Выбрать главу

Leon

60 lat, ojczym braci Vargasów. Zamordował ich rodziców, próbował też zabić Jordiego, którego nienawidzi. Obecnie czeka w Hiszpanii, aż się tu pojawią i odnajdą dla niego owiany legendą skarb.

Emma Lang

Niezwykle piękna młoda dziewczyna, była kochanka Leona, wnuczka złej Emilii, która zamordowała swego męża Estebana Vargasa. Emma jest również potomkinią Emile, mordercy młodego Santiago. Zdołała wkręcić się do grupy przyjaciół, lecz teraz wszyscy już wiedzą, z kim mają do czynienia.

Alonzo

Przystojny Hiszpan, nowy kochanek Emmy, spadkobierca Leona. Przewodzi wrogiej grupie.

POMOCNICY:

Czterech ludzi w Hiszpanii.

W Norwegii KENNY, TOMMY i ROGER.

OŚMIU ZŁYCH MNICHÓW Z CZASÓW INKWIZYCJI.

Pierwotnie było ich trzynastu, lecz Urraca zdołała unicestwić jednego, jednego Jordi, a Unni trzech.

Dawno zapomniana świętość tkwiła nieruchomo w oczekiwaniu. Las zdołał skryć ją już przed wieloma stuleciami, trawa i krzewy wcisnęły się do środka, otulając ją zielonym woalem.

Żadna prowadząca do niej droga już nie istniała. Nigdzie nie widać też było śladów, świadczących o tym, że kiedyś wokół świętej budowli znajdowały się ludzkie siedziby. Wszystko zostało zrównane z ziemią, ukryte. Któż chciałby się tu przedzierać przez nieprzebyte pustkowia?

Mimo wszystko jednak miejsce to kryło w sobie rozwiązanie tajemnicy, mimo wszystko mogło zapewnie spokój ducha i zamożność wielu ludziom, innym zaś przynieść ocalenie.

Cóż z tego jednak, skoro w zapomnienie odeszła nawet sama tajemnica?

CZĘŚĆ PIERWSZA. NIE OGLĄDAJ SIĘ W TYŁ!

1

Antonio znów się zatrzymał. Nasłuchiwał w skupieniu, usiłując znaleźć jakieś wyjaśnienie.

Otaczająca go niezwykła cisza gór wprost krzyczała w powietrzu. Długi dzień go zwiódł. Nadszedł już późny wieczór, a on tego nie zauważył. Niskie słońce złociło krzewiastą roślinność i górskie szczyty. Cienie pod pionowymi ścianami wydłużyły się i pociemniały.

Nieoczekiwanie poczuł, jak bardzo jest tu samotny. A może jednak nie?

Po plecach przebiegły mu ciarki strachu. W plecaku niósł to straszne pudełko, na które czarownik Wamba, kiedyś, stulecia temu, rzucił swój zły urok. Napełnił je śmiertelną trucizną i dał mnichom, wiedzionym niszczącą żądzą zemsty. Donowi Felipe z Navarry i jego synowi Santiago udało się na przykrywce pudełka wyryć znak rycerzy, a tym samym wstrzymać niecne postępki mnichów. Przez wiele lat nieszczęsny pojemnik leżał zakopany w ziemi, w skrzyni Santiago. Teraz Jordi i Pedro razem z Unni i Eliem go wykopali, Antonio zaś otrzymał od rycerzy polecenie:

„Unicestwisz pudełko z trucizną na zawsze!”

Antonio znów ruszył. Przedzierał się w górę wąską, krętą ścieżką, wydeptaną w ciągu stuleci przez bydło, którą teraz z obu stron usiłowały odzyskać zarośla jałowca. Gałązki uderzały Antonia w kostki u nóg. Jego kroki jednak ponownie zaczynały stawać się coraz wolniejsze. Z rosnącym zdziwieniem nasłuchiwał podejrzanych szelestów dobiegających zza pleców.

Jałowce nie mogą chyba wydawać z siebie takiego odgłosu, odgłosu skradających się kroków? I to w dodatku skradających się tuż za nim!

Zatrzymał się, dreptanie natychmiast ucichło.

To chyba ja sam muszę wywoływać tę iluzję, uznał. Coś w moim ubraniu albo w plecaku!

Przy tej ostatniej myśli znów po plecach przeszły mu ciarki, jak gdyby wzdłuż kręgosłupa przebiegła zimna jaszczurka.

Przecież za każdym razem, kiedy tylko usłyszał skradające się kroki, odwracał się i spoglądał w tył. I za każdym razem stwierdzał, że jest najzupełniej sam. Była zaledwie późna wiosna, daleko do pełni sezonu turystycznego.

Jak to często się zdarza, Antonio wyruszył w znajome okolice. Był teraz w górach Valdres. To oczywiście niepotrzebnie daleka podróż, karłowatą brzozę mógł przecież znaleźć znacznie bliżej, ale babcia i dziadek, rodzice matki, którzy mieszkali swego czasu w Hadeland, mieli kiedyś letni domek w zachodniej części gór Valdres. Dlatego właśnie Antonio przyjechał aż tutaj. Długa podróż wydała mu się całkiem naturalna, z przyjemnością zresztą patrzył na góry dzieciństwa.

Szkoda tylko, że nie ma z nim Vesli! Bardzo chciałby jej pokazać te strony. Tego jednak, niestety, nie dało się zrobić. Zwłaszcza tym razem, kiedy miał przy sobie to potworne zaklęte pudełko.

Właściwie nie znajdował się już teraz w Valdres. Zamiast udać się w okolice dawnego letniego domku dziadków i tam oddać się nostalgii – chatka miała teraz nowych właścicieli – Antonio pojechał na drugą stronę jeziora Storę Flyvatn i wyżej do Lykkja, by przedostać się na tak zwany Kjølen, obszar graniczny pomiędzy dolinami Yaldres i Hallingdal, między okręgami Oppland i Buskerud. Płaskowyż Kjølen roztaczał się u stóp gór Hemsedal od strony Yaldres, czyli tej piękniejszej.

Gdyby tylko Antonio mógł zadzwonić do Vesli albo Jordiego czy też do innych! Niestety, zapomniał o naładowaniu baterii telefonu komórkowego, który zresztą leżał teraz w samochodzie, stojącym niedaleko Lykkja.

No cóż, tak czy owak wkrótce znajdzie się z powrotem w tym miejscu. Chciał jeszcze tylko zobaczyć jedną z tych położonych na uboczu, opuszczonych letnich zagród, na których widok, jak pamiętał, zawsze ogarniało go takie niezwykłe uczucie. Otaczała je bardzo szczególna atmosfera, atmosfera świata, który dawno już przestał istnieć, atmosfera smutku, tęsknoty i spokoju.

Antonio popatrzył w dół, na drugą stronę Flyvatn. Nie mógł stąd dojrzeć „swojego” letniego domku, bo brzozowy las i tu zwyciężył nad wszystkim. Wprawdzie w miejscu, w którym chłopak stał, ziemia była naga, porośnięta jedynie niskimi krzewinkami, lecz dalej, przy brzegu Kjølen, zaczynał wznosić się las, zasłaniający widok. Antonio podążał ścieżką biegnącą blisko gór.

Robiło się coraz chłodniej, może powinien już zawrócić? Cienie stale się wydłużały, góry rzucały na Antonia mrok. Wciąż jeszcze zewnętrzne krańce płaskowyżu, którym szedł, leżały skąpane w promieniach wiosennego słońca, wciąż jeszcze dało się powiedzieć, że jest widno, ale teraz prędko nadciągnie ciemność. Antonio domyślał się, że słońce znajduje się akurat na linii horyzontu.

A oto i zawalony mostek nad strumieniem, wezbranym teraz po wiosennych roztopach. Jego widok obudził w Antoniu wspomnienie o tym, jak to razem z Jordim wybrali się kiedyś wraz z dziadkami na moroszki. Był jeszcze wtedy bardzo mały. Starszy brat, Jordi, nazbierał całe wiaderko, Antonio natomiast bardziej był zainteresowany siewkami, których monotonny krzyk bezustannie niósł się ponad płaskowyżem. Antonio zerwał siedem jagód, trzy gdzieś zgubił, a resztę zjadł.

Zatrzymał się teraz przy mostku, znów usłyszał ten odgłos skradających się kroków.

W tej samej chwili zgasło światło słońca. Pustkowie okrył zimny, niebieski cień.

Antonio poczuł się nieswojo. Z wielką niepewnością odwrócił się jeszcze raz, chcąc zobaczyć tego, kto się za nim skrada. A może skradających się było więcej? Niekiedy wydawało mu się, że słyszy kroki kilku osób.

Niechętnie popatrzył przez ramię.

Nikogo nie było, ale czego się spodziewał?

Antonio celowo wybrał to miejsce, te wrzosowiska, noszące ślady minionych wypasów, z resztkami dwóch samotnych letnich zagród, położonych w takiej odległości od siebie, że, doprawdy, trudno to było nazwać sąsiedztwem.

Miał przecież odprawić pewien rytuał, na zawsze unicestwić pełne złej mocy pudełko, i to właśnie zamierzał uczynić tu, w tych górach. Lecz nie w pobliżu letnich zagród, bo to równałoby się niemal świętokradztwu. Zdecydował, że wyszuka takie miejsce, do którego nikt się nie zapuszcza.