Выбрать главу

Jakiś młody chłopak siedzący przy sąsiednim stoliku z zainteresowaniem przyglądał się jego poczynaniom.

– Przepraszam, zauważyłem, że ta twoja elegancka limuzyna ma hiszpańskie numery – odezwał się również po hiszpańsku. – Sam też jesteś Hiszpanem?

Antonio przyświadczył, choć z pewną rezerwą, bo nie miał ochoty zabierać żadnych autostopowiczów.

Ale chłopakowi wcale o to nie chodziło. Powiedział, że tu mieszka, uczy się w szkole rolniczej i dlatego bardzo zainteresowało go, czym zajmuje się Antonio.

Zabrzmiało to bardziej sympatycznie. Antonio z uśmiechem opowiedział mu o swoich kłopotach w odnalezieniu piołunu. Wyjaśnił, że brakuje mu go do zielnika.

Chłopak, ciemnowłosy, o bystrych, mądrych oczach, przyjrzał się uważnie jego roślinkom.

– Nie – stwierdził. – Żadna z nich nie jest ajenjo. Żadna.

– Żadna z nich nie jest piołunem? Ale przecież tak się od siebie różnią!

– Masz jednak szczęście, amigo – oświadczył chłopak, a oczy mu rozbłysły. – Wiem, gdzie rośnie prawdziwy piołun!

– Prawdziwy piołun? – rozjaśnił się Antonio. – To dla mnie najlepsza wiadomość. Gdzieś daleko?

– Nie, wcale nie – wyjaśnił chłopak. – Koło tartaku nad jeziorem. Nie musimy nawet jechać tym wspaniałym samochodem. Przejdziemy na piechotę.

Antonio nie posiadał się z radości. Znalezienie pomocy prawdziwego eksperta w tej jakże trudnej sytuacji to doprawdy szczęśliwy traf. Ponieważ obaj skończyli już jedzenie, wyszli na zewnątrz. Antonio zabrał jeszcze plastikową torebkę na przechowanie znaleziska.

Chłopak, drobny i szczupły, w czarnej koszuli i czarnych spodniach, szedł przed nim dość szeroką ścieżką, drogą na skróty do jeziora połyskującego pomiędzy pniami drzew. Nie przestawał opowiadać o swojej norweskiej narzeczonej.

Wkrótce dotarli już do nieczynnego zakładu, w którym najwyraźniej mieścił się zarówno tartak, jak i młyn. Chłopak, machając ręką, przywołał Antonia do wielkiej hałdy odpadów, ciągnącej się poza baraki.

Szli wzdłuż szczytu hałdy, aż do jej najbardziej odległego końca. Tam chłopak wskazał w dół stromej ściany. I właśnie tam, w dole, w odległości zaledwie metra od nich, Antonio spostrzegł kilka wspaniałych okazów tego przeklętego piołunu.

– Cudownie! – oświadczył z radością. – Już schodzę, żeby je zerwać.

Dał krok ku brzegowi i ten osunął się pod nim. Pod spodem ziała pustka.

Antonio spadał w dół, odruchowo wymachując rękami w powietrzu, lecz było tu zbyt stromo i za wysoko. Nie miał się czego przytrzymać, dopóki nie znalazł się w połowie drogi do jeziora. Dopiero tam zawisnął na rękach wczepionych w kawałek starego żelastwa, które wystawało z hałdy, nie wiadomo już od jak dawna. Wolał o tym nie myśleć.

Popatrzył w górę.

– Pomóż mi! – poprosił.

Ale na górze nie było nikogo. Chłopak zniknął.

5

Zardzewiałe żelazne sprężyny wbijały mu się w dłonie. Poczuł teraz, że porządnie się potłukł o rozmaite rupiecie wystające z hałdy odpadów. Czy możliwe, że uratowało go stare podwozie samochodowe? A jeśli to coś mniejszego, to jak długo wytrzyma? Wystarczyło jedno spojrzenie w dół jako ostrzeżenie, że za wszelką cenę nie może już niżej spaść. Śmieci były tam ostrzejsze i bardziej najeżone, a poza tym lot zakończyłby się na usypisku kamieni nad brzegiem jeziora.

Dla jednej nogi znalazł wreszcie oparcie w czymś skrytym wśród usypiska trocin. Jedyna droga wiodła w górę, innych możliwości nie miał.

Antonio nie posiadał się ze złości na samego siebie. Że też okazał się taki naiwny! Ale jak mógł cokolwiek przypuszczać…?

Skąd oni wiedzieli? Jak to możliwe, że tu trafili?

Kim jest ten młody chłopak? Czyżby to jeden z pomocników Leona?

Tutaj?

To się nie zgadzało.

Samochód! Wspaniały samochód Pedra i wszystko to, co się w nim znajdowało! Pudełeczko z trucizną!

To przypomnienie dodało mu nowych sił. Podciągnął się do góry. Nie był w stanie sprawdzić, czy wciąż ma w kieszeni kluczyki do samochodu, musiał się skoncentrować na wydostawaniu się z pułapki. Momentami zupełnie nie miał się czego złapać, ale pomagał mu upór.

Był śmiertelnie przerażony myślą, że ów młody chłopak mógłby zawładnąć plecakiem.

Palce zakopywały się w trociny, szukały czegoś, czego mógł się przytrzymać. Szczyt hałdy się zbliżał.

Kiedy Antonio był tuż przy piołunie, z gniewem wyrwał roślinkę i z trudem jedną ręką wsunął ją do kieszeni, mało przy tym nie zlatując. Drugą ręką przytrzymując się bardzo niepewnego oparcia, spojrzał w otchłań, która stała się jeszcze głębsza teraz, kiedy wspiął się wyżej. Vesla, pomyślał, muszę wracać do Vesli! Dziecko nie może wychowywać się bez ojca. Chcę zobaczyć mego syna. Albo córkę! Nie powinien myśleć jak południowiec, przecież córka zostanie powitana z równą serdecznością! Na Boga, musi ich jeszcze zobaczyć! Veslę i dziecko, z którym gawędził tylko na żarty, przykładając rękę do brzucha ukochanej. Mówił jej wówczas, z jaką radością powita Karla – Astrid.

Nagle znalazł się na górze. Jak do tego doszło, nie pamiętał, tak bardzo koncentrował się na tych, którzy zostali w domu. Wczołgał się na szczyt hałdy, przez chwilę leżał nieruchomo, starając się odzyskać normalny oddech, a potem podniósł się i ruszył biegiem. Szybciej chyba Antonio Eng Vargas nie biegł nigdy w życiu. A kluczyki były na swoim miejscu, dzięki Bogu!

Bolały go liczne otarcia i jedna większa rana na kolanie. Spadał przecież do tyłu i w locie zdołał się obrócić. Przypuszczał, że w kolano zraniła go jego ostatnia deska ratunku, czyli żelazne sprężyny. Tym, jak może wyglądać jego ubranie, w ogóle się nie przejmował.

W końcu zobaczył kafeterię. Był już teraz bardzo zmęczony, ale nie przestawał biec.

Na parkingu grupka ludzi.

Odruchowo otrzepał ubranie, poprawił je trochę. Złamał zeszłoroczne łodygi wystające mu z kieszeni.

Ludzie stali zgromadzeni wokół jego samochodu czy też raczej samochodu Pedra, pięciu mężczyzn dyskutujących o czymś z powagą. Antonio prędko zerknął na samochód, pojazd wyglądał na nie uszkodzony.

Kiedy spytał, co się wydarzyło, zaczęli z zapałem opowiadać jeden przez drugiego. Poprosił najstarszego o szczegóły.

Okazało się, że mężczyźni uratowali samochód przed jakimś dzikusem.

– W czarnym ubraniu? – dopytywał się Antonio.

– No właśnie! Widać chciał się dostać do auta, ale stał tylko, ciągnął i szarpał za klamkę jak rozwścieczony wariat, a potem zaciśniętą pięścią zaczął walić w szybę i biegał od jednych drzwiczek do drugich.

– Czy próbował się dostać również do bagażnika? Ależ tak, oczywiście, ale kiedy podniósł kamień, żeby wybić szybę, wtedy właśnie oni się włączyli. Przybiegli wszyscy, a młody chłopak uciekł. Dwóch za nim pognało, ale był za szybki i zniknął w lesie. Czyżby Antonio go znał?

No cóż, czy znał? Ale pokazując na stan swojego ubrania i liczne krwawiące otarcia na skórze, oznajmił, że ten młody chłopak musi być chyba szaleńcem, bo przed chwilą próbował zepchnąć Antonia w przepaść.

Co prawda chłopak wcale go nie popchnął, właściwie w ogóle się nie dotknęli. Pewne jednak było, że młodzieniec nie zachował się ładnie. Mówił, że chodzi do szkoły rolniczej.

Do szkoły rolniczej? Nie ma takiej nigdzie w pobliżu. A i tę położoną dalej zamknięto już kilka lat temu. Nie, nigdy przedtem nie widzieli tego chłopaka w tych okolicach. Może powinno się zgłosić o nim policji?

– Ja się tym zajmę – oświadczył Antonio spokojnie i wręczył mężczyznom tysiąckoronowy banknot do podziału jako podziękowanie za ocalenie jego samochodu. Nie bardzo go było na to stać, lecz uważał, że mężczyźni na to zasłużyli. Na pewno zdołają sobie za tę nagrodę kupić kilka ładnych puszek piwa.