Выбрать главу

Dlatego, że była tak rozpaczliwie niepewna siebie i nie wierzyła, że komuś może się naprawdę spodobać. I dlatego, że nie chciała, aby ktoś wyobraził sobie, że myśli na swój temat nie wiadomo co.

Jakież to skomplikowane, jakaż niedojrzałość! Unni jednak nie potrafiła wydobyć się z grząskiego bagna. Jedynie wówczas, gdy niepokoiła się o innego człowieka, potrafiła zapomnieć o zastanawianiu się nad tym, jakie wrażenie wywiera na innych. A przecież wiedziała, że brak pewności siebie często bywa formą przesadnego zajęcia własną osobą. To takie upokarzające: była tak krótkowzroczna, taka głupia. Sama się przez to nie znosiła, a to uczucie wcale nie poprawiało jej własnego obrazu.

Na dole w korytarzu spotkali Veslę, która sprawiała wrażenie bardzo niespokojnej.

– Czy Antonio nie powinien już wrócić do domu? – spytała. Oczy miała szeroko otwarte, wyraźnie pełne strachu.

Jordi zmarszczył czoło.

– No tak, oczywiście. Kiedy miałaś od niego jakieś ostatnie wiadomości?

– Już dawno temu. Próbowałam dodzwonić się do niego na komórkę, ale…

– Ja też – przyznał Jordi. – Ale słyszałem tylko „abonent niedostępny”.

Gudrun i Pedro przyszli z ogrodu. Oni także dali wyraz temu samemu niepokojowi. Od dwóch dni już nie mieli żadnych wieści do Antonia.

To zbyt długi czas na szukanie miejsca, w którym rośnie karłowata brzoza.

– Na pewno zatrzymuje go piołun. Niełatwo znaleźć taką anonimową roślinę – stwierdziła Gudrun, próbując ich pocieszać. – Ale powinien wyłączyć sekretarkę i sam odebrać telefon!

– Jeśli dzisiaj nie da nam znać, co się z nim dzieje, jadę go szukać – oznajmił Jordi zdecydowanie, starając się nie dopuścić do tego, żeby w jego głosie zabrzmiał lęk. Nikogo jednak nie oszukał.

– Ale przecież nie wiemy, gdzie on może być – przypomniała Unni.

– Ja się trochę domyślam – odparł Jordi. – Veslo, co on ci mówił? Nie wspominał, dokąd się wybiera? Kiedy z nim ostatnio rozmawiałaś?

– Ojej, tyle pytań naraz! Ale zaczynając od ostatniego odpowiem: wczoraj rano. Powiedział mi wtedy, że wydaje mu się, że znalazł piołun, zwiędłą roślinkę z zeszłego roku z małym szarozielonym pędem, który zerwał. Ale równie dobrze mogła to być bylica pospolita, one są przecież takie do siebie podobne. Chociaż Antonio mówił, że wąchał tę roślinę i nie kichał. Miała bardzo charakterystyczny zapach, tylko, jak dodał, nie wie, dla której z nich jest on charakterystyczny.

– Ach, tak, doskonale! – powiedział Jordi cierpko. – Ale gdzie wtedy był? Dokąd się wybierał? Mówił coś o tym?

– Nie wprost. Powiedział, że teraz została mu jeszcze tylko karłowata brzoza i że wie, gdzie jej szukać.

– Ale przecież po karłowatą brzozę wcale nie trzeba wybierać się daleko – wtrąciła Gudrun. – Wystarczy dotrzeć na najbliższy górski płaskowyż albo torfowisko.

– Oczywiście – kiwnął głową Jordi. – Wydaje mi się jednak, że wiem, dokąd pojechał Antonio. W okolice zapamiętane z dzieciństwa, w Valdres. Zawsze tęsknił do tych miejsc. A podróż tam trwa zaledwie trzy, cztery godziny.

– No właśnie – dodał Pedro znaczącym tonem. – I trzeba liczyć trzy, cztery godziny z powrotem. Nie potrzeba aż dwóch noclegów.

Ta konkluzja odebrała im mowę. Wszyscy przecież myśleli o tym samym, tylko nie mieli śmiałości nic powiedzieć na glos.

W końcu Unni przerwała milczenie.

– Nigdy nie mogłam pojąć, jaki związek z czarodziejskim płynem ma karłowata brzoza. Chodzi mi o to, że wszystkie pozostałe składniki: szałwia, tymianek, imbir, mirt, oliwki… To przecież hiszpański przepis. Lawenda i piołun… Owszem, można sobie wyobrazić dodanie ich do czarodziejskiej nalewki, ale karłowata brzoza? Przecież to nie jest roślina lecznicza!

– Ha! – ożywiła się Gudrun. – Spytaj tylko starych Lapończyków, oni wiedzą wszystko na temat dobroczynnych, wręcz magicznych właściwości karłowatej brzozy. I zresztą ona na pewno rośnie również w Hiszpanii, nieprawdaż, Pedro?

– O, tak. Z pewnością można ją znaleźć w Pirenejach.

– No to teraz lepiej już rozumiem – stwierdziła Unni mędrkowato, lecz z widocznym roztargnieniem. – A tak przy okazji, pamiętacie, że jakiś czas temu wspomniałam o pewnej swojej teorii?

– Dotyczącej tej straszliwej maści? Owszem – powiedział Jordi. – Przedstaw nam ją teraz.

– Dobrze. A więc jestem pewna, że i wy wszyscy myśleliście podobnie jak ja. Mieliśmy okazję poznać wiele świadectw o tym, że czarne, budzące grozę postaci pojawiały się w pobliżu naszych ciężko dotkniętych przekleństwem przodków w momencie ich śmierci i że w niektórych wypadkach zauważono również to przeklęte puzderko.

– Zgadza się – przyznał Pedro.

Unni mówiła teraz z większym zapałem.

– Wydaje mi się, że to mnisi własnoręcznie zabili naszych przodków, podając im w taki czy inny sposób potworną maść Wamby…

– No, tak – stwierdził Jordi. – Mnie również przyszło to do głowy. Mów dalej, Unni!

– Ale w końcu don Felipe i jego syn Santiago popsuli wszystko tym nieszczęsnym hipokrytom, tym niby to bogobojnym szatanom. Don Felipe wyrył na wieczku pudełka znak rycerzy, a poza tym on i Santiago byli na tyle bezczelni, że zakopali tę ich śmiercionośną zabaweczkę głęboko w ziemi.

– Od tej pory mnisi nie mogli już mordować swoich ofiar – uzupełnił Pedro. – I wtedy postanowili pozyskać sobie pomocników.

– No właśnie – powiedziała Unni zadowolona z tego, że jej teoria została zaakceptowana. – Znaleźli chętną do współdziałania ofiarę w osobie przepojonego nienawiścią Emile. On był pierwszym ze sprzymierzeńców mnichów.

– Później zaś zaczęli rekrutować nowych, wywodzących się z tej samej, pełnej zła rodziny. Emilię, może innych, których jeszcze nie znamy, a teraz Emmę.

– No a Leon? – spytała Vesla.

– Leon nie jest z nimi spokrewniony, on jest potomkiem jednego z mnichów. Potrafię sobie wyobrazić, że ci potworni mnisi doprowadzili do spotkania Leona z, na przykład, Emilią. Oboje są ulepieni z tej samej gliny – teoretyzował Pedro. – Tak się to mogło ułożyć.

Wszyscy się z nim zgadzali.

Krótka dygresja Unni niczego nie zmieniła. Lęk o to, co mogło przytrafić się Antoniowi, nie przestawał zaciskać szponów na ich sercach.

Jordi objął Veslę za ramiona.

– Wszystko będzie dobrze, przekonasz się. Antonio potrafi się o siebie zatroszczyć.

Twarz dziewczyny pobladła z niepokoju.

– Wczoraj rano przez telefon wydawał się taki dziwny.

– Co masz na myśli?

– Jego głos brzmiał tak, jakby znalazł się pod jakąś presją, jakby był bardzo zdenerwowany. Wręcz wystraszony, tak mi się wydawało. Usiłowałam się dowiedzieć, czy coś się stało. Najpierw mi nie odpowiedział, a potem spytał w roztargnieniu: „Co mówiłaś?”. Powtórzyłam pytanie, a wtedy on odrzekł: „Czy coś się stało? Nie, a co miałoby się stać?”

Czekali.

– Co potem? – spytał Jordi.

– Nie, nic więcej, zwykła rozmowa. Zakończył tylko prośbą, żebym uważała na siebie, i dodał jeszcze kilka… bardzo osobistych słów.

– Rozumiemy – powiedziała Gudrun. – I to cię niepokoi?

– Tak. Antonio nigdy wcześniej nie był taki. Wydawał się… No tak, właśnie tak, jak powiedziałam. Wystraszony. Niepewny. Jakby zdezorientowany. Nie wiem. Musiał przeżyć albo odkryć coś, co porządnie nim wstrząsnęło.

Jordi odetchnął głęboko.

– Jeśli dzisiaj nie będziemy mieć od niego żadnych nowych wiadomości, to jadę go szukać. Spróbuję go odnaleźć. Dobrze wiem, że nie chciałby, żebym się w to mieszał, ale przecież nie mogę po prostu tak tutaj siedzieć.

Wszyscy doskonale go rozumieli. Vesla w podziękowaniu uścisnęła go za rękę.