Выбрать главу

Myśl o rytuale, który miał odprawić, przyprawiła go o mocniejsze bicie serca. Mogła to być niebezpieczna procedura, a on przybył tutaj o tak późnej porze. Nie miał też pewności co do piołunu – czy był prawdziwy, czy też to tylko pospolita bylica? Zgromadził już wszystkie pozostałe składniki, niezbędne do sporządzenia czarodziejskiej nalewki, z tym jednym wyjątkiem – piołunu nie był pewien.

Rycerze twierdzili, że może liczyć na pomoc w unicestwianiu pudełka. Doprawdy, taka pomoc z pewnością mu się przyda! Do tej pory bowiem podróż była istnym koszmarem, czające się, skradające kroki, to przecież bagatelka w porównaniu z tym, co wcześniej napędziło mu niezłego stracha.

Przeprawa z rodzinnego miasta do Valdres była po dziesięćkroć gorsza. Poszukiwanie piołunu sprowadziło go na manowce, a to, co przeżył wtedy…

Nie, nie chciał o tym myśleć, nie teraz, kiedy czuł się tak rozpaczliwie samotny i opuszczony, na budzącym grozę, pogrążonym w wieczornym mroku pustkowiu, z niewidzialnymi duchami depczącymi mu po piętach.

Było już za późno na to, by skierować się z powrotem do samochodu, przecież pragnął zobaczyć tę starą, opuszczoną letnią zagrodę, znajdującą się tak niedaleko, no i chciał tu, wysoko, odprawić rytuał. Głupio byłoby teraz zawracać, doskonale wiedział, że później bardzo by tego żałował.

Ale co począć z nadciągającą nocą? Nocleg w tym miejscu, przy wtórze kroków, które zdawały się go prześladować, nie wydawał się najlepszym pomysłem, a właściwie ani trochę dobrym.

Stanął nieruchomo, patrząc na wieczorny, niebieski świat gór. Jakże piękny, choć przepojony smutkiem, a zarazem tak niebywale potężny.

Tu, w tym świecie, człowiek był zaledwie maleńką cząstką wieczności.

Jednocześnie

„On to ma, on to ma naprawdę. Ma nasze bezcenne naczynie!”

„Co zrobimy? Co teraz zrobimy?”

„Zabijemy!”

„Nie. Na wieczku wciąż widnieje ten ohydny bezbożny znak”.

„To prawda. Niedobrze, żebyśmy my, wtajemniczeni słudzy boscy, zanadto zbliżali się do tego znaku”.

„Trzeba się go najpierw pozbyć, a wtedy maść znów będzie nasza i wówczas możemy zabić!”

„Tylko jak go usunąć? Nauczyli się już odpychać od siebie nasze słowa w snach, które na nich zsyłamy”.

„Ale ten człowiek jest słaby. To najzwyklejszy śmiertelnik”.

„Jednakże jest bratem swego brata – ostrzegł jeden z ośmiu pozostałych mnichów. – Musimy wykazać się przebiegłością”.

„Czego on tu szuka, na tych opuszczonych przez Boga wyżynach?”

„To niepokojące, mylące. Nie rozumiemy, o co mu chodzi”.

Tak właśnie rozmawiali w tym czasie, kiedy Antonio spoglądał na górski krajobraz z myślą, że chyba nigdzie nie można znaleźć się bliżej Boga aniżeli właśnie tutaj. I określenie „opuszczone przez Boga” było ostatnim, jakiego by użył w odniesieniu do tych okolic.

2

Dzień zaczął się spokojnie, zdradziecko spokojnie. Był niczym rzeka, która wolno toczy wody przez pogrążoną w ciszy i spokoju okolicę, nim ktoś wyżej w dolinie nie otworzy śluz.

Vesla uczyła się hiszpańskiego. Z jej pokoju dochodził nagrany na kasetę pedagogiczny glos z hiperpoprawną wymową i odpowiedzi Vesli, naśladującej nawet ów nauczycielski ton.

Pedro i Gudrun byli w ogrodzie i rozmawiali o tym, jak można by go urządzić, chociaż wcale nie mieli zamiaru zatrzymywać na stałe domu ani działki. Przyjemność sprawiała im po prostu możliwość przebywania razem i rozmowa o zwyczajnych, powszednich rzeczach bez nieustannego wrażenia, że serce przeskoczyło do gardła.

Morten wybrał się do sąsiadów. Z rozpiętego w przyległym ogrodzie hamaka dochodziły ściszone głosy jego i córki sąsiadów, Moniki. Była niedziela, wszystko tchnęło spokojem.

W pokoiku na poddaszu Unni mozoliła się przy odcyfrowywaniu znaków, mających wyobrażać litery w księdze Estelli. Zapisywała wszystko, co zdołała przetłumaczyć, ale zawstydzająco często musiała prosić o pomoc Jordiego. On zaś siedział na swoim łóżku, oparty o poręcz w głowach, i uważał, że pomaganie Unni jest bardzo przyjemne.

Odczytywanie zapisków Estelli trwało bardzo długo i Unni często czuła się zmęczona.

Przedzieranie się przez hiszpański tekst, spisany niestarannym pismem, a wywodzący się z początku siedemnastego wieku, liczący więc sobie blisko czterysta lat, było niezwykle mozolnym zajęciem. Unni doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest odpowiednią osobą do tej pracy. Jordi, Pedro czy Antonio o wiele łatwiej poradziliby sobie z tym zadaniem, lecz Unni była uparta, Jordi zaś wykazywał wiele cierpliwości. Unni prychnęła zniecierpliwiona.

– Znów jakby stado koni przebiegło po tym tekście – westchnęła.

Jordi natychmiast się poderwał, podszedł do niej i uważnie przyjrzał się zapiskom.

– To nie są żadne konie – uśmiechnął się, roztaczając wokół siebie aurę chłodu. – Ta litera to S, Unni, a ta tutaj to R.

– Pierwsza wygląda jak F, a druga przypomina jakąś rosyjską bukwę – mruknęła Unni nie bez złości. – No dobrze, co więc jest tu napisane?

Ale nawet Jordi miał problemy z odczytaniem słowa.

– Napisane jest tu… Nie, nie, to nie jest słowo dla ciebie. Nasza kochana Estella zaczyna się wyrażać, łagodnie mówiąc, dość swobodnie. Odpocznij teraz sobie trochę.

Kolejny raz odłożyła długopis i położyła się na swoim łóżku. W głowie jej szumiało.

– Unni – odezwał się Jordi ze swego miejsca.

– Mmm?

– Wiesz, że nie mogę i nie wolno mi cię dotknąć.

– Owszem, wiem doskonale.

– Ale często o tym myślę.

Unni otworzyła oczy i popatrzyła w sufit, w jednej chwili najzupełniej przebudzona.

– Naprawdę?

– Tak. Czasami nawet o tym śnię. Unni dech zaparło w piersiach.

– Opowiadaj!

– Nie, nie opowiem ci o snach. One są takie irracjonalne i takie… osobiste. Nie, nie, zapomnij o tym! Ale kiedy na ciebie patrzę… Kiedy patrzę na ciebie tak jak przed chwilą, gdy siedziałaś przy stole, pochłonięta pracą, to naprawdę z trudem trzymam się z dala od ciebie. Bardzo bym chciał móc do ciebie podejść, położyć ci rękę na ramieniu pod pozorem pomocy przy tym tekście, a tak naprawdę po prostu chciałbym być blisko ciebie, czuć zapach twoich włosów. One zawsze niezwykle przyjemnie pachną. Myjesz głowę codziennie?

– Jordi, nie psuj nastroju! To, co powiedziałeś wcześniej, sprawiło mi wielką radość.

Jordi uśmiechnął się przelotnie, ale zaraz spoważniał.

– Moje ręce są takie puste, Unni – rzeki z bólem w głosie. – Tak bardzo chciałbym ująć w nie twoją twarz, te delikatne zaokrąglenia linii szczęki, które widzę, gdy siedzisz obrócona do mnie półprofilem. I kości policzkowe…

– Dziękuję. To bardzo miłe, chociaż przez moment wydawało mi się, że dajesz mi do zrozumienia, że mam grube szczęki.

– Och, wcale nie! I tak bardzo bym chciał dotknąć twoich ramion, są takie dziecinne.

– Pulchne?

– Czy ty musisz przeinaczać wszystko, co powiem?

– Przepraszam, taka jestem głupia. Mów dalej!

– Nie, teraz już mnie całkiem wybiłaś – oświadczył, wstając. – Wyjdziemy na dwór? Jest taka wspaniała pogoda, ja już całkowicie wyzdrowiałem, a tymczasem siedzimy tu i dusimy się na jakimś strychu.

Oczywiście Unni z radością zgodziła się mu towarzyszyć i, rzecz jasna, ogromnie była zła na samą siebie za to, że zepsuła taką piękną, rzadką chwilę, próbując obrócić w żart poważne wyznania Jordiego.

Dlaczego? Dlaczego?

Doskonale o tym wiedziała.