nakrył je ciałem, jednym rogiem wbiło mu się w żebro.

Nie mógł pozostawać nieprzytomny zbyt długo. Hałas ponad jego głową i dookoła nie tracił nic z mocy. Wiatry wokół szalały z niezmniejszoną silą.

Nie mając śmiałości całkowicie się podnieść w obawie, że srebrne pudełko zostanie mu odebrane, drżącymi dłońmi Antonio zdołał unieść jeden z kielichów.

Wypił łyk.

– Uf! – Pełen goryczy, trudny do opisania smak nie pozwolił mu wypić więcej, lecz w końcu jakoś się przemógł. Szarozielona zawiesina nie miała w sobie żadnej delikatności, a koniak, który do niej dolał, był piekielnie mocny. Jak on to wytrzyma? Przecież spije się na umór!

Podniósł się na niepewnych nogach, pudełko wsunął pod pachę. Drugi kielich postawił teraz na „ołtarzu”.

Zaskoczony wpatrywał się w postacie, które wyłoniły się z nicości.

W jego stronę szła piękna, dostojna kobieta o błyszczących czarnych oczach, ubrana w czerń i złoto. Na twarzy malowała jej się powaga. Wyciągnęła rękę po kieliszek, a Antonio z uniżonym pozdrowieniem podał jej naczynie.