Выбрать главу

To wyglądało naprawdę okropnie.

Zaczęli się zbliżać.

Nie, nie podchodźcie do mnie!

Młoda dziewczyna wyciągnęła do niej ręce, chciała dotknąć jej twarzy. Emma uderzyła w krzyk.

Tuż obok odchodziła w bok jakaś ścieżka. Emma wbiegła na nią, ale dreptanie wciąż dochodziło zza jej pleców. A więc to te dzieciaki tak ją prześladowały? Potem przekradły się i zaszły ją od przodu.

Na pomoc!

Emma postanowiła wysłać sygnały wzywające mnichów. Nie miała już dłużej siły. Wkrótce usłyszała ich przenikliwe ptasie krzyki. A więc jest ocalona!

Mnisi jednak się nie zjawiali.

Zerknęła przez ramię. Te straszne zadżumione dzieciaki wciąż tam były. Blisko.

Emma biegła, ile sił w nogach.

Przyjdźcie mi z pomocą, do diabła, przeklęte wrony!

Podobno, podobno zostało ich już tylko siedmiu.

To niemożliwe, przecież na początku był ich okrągły tuzin! Tymczasem jeden po drugim zaczęli znikać, a teraz nie chcieli pomóc swej władczyni, chociaż tak ich potrzebowała.

Emma zatrzymała się jak wryta.

Znów miała przed sobą to paskudne różowe domiszcze.

To znaczy, że biegła w koło. Ruszyła zdradziecką ścieżką, która zawiodła ją wprost w pułapkę. Spojrzała do tyłu, dzieciaki, dzięki Bogu, zniknęły.

Ale oto w jej stronę idzie Jordi. O, nie, nie zgodzi się niczego podpisywać!

Emma zawróciła i drgnęła gwałtownie, wydając z siebie niekontrolowany przerażony wrzask. Ścieżkę zagradzał jej olbrzymi koń, niosący na swym grzbiecie upiornego rycerza w zbroi i narzuconej na nią mnisiej opończy. Po obu jego stronach stały te dzieci.

– Niczego nie próbujcie! – zawołała. – Moi mnisi was dopadną!

Jordi podszedł już do niej.

– Chodź ze mną, Emmo. Mnisi nie przybędą.

– Oczywiście, że przybędą, słuchają mnie we wszystkim. A ty lepiej uważaj! Chcą dopaść właśnie takich jak ty!

Jordi powiedział spokojnie:

– Kiedy siadłaś w tym wiklinowym fotelu, znak, który narysowaliśmy sadzą na jego oparciu, odbił się na plecach twojej jasnej kurtki. Mnisi unikają tego znaku jak zarazy.

Emma zaczęła skakać w koło, jak gdyby usiłowała w ten sposób obejrzeć swoje plecy, a w końcu ściągnęła kurtkę i zobaczyła znak. Jej krzyk poniósł się między drzewami. Cisnęła kurtkę głęboko w krzaki.

– Teraz jestem już wolna! – zawołała do nieba.

– To się na nic nie zda, Emmo – stwierdził Jordi ze spokojem. – Widzisz, na dachu domu również narysowany jest znak.

– A co ich to obchodzi? Zresztą tu, w lesie, jestem swobodna. Mnisi są moimi niewolnikami, zrobią dla mnie wszystko. Odziedziczyłam ich po Leonie, oni wolą mnie, są w pobliżu, usłyszałam…

Jordi przerwał jej gadaninę.

– Chodź teraz ze mną. Ci młodzi mają dżumę, bardzo łatwo się nią zarazić. Ta choroba oszpeca. Zabija.

– Nie wygaduj głupstw! To wszystko tylko omamy, dobrze o tym wiem. Mogę przebiec przez tego konia, zobacz!

Bang! Wpadła na pierś konia i przerażona zaczęła się cofać. Jordi poprowadził ją w stronę schodów. Emma opierała się jak pięciolatka, która musi iść do dentysty.

– Nie, niczego nie podpiszę. Zniszczyłam ten papier! Pojawił się dziennikarz.

– Nic nie szkodzi. Mam jeszcze jeden – oświadczył z uśmiechem, kładąc na ogrodowym stole nową kartkę. – Proszę, tu jest długopis.

– Nigdy w życiu!

– Wobec tego porozmawiamy z policją o tych podpaleniach!

Z Emmy spłynęła cała politura, ukazując tę osobę, którą była naprawdę: wnuczką wulgarnej Emilii.

– Gówno mnie to obchodzi! Nie zdołacie mnie za to wsadzić do więzienia! Mam przyjaciół w policji, zaraz mnie wypuszczą!

Jordi skinął ręką i po obu stronach Emmy pojawiły się dzieci. Dziewczynka niemal dotknęła jej twarzy.

– Och, nie, nie! – zaszlochała Emma. – Tylko nie moja twarz, dajcie mi ten przeklęty długopis!

27

Don Galindo z wysokości grzbietu swego karego narowistego rumaka spoglądał na Emmę, drżącą ze wzburzenia. Nie do końca zdołał ukryć uśmieszek, igrający mu w kącikach ust.

Dziewczyna z wściekłością, przez którą końcówka długopisu przebiła papier, napisała swoje nazwisko pod całym tym fatalnym oświadczeniem, a następnie cisnęła długopis w twarz dziennikarzowi.

Z oczu Jordiego posypały się błyskawice.

Emma poderwała się i wybiegła. Na piasku przewróciła się na swych wysokich obcasach, ale zaraz się podniosła.

– Nie wszędzie jest ten znak! – zawołała groźnie, oddalając się tyłem. – Mam potężnych sprzymierzeńców, dobrze o tym wiecie, i nadejdzie wreszcie taki dzień, kiedy was dopadną. Pomszczą moją krzywdę!

– Im przede wszystkim chodzi o ratowanie własnej skóry! – odkrzyknął Jordi. – Chyba wiesz, że nie zostało ich już tak wielu!

– Wystarczy!

– I czy nie większą krzywdą jest niszczenie komuś życia podłymi wstrętnymi oszczerstwami?

– Niszczenie komuś życia? A co zrobiliście z moim?

– Sama się o to prosiłaś!

Teraz Emma zrobiła się naprawdę wulgarna, jak często bywa, gdy wyczerpują się argumenty.

– Zamknij pysk, ty przeklęty wykastrowany kocurze! Pożałujecie tego jeszcze! Ach, do diabła, jak pożałujecie!

Zniknęła wśród drzew.

– Tak naprawdę Emma miała rację – powiedział Jordi cicho. – To był paskudny szantaż.

– Jedyny sposób na uratowanie dobrej sławy wielu ludzi. Pojawił się Antonio, kuśtykając na jednej nodze, opierał się na kuli. Dziennikarz pomógł mu zejść po schodach.

Rycerz i para młodych ludzi nie ruszali się z placyku przed domem. Twarze młodych były teraz gładkie i śliczne jak za życia.

Trzej mężczyźni ze współczesności z szacunkiem pochylili głowy, a Jordi odezwał się:

– Dziękujemy wam, dono Elviro i donie Rodriguezie, i tobie, donie Galindo. Odegraliście doskonale przedstawienie. Aż trudno powiedzieć, jak wiele to dla nas znaczyło.

Don Galindo uśmiechnął się gorzko z wysokości końskiego grzbietu, a Jordi zaraz przekazał towarzyszom jego myśli:

„Tę sztuczkę z dżumą młodych zawdzięczamy mądrej Urrace. Wielką przyjemność sprawiło nam to wszystkim czworgu. Wiemy, że złej plotce prawie nie da się zaprzeczyć ani też o niej zapomnieć. Tymczasem to osiągnęliśmy”.

Antonio rzekł z szacunkiem:

– Przekażcie moje ciepłe pozdrowienia i podziękowania doni Urrace. Nigdy nie zapomnę tego toastu, który razem wznieśliśmy w górach.

„Ona również – odparł don Galindo. – Mówiła, że dawno już nie piła z tak przystojnym młodym mężczyzną”.

– Dziękuję – powiedział Antonio.

„I… – ciągnął don Galindo – nasza droga przyjaciółka ucieszy się również, że tytułujecie ją zgodnie z przynależnym jej honorem z racji urodzenia. Zbyt wielu już o tym zapomniało, nazywając ją czarownicą. A teraz żegnajcie! Uważajcie na siebie, bo jesteście nam potrzebni. Strzeżcie się chytrych planów naszych wrogów. Przede wszystkim zaś po tym jakże trudnym przerywniku, związanym z pozbyciem się pojemnika z trucizną mnichów, który tak bardzo nas wszystkich wyczerpał… wróćcie do głównego zadania. Czas płynie!”

Troje przybyszów z przeszłości rozwiało się w powietrza Dziennikarz nagle uświadomił sobie, że na długą chwilę wstrzymał oddech.

– Musicie mi pozwolić napisać o tym spotkaniu!

– Ani słóweczka – oświadczyli bracia chórem. – Później, kiedy to wszystko już się skończy. Obiecujemy.

– Za to zachowanie Emmy możesz opisać dokładnie – zaśmiał się Antonio, nie bez złośliwej radości w głosie.

– Nienawidzę tego! – krzyczała Unni. – Nienawidzę tego, nienawidzę!