– Ale coś musiało się nie powieść – stwierdziła Unni. Teraz włączył się Antonio.
– No tak, wszystko przecież odbywało się w tajemnicy, ale ktoś musiał się dowiedzieć o waszych planach i donieść o nich królewskiej parze, usiłującej zjednoczyć całą Hiszpanię. A wówczas na scenę wkroczył będący pod, ręką wielki inkwizytor i jego wierni kaci, którzy mogli oczyścić scenę, a królewskie ręce nie musiały przy tym zostać zbrukane krwią.
Don Federico uniósł rękę w górę.
„Wystarczy już. Nic nie powiemy o waszych domysłach. Nie potwierdzimy, czy są słuszne czy nie, lecz dalej nie powinniście się teraz posuwać”.
– Rozumiem, bo teraz zbliżylibyśmy się do zagadki – odparł Jordi. – A mamy ją odkryć sami, bez prób podstępnego wykradania informacji.
„Owszem, musicie iść tą trudną drogą – potwierdził don Federico. – Inaczej nic z tego nie przyjdzie, a my będziemy musieli przemierzać konno ziemię przez całą wieczność”.
– Rozumiemy – powiedział Jordi. – Ale możemy chyba spytać o to, czy podążamy we właściwym kierunku? Nie chodzi mi teraz o nasze domysły, lecz o to, co zdziałaliśmy do tej pory.
„Doskonale się spisaliście” – odparł krótko don Federico.
Unni wysunęła się w przód na krok.
– Skoro mówimy już o konnej jeździe… Bardzo mnie martwi los waszych koni. Czy nic nie mogłabym dla nich zrobić?
Rycerze zaskoczeni przenosili wzrok to na nią, to na towarzyszy.
– One cierpią – ciągnęła Unni. – Również one są zmuszone do biegu dniem i nocą przez wszystkie stulecia. Widzę, że są zmęczone i niechętne, tak stają dęba i rzucają łbami. Czy nie ma dla nich żadnej pomocy?
„Nie więcej niż dla nas” – odparł don Sebastian.
– Ale to przecież niewinne zwierzęta! Dono Urraco! – zaapelowała Unni.
Ale czarownica ze smutkiem wzruszyła tylko ramionami.
– O czym ty myślisz, Unni? – spytał Antonio. – O tym, żeby dać im trochę siana?
– Albo żeby je pogłaskać? – dodał Jordi. – Dlaczego podejmujesz teraz ten temat?
– Och, myślałam już o tym wiele razy, ale przyszło mi to do głowy akurat teraz, bo właśnie się zastanawiałam, w jaki sposób przetransportujemy Antonia do samochodu, i wpadłam na supergenialny pomysł, że może mógłby wsiąść na jednego z koni.
Słowa dziewczyny wywołały krótki śmiech, lecz w końcu don Garcia rzekł z powagą:
„Bardzo sobie cenimy twoją troskę o nasze wierzchowce, dziewczyno, ale nic nie możesz dla nich zrobić, bo twój świat nie może dotknąć naszego bez poważnych konsekwencji dla ciebie. Może to zrobić jedynie Jordi, a ty chyba nie chcesz żyć w jego świecie?”
– Jeśli to moja jedyna możliwość, żeby być z nim, to chcę tego.
Rycerze wymienili trudne do odczytania spojrzenia.
W czasie gdy rozmawiali, dona Elvira poruszyła się. Była to rzecz niespodziewana i wszyscy powiedli za nią wzrokiem zaskoczeni, wszyscy z wyjątkiem młodego dona Rodrigueza, który patrzył wprost przed siebie.
A drobna, krucha dziewczyna, poruszając się tak lekko, jakby unosiła się w powietrzu, podeszła do koni. Rycerze z wyraźnym lękiem wstrzymali oddech. Ich wierzchowce nie miały zbyt pokojowego usposobienia.
Ale dońa Elvira przechodziła od jednego zwierzęcia do drugiego z uśmiechem na ustach, gładziła je po łbach i szyjach, szepcząc coś do nich łagodnie. Z rozbawieniem wskazywała na Unni, mówiąc, że ta miłość pochodzi właśnie od niej.
A konie jej słuchały! W pierwszej chwili cofnęły się nieco, teraz jednak stały spokojnie. Jeden z nich przytulił nawet łeb do głowy dziewczyny, inny pochylił się jakby w pokłonie. Był to wzruszający i bardzo dziwny widok.
Unni usiłowała zachęcająco kiwnąć ręką do koni, nie była jednak pewna, czy zwierzęta zrozumiały jej gest ani czy go doceniły.
– Już niedługo odzyskacie spokój i wolność – obiecała szczodrze.
Na twarzach rycerzy pojawiły się surowe miny. Spotkanie dobiegło końca. Troje współczesnych otrzymało od Urraki ostrzeżenie:
– Nie znam tych dwóch istot, które wywołali mnisi, ale nie można im ufać. Byłam w stanie sprawić, że zniknęły akurat w tej chwili, lecz nie na zawsze. Oni mogą wrócić, jeśli taka będzie wola mnichów. I nie zapominajcie, teraz zapragną zemsty. Strzeżcie się więc!
– Będziemy uważać – obiecał Jordi. – I pamiętaj, że teraz wszyscy troje już widzimy. Łatwiej nam przyjdzie odparcie ataków złej strony.
Wymieniono jeszcze wiele uprzejmości i obie grupy rozstały się nie bez żalu. Rycerze, Urraca i infanci powrócili do swego wymiaru, a wraz z nimi konie. Trójka współczesnych została sama na płaskowyżu, nad którym niewidoczne już słońce barwiło niebo na czerwono.
CZĘŚĆ DRUGA. ZEMSTA
14
Ogarnął ich nastrój niemocy i pustki. Bezgranicznej pustki.
– Wróćcie! – poprosiła Unni cicho. – Wróćcie, przyjaciele!
Nie ruszali się z miejsc, chociaż Antonio chwiał się na nogach. W końcu Jordi wziął się w garść.
– Za górami na zachodzie gromadzą się chmury, to oznacza, że jutro pogorszy się pogoda.
– Skąd wiesz? – zaciekawiła się Unni.
– Jeśli chodzi o pogodę, to wszystko, co nieprzyjemne, nadciąga z zachodu – uśmiechnął się Jordi. – A te góry tworzą granicę zachodniej części kraju.
– To ten tak zwany „dział wodny”?
– Mniej więcej. No i ściemnia się. Musimy się pospieszyć i odejść stąd.
– No dobrze, ale jak? W jaki sposób zdołamy stąd zabrać tego pijaka? Mam na myśli Antonia.
– Tylko bez obraźliwych epitetów! Poświęciłem się i upiłem dla dobra sprawy, zapamiętajcie to sobie!
– Dobra, dobra. Jordi zamyślił się.
– No tak, rzeczywiście, on nie może iść na tej nodze.
– W ogóle na tych nogach – mruknęła Unni pod nosem. Głośno natomiast powiedziała: – Powinniśmy byli poprosić rycerzy, żeby nam pożyczyli na przykład karego z Navarry. Może jako zaliczkę na spadek?
– O, nie, dziękuję bardzo! – wzdrygnął się Antonio.
– Nie można dosiąść wierzchowca – zjawy, bo szybko spadnie się na ziemię. Ale moglibyśmy zrobić tobogan – zaproponował Jordi.
– Miałbym leżeć i pozwalać się obijać o każdy kamień, wystający korzeń i wszystkie inne nierówności?
– Może więc nosze? Z dwóch kijów i pasków – podsunęła Unni.
– Dziękuję wam bardzo, macie doprawdy doskonałe pomysły. Ale wolałbym zatrzymać spodnie. Czy nie mogę po prostu opierać się na was i skakać na jednej nodze? Tak jak przy grze w klasy?
– Przed nami daleka droga – przypomniał mu Jordi. – Unni padnie za pół kilometra.
Dziewczyna niezbyt uważnie go słuchała.
– Głupio się zachowaliśmy. Mogliśmy poprosić rycerzy, żeby naprawili Antoniowi kolano. Nie możemy na nich zagwizdać?
– To bym odradzał – stwierdził Jordi. – Zapamiętaj, w Hiszpanii na nikogo się nie gwiżdże. Kelnerzy bardzo źle przyjmują takie zachowanie, a nie przypuszczam, żeby rycerze podeszli do tego z większą przychylnością.
– Tylko nie wzywajcie teraz śmigłowca, bo umrę ze wstydu – westchnął Antonio.
– Nie bój się, nie możemy sobie na to pozwolić. Mam na myśli helikopter, a nie ciebie – uśmiechnął się Jordi z czułością. – Ale dobrze, oprzyj się teraz na mnie, w brzozowym lesie spróbujemy znaleźć jakąś gałąź, która będzie mogła posłużyć ci jako kula. Zgadzasz się na to?
– Owszem, to mogę zaakceptować… Dopóki nie zrobią mi się odciski pod pachą.
Upewnili się jeszcze, czy zostawiają to miejsce w należytym porządku, i wreszcie bardzo powoli zaczęli się stamtąd oddalać.