Выбрать главу

Teraz będzie miał ją, Emmę, ona go wiele nauczy. Na pewno da się złapać na haczyk. To będzie niezwykle interesujące.

Kolejny raz się odwróciła, tym razem bardziej zdenerwowana. Doprawdy, to jakieś bardzo dziwne odgłosy!

Powinna była dla wszelkiej pewności zabrać ze sobą chłopaków, kazać im schować się gdzieś na skraju lasu w pobliżu tej willi.

Ale wówczas oni dowiedzieliby się o nawiązaniu współpracy z braćmi Vargasami, a przecież chciała to utrzymać w tajemnicy.

Poza tym czuła się najzupełniej bezpieczna we własnym towarzystwie. Kiedy zostanie z braćmi w cztery, nie, raczej w sześcioro oczu, będzie mogła nimi manipulować tak jak zechce.

Własna siła przyciągania nigdy jeszcze Emmy nie zawiodła.

Zabawne będzie przyjrzeć się Jordiemu Vargasowi z bliska. Wcześniej miała okazję widzieć go jedynie przelotnie.

Okropnie nieprzyjemne są te skradające się kroki za plecami. To na pewno jej ubranie tak szeleści.

Aha, dzięki Bogu jest już plaża! Pusta o tej porze dnia, o tej porze roku. Jest też różowa willa, absolutnie bezguście, ale to problem właściciela.

Uf, obcasy zapadają się w piasek. Do butów też się nasypało. Jaki sens ma spotykanie się tutaj? Najwidoczniej jednak chcieli zachować tajemnicę przed resztą grupy.

Emma i bracia Vargasowie, to dopiero konstelacja! Nie do pokonania!

A więc to był Jordi Vargas. Emma zadrżała ze strachu wymieszanego z radością. Jej doświadczone spojrzenie przesunęło się po jego ciele. Znów powędrowało do góry.

Szczególny, bardzo szczególny! Niemal jakby nadziemski. Chyba jednak zacznę od Antonia, żebym mogła się cieszyć i jego podbojem, ale potem będziemy tylko Jordi i ja!

Emma poczuła, że serce wali jej z podniecenia. To coś zupełnie nowego. Unni może się pakować.

Osunęła się w wiklinowy fotel, ustawiony na przeszklonej werandzie.

– Zraniłeś się, Antonio? – spytała swym najsłodszym głosem.

Siedział z nogą na stołeczku.

– Tak, ale to nic poważnego. Zwichnąłem tylko nogę w kolanie – zbagatelizował sprawę.

Emma zaczęła się seksownie kręcić.

– Słyszałam, że chętnie będziecie współpracować?

W pierwszej chwili nie odpowiedzieli. Antonio siedział po drugiej stronie stołu, Jordi stał odwrócony plecami i wyglądał przez szklaną ścianę. Jakież on ma piękne plecy! Wprost idealne, do tego wąskie biodra i szerokie barki.

– Tak – powiedział wreszcie Antonio. – Pragniemy zgody.

– Oczywiście – zapewniła Emma. – To całkiem naturalne, że to my troje, najlepsze mózgi, podzielimy się skarbem. Tamtych jest za wielu i kompletnie się nie liczą. To płotki bez znaczenia.

Jordi odwrócił się.

– My nic nie wiemy o żadnym skarbie – oznajmił spokojnie.

Emma roześmiała się wyniośle.

– Nie próbuj mnie oszukiwać!

– Ale to prawda – powiedział Antonio.

– Co? Twierdzicie, że nic nie wiecie o skarbie? No to czego szukacie?

– My walczymy o nasze życie – odparł Jordi. – O życie Mortena, Unni i moje. I o życie naszych przyszłych dzieci.

– Nic z tego nie pojmuję!

Zdumieli się, lecz wyglądało na to, że Emma mówi prawdę.

– Zechcesz tu podpisać – zażądał Antonio, kładąc na stole przed nią jakąś kartkę i długopis.

Na werandę wyszedł jeszcze jeden mężczyzna. Emma przyjrzała mu się podejrzliwie, a potem z rosnącym przerażeniem i coraz wyraźniejszymi oznakami wstrząsu zaczęła czytać zapisany maszynowym pismem arkusz.

– To zostanie zamieszczone w mojej gazecie – oświadczył nieznajomy. – Potrzebny jest nam tylko twój podpis.

Oświadczenie

Ja, Emma Lang, niniejszym przyznaję, że to ja wypuściłam fałszywą płotkę o tym, iż Unni Karlsrud kradnie w sklepach. Zrobiłam to, by dostać pracę w lokalnej stacji radiowo – telewizyjnej, którą wcześniej obiecano Unni.

Przyznaję również, że to ja jestem autorką plotki mówiącej, że Vesla Ødegård zamordowała swego dziadka. Było to z mojej strony kłamstwo.

Poza tym w obecności innych osób oskarżyłam Mortena Andersena o impotencję i próbę gwałtu, stażystę Antonia Vargasa o dopuszczenie się zaniedbań podczas przeprowadzania operacji, a jego brata Jordiego o skłonności homoseksualne.

Zrobiłam to wszystko powodowana żądzą zemsty, pragnąc osłabić pozycję tych osób w społeczeństwie.

Biorę na siebie całą winę i niniejszym przepraszam wszystkie te osoby za wszelkie przykrości, jakich z tego powodu doznały.

Dziennikarz uniósł zdjęcie Emmy z zalotną miną, zrobione w atelier fotograficznym.

– To będzie towarzyszyło notatce. Emma patrzyła na nich zdumiona.

– Wydaje wam się, że ja się pod tym podpiszę? – krzyknęła.

– Tak – odparł Antonio spokojnie.

– Ja nie mam z tym nic wspólnego! A poza tym nie ma dymu bez ognia!

– Na takie słowa powinnaś uważać, Emmo. Wiemy przecież, że to ty stoisz za podpaleniem domu państwa Karlsrudów, a także za dewastacją domu w Selje, w którym wychowywał się Morten. Jeśli się nie podpiszesz, poinformujemy policję o tym, co wiemy, a wtedy pociągniesz za sobą również swoich kompanów.

Emma wstała, prychnęła tylko, nie wiedząc, co robić. Jordi dodał:

– Na nic też się nie zda wzywanie krwiożerczych mnichów, twoich panów…

– Panów? To moi niewolnicy.

– Tak ci się tylko wydaje. W każdym razie nie licz na żadną pomoc z ich strony.

– A co ty możesz o tym wiedzieć?

Dziewczyna chwyciła kartkę i wybiegła. Obcasy zastukały o stopnie schodów werandy.

Dziennikarz pytająco popatrzył na kolegów.

– Nie ma obawy – rzekł Antonio spokojnie. – To tylko kopia. Zresztą Emma wróci, i to bardzo prędko. Jordi, idź jej pomóż.

Jordi kiwnął głową i poszedł za Emmą, która pobiegła przez piasek, chcąc dotrzeć do lasu. Zatrzymał się u stóp schodów i czekał.

26

Emma dotarła wreszcie do leśnej ścieżki. W ręku ściskała kulę ze zgniecionego papieru. Musi się jej pozbyć, ale nie tutaj. Trzeba ją spalić albo podrzeć na drobniusieńkie kawałeczki i spuścić w toalecie.

Co to się dzieje za jej plecami? Znów jakieś skradające się kroki?

Nie, nic tu nie ma. Nareszcie chyba zrozumieli, że przegrali. Nie da się zmusić niechętnej ręki, żeby coś podpisała. Naprawdę wydawało im się, że ją do tego nakłonią? Jak można być aż tak głupim?

Ależ oni wiedzą strasznie dużo, właściwie wszystko!

Nie, nie wszystko. Nie wspomnieli o zemście Alonza nad Pedrem. Przynajmniej to się udało Emmie i jej przyjaciołom.

Za jej plecami znów rozległo się to nieprzyjemne dreptanie, jakby ktoś tym razem znajdował się znacznie bliżej.

Phi, to nic takiego!

Ale wieczór, tu wśród drzew, też pociemniał.

– Przestańcie! – krzyknęła histerycznie w nicość, bo przecież na ścieżce za nią nic nie było. Ale ten odgłos kroków był taki straszny.

Musi zadzwonić do Alonza, dać mu znać, żeby został w Hiszpanii, bo teraz i ona musi tam wyjechać. Nie może już dłużej mieszkać w tym idiotycznym kraju, z groźbą tego głupiego redaktora wiszącą nad głową. Co to za nudny typ! Na pewno do niczego się nie nadaje w łóżku. Ale przecież i tak mieli działać w Hiszpanii, na co więc czekać tutaj? Wprawdzie ta banda Vargasów posiada informacje, które Emmie i jej kompanom bardzo by się przydały, ale na pewno i bez tego sobie poradzą.

Co znowu?

Emma się zatrzymała. Przed nią na ścieżce stało dwoje młodych łudzi.

Co to za typy? Przebrani jak na karnawał? Ale co się stało z ich twarzami? To jakaś straszna choroba skóry! Może epidemia? Ospa? Nie, nie, już nie istnieje. Dżuma? Nie, nie tutaj. W dzisiejszych czasach mało gdzie można się na nią natknąć.