Ja go pragnę! Nawet gdybym miała zamarznąć na bryłę lodu, muszę go mieć!
Jordi obrócił się i patrzenie na niego w tej chwili stało się niemalże ponad siły Unni. Jego myśli natomiast krążyły wokół zupełnie innego tematu.
– Bardzo sprytnie postąpiłaś, układając znak rycerzy na kamiennej półce – powiedział, wylewając wodę z butów.
– Ja też tak uważam – przyznała dziewczyna ze śmiechem, lecz ten śmiech wypadł bardzo drżąco, bo woda w rzece była lodowata. – Ale nad jedną rzeczą zastanawiam się już od dawna.
Bracia popatrzyli na nią. Antonio siedział na brzegu rzeki, na szczęście tym właściwym, bo zdołali się przedostać na drugą stronę, i usiłował wyżąć swój sweter. On także doskonale się prezentował w lepiącej się do ciała koszuli, lecz przecież nie był Jordim. Sama Unni ucierpiała najmniej. Zawisła przewieszona przez pnie, mniej więcej jak uśpiony lampart, z rękami i nogami w wodzie. Resztę ciała miała stosunkowo suchą, lecz i ona musiała wylać z butów wodę.
– Myślałam o tych znakach wyrytych nad drzwiami zmarłych, na przykład nad drzwiami męża Gudrun, nad drzwiami Signe i Jordiego.
– Co cię w tym dziwi? – spytał Antonio. Miał sine wargi i szczękał zębami.
– Znaków nie mogli wyryć mnisi, te gady śmiertelnie boją się przecież znaku.
– Masz co do tego rację – przyznał Jordi. – Musiał to robić ktoś inny.
Nagle odkrył żarliwe, nieskrywane zainteresowanie Unni dla jego ciała. Dziewczyna drgnęła gwałtownie i odwróciła się. Jordi przez moment stał niezdecydowany, a w końcu podszedł do niej, objął mokrymi ramionami, pocałował w czoło i szepnął:
– Dziękuję. I nawzajem.
Unni uśmiechnęła się, smutna i zmrożona.
Jednocześnie
„Co się stało? Co się wydarzyło?”
„Znów nas powstrzymała ta bezbożna heretyczka! Nie pozwoliła nam zlecieć w dół i przeżyć triumfu! Zrobiła to w taki nikczemny sposób!”
„Zemsta! Zemsta!”
„Na zawsze odebrali nam naszą śmiercionośną maść!”
„Strzeżmy się, strzeżmy!”
„Zemsta na nich wszystkich!”
„Kłujmy, dręczmy, palmy, bijmy!”
„Nie możemy się rozprawić z tą przebiegłą Urracą. Jest teraz poza naszym zasięgiem”.
„A ta dziewczyna tak chytrze posługuje się tym wstrętnym znakiem”.
„Ruszajmy, bracia w duchu, przygotujmy plan naszej zemsty!”
Ośmiu mnichów, którzy jeszcze pozostali, zbliżyło się do siebie. W czarnych opończach i z łysymi czaszkami przypominali stado sępów, skupionych nad ofiarą.
15
Wszyscy troje byli tak mokrzy i wychłodzeni, że nie mieli odwagi nocować wśród gór. Zimne powiewy wiatru ciągnącego od lodowców przenikały przez mokre ubrania, wprost mrożąc skórę. Musieli dotrzeć do samochodu bez względu na porę nocy i bez względu na to, jak trudno było iść Antoniowi.
Pojawił się natomiast kolejny problem: dwa samochody.
Kto może poprowadzić ten drugi?
Nie Unni, ona stanowiłaby zagrożenie dla użytkowników dróg, nawet gdyby w ogóle umiała uruchomić samochód.
– Phi, z pedałami sobie poradzę! – zapewnił Antonio. Na twarzy rysowały mu się bruzdy ze zmęczenia, bólu i zimna. – Będę używał dużego palca u lewej stopy.
– O, nie, za to dziękujemy! – powiedział Jordi cierpko. – Unni, wymyśl coś! Nie możemy zostawić tu jednego samochodu, a holowanie go przez całą drogę też nie wchodzi w grę, bo osoba, która prowadziłaby ten jadący na holu, i tak musiałaby posługiwać się pedałami. Zwłaszcza podczas jazdy w dół.
– No tak, bo nie mam szczególnej ochoty na pięćdziesiąt urazów kręgosłupa podczas całej wycieczki.
Zastanowiła się.
– Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy go zaakceptujecie.
– Mów!
– Pamiętacie Jørna? Tego zwariowanego na punkcie komputerów, który pomógł nam załatwić bilety do Hiszpanii?
– Oczywiście – odparł Antonio. – To ten, który nie mógł pojąć, dlaczego nie chcemy go dopuścić do takiej świetnej zabawy.
– Właśnie, ten sam. Moglibyśmy go teraz wezwać, ale kierowców musi przyjechać dwóch, prawda?
– Tak, bo inaczej znów będzie o jeden samochód za dużo.
– No właśnie. A Vesla dowiedziała się od Hege, że ta nasza grupa przyjaciół się rozpadła. Nie możemy poprosić o pomoc Mariusa, tego od piłki nożnej, bo on i Jørn nie odzywają się do siebie, odkąd Emma zadawała się z obydwoma.
– Ach, ta Emma! – westchnął Jordi. – A może Vesla mogłaby przyjechać?
– O, wykluczone! – zdecydowanie zaprotestował Antonio. – Już i tak okropnie się o nią lękam, a tu w dodatku jest niebezpiecznie.
Jordi posłał Unni wieloznaczne spojrzenie. Antonio uśmiechnął się z pewnym zawstydzeniem.
– Przepraszam, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Unni bez względu na to, co się stanie, zawsze wyląduje na cztery łapy.
– Nie wiem, czy mam to potraktować jako komplement, Antonio. Moja kobiecość protestuje. No to może Pedro…?
– Jest bardzo późno, ale… próbujemy!
Vesla i Gudrun jeszcze nie spały. Nie pozwalały im na to zszargane nerwy. Wciąż nie mogły odzyskać spokoju. Obie siedziały w salonie, przy filiżance kawy z domowym ciastem. Unni zaliczała się do dziewcząt tego rodzaju, które zawsze zapraszały na „gwarantowane najprawdziwsze ciasto z cukierni”, one obie jednak nie wiedziały już, co robić, żeby czas szybciej płynął. Zresztą tak naprawdę lubiły piec.
– Całe szczęście, że zadzwonili – westchnęła Vesla. – To były okropnie nerwowe dni.
– O, tak, rzeczywiście, inaczej nie można tego nazwać. Odczułam taką ulgę, kiedy powiedzieli, że znaleźli Antonia, że mało się nie rozpłakałam.
Morten i Pedro już się położyli, wycieńczeni niepokojem.
Vesla badawczo popatrzyła na starszą przyjaciółkę.
– Co zamierzasz robić później? Kiedy… Zwróć uwagę, że mówię „kiedy”, a nie „jeśli”, kiedy wszystkie te straszne rzeczy się skończą? Wrócisz do Selje? A może… pojedziesz do Hiszpanii?
W oczach Gudrun pojawiło się rozmarzenie. Zatonęła w myślach.
– Nie wiem, Veslo. Pedro chce, żebyśmy zamieszkali razem. Tyle lat już straciliśmy. Ale tak naprawdę nie wiem, co będzie. Nie jestem przyzwyczajona do mieszkania z kimś. Tyle lat już upłynęło, człowiek się zestarzał…
Vesla czekała w milczeniu.
– A każdy ma swoje nawyki, dobre i złe. Znów trzeba by się nauczyć brać pod uwagę kogoś innego. Widzisz, życie w pojedynkę jest całkiem przyjemne, samotność bywa wygodna. Oczywiście, od czasu do czasu odczuwa się pustkę. Najgorsze były pierwsze lata po śmierci Jonasa, i później, kiedy umarła Sigrid.
Gudrun na chwilę zatonęła w tragicznych wspomnieniach, ale wreszcie odetchnęła głęboko.
– W końcu jednak człowiek bierze się w garść i przyzwyczaja się do samotności. Miałam od tamtej pory kilku przyjaciół, ale za każdym razem oddychałam z ulgą, gdy się wyprowadzali. To trochę tak jak Martin Ljung w tym pociągowym skeczu mówił o panu Larssonie: „Cudownie mieć przedział tylko dla siebie”.
Vesla kiwnęła głową na znak, że rozumie.
– Kiedy się z kimś mieszka, z tylu rzeczy trzeba rezygnować. Tyle rzeczy trzeba brać pod uwagę. I jak już mówiłam, człowiek się starzeje, robi słabszy.
– Nie ty – uśmiechnęła się Vesla.
– Może jeszcze nie, ale moje starsze przyjaciółki i sąsiadki narzekają. Trzeba powiedzieć mężczyźnie o swoich drobnych wadach czy też o brzydkich przyzwyczajeniach. Na przykład o tym, że ślinisz palce, nim przewrócisz stronę w książce, albo że lubisz położyć się w środku dnia z krzyżówką i jakimś smakołykiem. Takie drobne przyjemności niekiedy trzeba zarzucić. Nie masz też ochoty pokazywać swoich odcisków ani przyznawać się, że masz protezę w dolnej szczęce czy że musisz wyrwać włosek z brody. Albo że nie trzymasz moczu, albo dostajesz gazów od mięsa. Tak, tak, bo to od mięsa się tego dostaje, nie tylko od grochu i innych warzyw.