– Jak wam idzie? – zapytał, patrząc znacząco na puste kartki.
– Świetnie! – odparła Eve. Chwyciła długopis. O czym przed chwilą mówiła Shanna? Coś o matce? Nie przysłuchiwała się, bo raz po raz odtwarzała w głowie historię z łazienki, próbując ją pojąć. Z. Moich. Palców. Poszły. Iskry.
Napisała to na górze swojej pustej kartki, bo musiała coś napisać. Kiedy tylko pan McGrath zobaczył jej poruszający się długopis, odszedł do kolejnej pary.
– Okej, jakieś specjalne uzdolnienia? – ponowiła pytanie Shanna.
– Eee… nic mi nie przychodzi do głowy – przyznała Eve. Poza tymi iskrami. I własnym poltergeistem. Ale to raczej nie było uzdolnienie. Choć właściwie nie była pewna, czy te iskry z palców to sprawka ducha. Na żadnej stronie nie wspominali o niczym takim, poza tym miała wrażenie, że to ona była źródłem tych iskier, a nie żaden wredny duch, który się do niej przyczepił.
– Jesteś cheerleaderką, nie? – zapytała Shanna.
Eve pokręciła przecząco głową.
– A, racja, to Jess. Wy dwie jesteście jak papużki nierozłączki, więc trochę mi się mylicie.
Shanna dobrze wiedziała, że to Jess była cheerleaderką, a nie Eve. Ale miała drobny problem z zazdrością. Była tylko odrobinę mniej popularna od Eve i Jess, ale nie mogła się z tym pogodzić i od czasu do czasu pozwalała sobie na małe złośliwości.
– Wiem, jestem zamotana – ciągnęła. – Od razu widać, że nie mam żadnych szczególnych talentów.
Założę się, że Luke ma, pomyślała znienacka Eve. Co to było? Miała o czym myśleć, więc czemu nagle przyszedł jej do głowy Luke? Mimo wszystko mogła go sobie wyobrazić jako eksperta od czegoś szlachetnego – na przykład mógłby pomagać wyrzuconym na plażę wielorybom wrócić do oceanu.
– Możesz zapytać mnie o coś innego? – poprosiła Eve. Rozmowa o uzdolnieniach ją stresowała. Jeśli iskry idące z palców były talentem, to ona go nie chciała. A jeśli nie były, to czy w ogóle miała jakiś talent?
– Okej. – Shanna westchnęła. – Twój ulubiony kolor?
– To zależy od pory roku – powiedziała Eve. Ale myślała ciągle o poprzednim pytaniu. A jeśli te iskry jednak były talentem? Czy to oznaczało, że miała jakąś moc parapsychiczną? I że to nie żaden duch był odpowiedzialny za te wszystkie dziwne zdarzenia, tylko… ona sama?
Zorientowała się szybko, gdzie teraz był pan McGrath. Wystarczająco daleko. Świetnie.
Shanna znowu westchnęła.
– Wiesz co? Po prostu napiszę, że lubisz niebieski.
Eve nie zwracała na nią uwagi. Nie spuszczając wzroku z nauczyciela, ostrożnie wyjęła z torby iPhone'a.
Przynoszenie komórki do klasy było zabronione.
A już tym bardziej korzystanie z komórki. Ale po lunchu Eve nie odniosła jej do szafki. Miała co innego na głowie. I dobrze się stało, bo musiała pilnie skontaktować się z Jess, która miała właśnie zajęcia laboratoryjne, więc jedynym sposobem był SMS. Shanna uniosła brew.
– Ulubiony gadżet, iPhone – mruknęła, notując.
Upewniwszy się, że McGrath jest zajęty, Eve szybko napisała wiadomość: „Matko. Może jestem Poltergeistern. Musimy pogadać! U mnie, po szkole".
– A może napiszę, że lubisz łamać zasady – ciągnęła Shanna, a jej długopis nadal śmigał po kartce.
Ale Eve nie obchodziło, co będzie w artykule Shanny, dopóki nie zamierzała napisać: „Eve ma własnego złośliwego ducha, który niszczy różne rzeczy".
Jess zjawiła się przy szafce Eve chwilę po dzwonku kończącym ostatnią lekcję.
– Dopiero przeczytałam wiadomość. Nie miałam ze sobą komórki. Co to znaczy, że jesteś Poltergeistem?
– Cicho. Nie musimy informować całej szkoły, że jestem dziwadłem. Albo wybranką losu. Albo czymkolwiek tam jestem. – Eve zamknęła szafkę. Ręką.
Nie za sprawą nadprzyrodzonych mocy.
Wyszły na zewnątrz, zeszły kamiennymi schodami i dopiero, kiedy znalazły się wystarczająco daleko od wszystkich, zaczęły rozmawiać.
– Okej, co się dzieje? – zapytała Jess. – Wydaje mi się, czy przed chwilą powiedziałaś, że jesteś wybranką losu?
– Poszłam do łazienki, żeby poprawić szminkę -zaczęła opowiadać Eve, kiedy ruszyły chodnikiem.
– Superkolor. Idealny dla ciebie – przerwała jej Jess.
– Dzięki. Ale tylko zobacz! – Grzebała w torbie, aż jej palce natknęły się na zniszczoną szminkę. Wyjęła ją i otworzyła, żeby pokazać Jess smętne pozostałości.
Jess zrobiła wielkie oczy, ostrożnie biorąc kosmetyk od Eve. Trzymała go we wnętrzu dłoni, jakby był pisklęciem, które wypadło z gniazda.
– Ale chociaż raz jej użyłaś.
– Jess, tu nie chodzi o szminkę! – wykrzyknęła Eve. – Ale to idealny kolor. Sama wiesz, jak trudno znaleźć idealny kolor! – zaprotestowała Jess.
– Ja to zrobiłam. Trzymałam ją i nagle z moich palców poszły iskry. No i szminka się stopiła.
– Iskry? – Jess nieco zadrżał głos, a Eve poczuła nadchodzącą panikę. Może było gorzej, niż myślała.
– Tak. Na żadnej stronie o poltergeistach nie pisali o iskrach.
Jess zmarszczyła brwi.
– Może po prostu masz wściekłego poltergeista.
– Może. Ale to nie było tak, jakby ktoś mi to zrobił. Jakby ktoś stopił mi szminkę. Czułam, że to ja sama. Nie chodzi o to, że chciałam ją stopić, ale… jakby to powiedzieć, miałam wrażenie, że to ja sama jestem źródłem iskier.
Jess przystanęła i wpatrywała się w milczeniu w przyjaciółkę. Przez jedną pełną napięcia chwilę Eve zastanawiała się, czy było z niej już takie dziwadło, że przerażała nawet Jess.
Ale wtedy ta wyciągnęła rękę, żeby wygładzić kciukiem zmarszczkę na czole Eve.
– Przestań się zamartwiać. To nie jest warte tego, żebyś się nabawiła zmarszczek. Eve zachichotała.
– Może będę musiała wstrzyknąć sobie botoks wcześniej, niż myślałam. Bo nie sądzę, żebym przestała się marszczyć. Boję się, Jess. Co ja mam zrobić?
– Nie mam pojęcia. Ale pokaż mi paznokcie. Eve posłusznie wyciągnęła ręce.
– Iskry nie naruszyły lakieru. Więc… nie jest aż tak źle.
Eve skinęła głową, zastanawiając się, czy jej oczy były równie duże i przerażone jak oczy jej przyjaciółki. Ruszyły dalej. Żadna z nich się nie odzywała. Bo co można było powiedzieć. To, co się działo, było zwyczajnie niepojęte.
W końcu Jess przerwała milczenie.
– Chyba jeszcze nigdy nie milczałyśmy aż tak długo.
– O czym tu mówić? Sytuacja jest całkowicie poza kontrolą. Kto wie, co jeszcze się zdarzy? Może wyrośnie mi trzecie oko albo coś takiego.
Okej… no to kupimy ci dodatkowy tusz do rzęs i tyle – zażartowała Jess. – Ale może to nie jest cał-kowicie poza kontrolą? Może potrafisz to jakoś kontrolować?
– To nie była moja decyzja, żeby zostać ludzkim fajerwerkiem – zaprotestowała Eve.
– Powiedz mi, co robiłaś przed smutną śmiercią szminki?
– Byłam w łazience. – Eve przywołała w myślach tamtą sytuację.
– Chciałaś się gdzieś zaszyć po tym, jak wybuchła żarówka u pielęgniarki, prawda? – zapytała Jess.
Eve przytaknęła.
– Nie chciałam, żeby doszło do kolejnego wypadku przy ludziach. Łazienka była pusta. Poczułam się trochę lepiej, więc wyjęłam szminkę.
– Całkowicie normalne po lunchu – wtrąciła Jess.
– No i pomalowałam usta. Nie! Najpierw zadzwoniła mama. Koniecznie musiała podręczyć mnie tymi superważnymi zajęciami dodatkowymi, bez których nie przyjmą cię do odpowiedniego college'u. To było takie wkurzające! Zwłaszcza że mam teraz na głowie ważniejsze rzeczy. – Eve zaczerpnęła tchu i spojrzała na przyjaciółkę. – Teraz się marszczysz.
Jess natychmiast złapała się za czoło i wygładziła zmarszczki.