Выбрать главу

19

Ta mgła wygląda, jakby żyła, pomyślał Antonio.

Półleżał na siedzeniu drugiego samochodu i nie bardzo mógł patrzeć w przód, dlatego też widział szarobiałą mgłę i nic więcej. Jordi wysiadł i przeszedł do pierwszego samochodu.

To wygląda tak, jakby ta mgła oddychała. Jakby pulsowała przeciągłymi, obrzydliwymi ruchami.

To chore, naprawdę chore! A ja w dodatku nie mogę wysiąść!

– Gudrun? – spytał przez telefon. – Jesteś tam?

– Tak – odparła ściszonym głosem. – Siedzę w samochodzie i boję się wyjść.

– Co ty powiedziałaś o tym, że za nami nie ma żadnej drogi?

– Bo to prawda! Jest tylko nierówne leśne poszycie, nie widać na nim nawet śladów kół naszych samochodów.

– No tak, ta droga naprawdę wydawała mi się okropnie wyboista, ale… Gudrun, ja się boję!

– Ja także i wcale się tego nie wstydzę. Co oni tam robią z przodu?

– Nie wiem, nie widzę ich. Jordi? Jordi, słyszysz mnie? W słuchawce rozległ się trzask, jak gdyby z telefonem stało się coś złego, a potem zapadła cisza.

Jordi stał razem z Jørnem i Unni przy ich samochodzie, czy też raczej przy samochodzie Pedra.

– Wydawało mi się, że dostrzegłem z przodu jakiś cień – mówił zdenerwowany Jørn. – Tuż przed szybą, jakiś wielki czarny cień.

– To było coś więcej niż tylko cień – powiedziała Unni cicho. – To był don Ramiro.

– Co takiego? Jeden z rycerzy? Żartujesz sobie ze mnie – uznał Jørn.

– Unni potrafi zobaczyć o wiele więcej niż ty – tłumaczył mu spokojnie Jordi. – Ale co tu robi mój przodek? W środku lasu?

– Ochrania nas – natychmiast odparła Unni.

– Ale przed czym? – spytał Jørn wesoło. – Przecież droga tu dobra. Zresztą pójdę sprawdzić.

– Nie, zatrzymaj się, nie idź dalej! – zawołał Jordi ostrzegawczo, lecz Jørn już szedł szybkim krokiem.

– On tego nie traktuje poważnie – mruknął Jordi, biegiem puszczając się za Jørnem, którego już pochłonęła mgła.

Gudrun usłyszała krzyk Jordiego i czym prędzej wysiadła z samochodu, Antonio także usiłował wyjść.

Unni pospieszyła za Jordim. Usłyszeli wrzask i coś jakby świst, a potem rozległ się plusk, lecz nie taki, jaki wydaje z siebie czysta woda, tylko gęsty, paskudny, ciągliwy chlupot. Jordi i Unni zatrzymali się jak wryci na krawędzi śliskiego zbocza. Daleko w dole spostrzegli Jørna pod postacią nieco ciemniejszego, szarego cienia wśród całej tej mlecznej bieli. Chłopak usiłował się czegoś złapać, ale dookoła niego podłoże było miękkie, gliniaste. Więcej niż połowa jego ciała zanurzyła się w błotnistej zupie, którą doprawdy z trudem dałoby się nazwać wodą. Krzyczał ze strachu.

– Tam mieliśmy się wszyscy znaleźć, razem z samochodami – szepnęła wyraźnie pobladła Unni.

– To wielka bagienna kałuża i ona jest z pewnością rzeczywista. Unni, przynieś linę holowniczą. Prędko!

Gudrun pomogła jej ją odnaleźć. Obydwu ręce trzęsły się ze zdenerwowania. Jordi usiłował spuścić się w dół do Jørna, ale to się okazało niemożliwe, pozbawione było zresztą sensu. Po cóż mieli obaj bezładnie walczyć z bagnem, nie mogąc sobie nawzajem pomóc?

Wyraźnie było widać, że Jørn zapada się coraz głębiej, należało się więc spieszyć.

– Przywiąż linę do zderzaka! – zawołał Jordi do Unni, jednocześnie rzucając drugi koniec sznura Jørnowi.

– Łap! Trzymaj! Och, nie! Dlaczego ta mgła jest taka gęsta?

Pierwsza próba złapania liny się nie powiodła i młody chłopak zapadał się jeszcze głębiej w bagno, zwłaszcza że mógł się teraz przed nim bronić tylko jedną ręką. Jordi spróbował ponownie. I na szczęście tym razem poczuł szarpnięcie liny, kiedy Jørnowi udało się pochwycić drugi koniec.

Jordi, leżąc płasko na ziemi, starał się utrzymać chłopaka ponad powierzchnią, dopóki przyjaciołom nie uda się przywiązać liny. Wiele z tym było plątania, wreszcie Antonio przeczołgał się wzdłuż samochodów i umocował linę kilkoma solidnymi węzłami.

– Trzymaj się mocno, Jørn! – zawołał Jordi. – To trochę potrwa, bo musimy wycofać wszystkie trzy samochody.

Jørn był bliski płaczu.

– Coś mnie ciągnie w dół, nie dam rady!

Mgła zgęstniała tak, że utworzyła szczelną ścianę, i teraz nie mogli już zobaczyć, co się dzieje z Jørnem. Jordi czuł jedynie, że chłopak trzyma za drugi koniec liny.

Nikt więc niczego nie wyczuł, kiedy rozpoczął się najstraszniejszy koszmar w życiu Jørna.

Lina rozciągnęła się w absolutnie nienormalny sposób. Jakaś siła wessała go pod powierzchnię. Otoczył go zapach kloaki. Jørn wstrzymał oddech, rozpaczliwie usiłując podciągnąć się w górę, choć lina coraz bardziej się wydłużała i jego wysiłki spełzły na niczym. Próbował odbić się też od czegoś stopami, przez co zapadał się jeszcze bardziej.

W głowie zaczęło mu szumieć, wszystko w niej wirowało. I nagle wśród błota i bagna otworzyła się przed nim jakaś sala. Nie, to nie była sala, tylko wysoko sklepiony loch. Z niewidocznego źródła ognia bił żar, a w czerwonym mroku poruszały się jakieś bezwłose istoty.

Jørn został zaciągnięty na lawę, położono go na niej i poczuł wtedy, że z desek, na których leżał, wystają tu i ówdzie ostre gwoździe. To, co robią fakirzy, to fraszka, pomyślał. Ich deski są nabite gwoździami tak gęsto, że tworzą materac, ta jest o wiele gorsza.

Przykuto go do tego leża kajdanami, założonymi na nogi i na ręce. Jeden z tych strasznych ludzi zaczął obracać wielkim zębatym kołem, a wtedy nogi i ręce Jørna powoli rozciągały się w cztery strony. Jakiś inny oprawca nachylał się nad nim, uśmiechając się diabolicznie, i skierował ku jego oczom dwa żelazne ciernie.

Jørn zaniósł się krzykiem. Słyszał też jęki innych ludzi dochodzące gdzieś z pobliża, na ścianie dostrzegł rozpięte zakrwawione ludzkie ciało. Zaraz jednak zamknął oczy, bo potworne kolce już się zbliżały.

I równie nagle jak ta niepojęta realistyczna scena się pojawiła, tak samo nagle zniknęła. Jørn wynurzył się ponad powierzchnię bagna i mógł nabrać tchu.

W tej samej chwili powietrze aż zadrżało od ostrego przenikliwego krzyku wściekłości.

– Do stu piorunów! – zaklęła Unni. – O ile dobrze pamiętam, to…

Skoczyła na tylne siedzenie samochodu Pedra. Gudrun w tym czasie pospieszyła do swojego wozu, żeby go wycofać, lecz do niego nie dotarła. Niewidzialna siła powaliła ją na ziemię, Gudrun uderzyła przy tym o środkowy samochód.

Unni nie widziała tej sceny.

– Jestem tego prawie pewna – mruczała do siebie. – Chyba że jakiś nadgorliwiec porządnie posprzątał w samochodzie. Nie, na szczęście jest!

Antonio zdołał odczołgać się do samochodów, ale czuł, że coś wciska go w ziemię. Otoczył go ohydny grobowy zapach, który odebrał mu oddech, tak że chłopak nie był w stanie nawet wezwać pomocy.

Jordi w tym czasie usiłował otworzyć drzwiczki stojącego pośrodku samochodu, żeby nim odjechać, lecz one nie dały się otworzyć.

– Gudrun, co to ma znaczyć? – spytał zamroczoną przyjaciółkę, opierającą się o auto.

Nic więcej zrobić nie zdążyli, bo Unni wyciągnęła nieduży plakat, który narysowała kiedyś w Hiszpanii.

– Otwórzcie oczy szeroko i patrzcie! Nie, do diabła, to z „Kuriera carskiego”, przepraszam! AMOR ILIMITADO SOLAMENTE!

We mgle obracała znak na wszystkie strony. Nagle znów rozległ się krzyk drapieżnych ptaków, lecz teraz nie słychać w nim było triumfu, jedynie przerażenie i wściekłość. Mgła zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odsłaniając ośmiu mnichów, opanowanych śmiertelnym strachem.