Выбрать главу

– Tak sobie pomyślałam… – zaczęła, z jedną ręką ciągle przyciśniętą do czoła. – Może twój nastrój wpływa na twoje… możliwości. Byłaś zła, kiedy rozmawiałaś z mamą, prawda?

– Tak. Nienawidzę, kiedy próbuje zarządzać moim życiem – przyznała Eve. – Ona zawsze chciała pójść do świetnego college'u, żeby potem dostać się do świetnej akademii medycznej, a potem zostać świetnym lekarzem. A ja na razie nie mam pojęcia, co chcę robić.

– Ja chcę się uczyć w szkole dla projektantów.

– O, to by mi pasowało. Ale nie wiem, czy mnie przyjmą, jak się dowiedzą, że zniszczyłam szminkę w idealnym odcieniu.

– Racja. Mówimy o iskrzeniu i topieniu. Okej, w gabinecie pielęgniarki pewnie martwiłaś się o Rose.

– Tak. Matko, to było straszne patrzeć na Rose w takim stanie. Wszędzie widziała te cienie. – Eve się wzdrygnęła. – To mi przypomniało o Megan. Zresztą to też nie były wesołe myśli.

– No więc, kiedy martwiłaś się o Rose i Megan, żarówkę trafił szlag. Potem wyszłaś z gabinetu i poczułaś się trochę lepiej. Ale wtedy zadzwoniła twoja mama, ty się zdenerwowałaś i stało się to. – Jess wyciągnęła z kieszeni zniszczoną szminkę.

– Myślisz, że to ma związek.

– Pani Whittier na pewno by powiedziała, że powinnyśmy sprawdzić wszystkie hipotezy – odparła Jess w zamyśleniu. Skręciły w ulicę Eve. Była to ślepa uliczka, przy której stały tylko dwa domy. Eve odruchowo podeszła do skrzynki na listy na końcu podjazdu.

– Ale jak to sprawdzić? Nie zadzwonię do matki – powiedziała Eve, przeglądając pocztę. Bingo!

Nowy „Vogue".

Jess wyrwała jej z ręki magazyn i pociągnęła ją do jednego z bujanych foteli na ganku Evergoldow.

– Później poczytamy. Teraz siadaj – rozkazała.

Eve usiadła, – Zamknij oczy – poleciła Jess.

Eve posłuchała. Dobrze było zacząć działać obojętnie jak, byle tylko rozpracować, co się z nią działo. Jej tata zawsze mówił, że lepiej robić cokolwiek, niż siedzieć z założonymi rękami, i w końcu zrozumiała, o co mu chodziło.

– A teraz przypomnij sobie tamten wiosenny dzień, kiedy byłyśmy na koncercie Black Eyed Peas w Central Parku. Poczuj kremowy zapach mleczka do opalania, którym byłaś posmarowana. Usłysz to okropne bekanie pijanych kolesi z bractwa, których mijałyśmy. Żyjesz, Eve? Czujesz to?

– Chyba tak.

– Okej, więc idziemy dalej. Masz na sobie pomarańczową sukienkę z marszczonym dekoltem.

– I sandałki Jimmy Choo w wężowy wzorek – dodała Eve, przypominając sobie szczegóły. – Najśliczniejsze sandałki w całej Ameryce.

– Racja. Dobra. Wyglądałaś bajecznie. A potem weszłaś w kopiec kreta, obcas się zapadł i…

– Złamałam go! – wykrzyknęła Eve, gwałtownie otwierając oczy. – I było po butach. Nie dało się już nic zrobić. Mama powiedziała, że nie mogę sobie kupić nowej pary, bo są o wiele za drogie jak dla kogoś, kto nie ma dość rozsądku, by nie włóczyć się w nich po polach. Chociaż jej tłumaczyłam, że koncert nie był na żadnym polu, tylko w parku.

– Co poczułaś? – zapytała z przejęciem Jess.

– Znowu wściekłam się na mamę. I nadal szkoda mi tych sandałków! – Eve napięła palce. – Ale zobacz.

żadnego iskrzenia. Chyba nici z twojej hipotezy.

Jess opadła na sąsiedni fotel.

– A może zużyłaś całą energię na stopienie szminki. Może musisz się znowu naładować.

Eve pokiwała głową.

– Może jestem zdolna tylko do jednej takiej ekstrawagancji dziennie. – A może jestem chora psychicznie, pomyślała. Może sobie to wszystko wymyśliłam. Ale co było lepsze: być wariatką czy topić przedmioty? No i co ze smętnymi pozostałościami szminki? To był chyba wyraźny dowód jej „talentu", prawda?

Westchnęła.

– Możemy pogadać przez chwilę o czymś innym? Już mnie głowa boli od myślenia o tym wszystkim.

– Jasne. Już. Hm. – Jess zacisnęła usta. – Plotki. Plotki dobrze nam zrobią. Słyszałaś o Luke'u?

Czyżby wynalazł lekarstwo na raka? – pomyślała Eve. Może i tak – specjalnie po to, żeby ona poczuła się źle z powodu liczby posiadanych torebek.

Jess przewróciła oczami.

– Podobno on i Elisha Lurie obściskiwali się wczoraj w kinie. I to nawet podczas naprawdę niezłych scen.

– O rany. To ile już dziewczyn zdążył przerobić? – Eve nie czekała na odpowiedź. – Niedługo będzie musiał zmienić szkołę, bo miejscowe zapasy się wyczerpią.

– To takie banalne. Jego ojciec jest pastorem, wiec on musi być niegrzecznym chłopcem. Nuda. -wydęła usta. – Czemu jeszcze nie zabrał się do nas?

– Nadal jesteś zainteresowana? Umówiłabyś się z nim po tej całej czeredzie dziewczyn? – zapytała zaskoczona Eve. Ona by się nie umówiła.

– Oj tak dla zabawy – odparła Jess. – To trochę jak z nowym smakiem lodów, o którym wszyscy gadają. Też by się chciało spróbować.

– Fuj. – Eve przewróciła oczami. – Zmieniamy temat. Wiesz coś nowego o Malu?

Jakkolwiek by patrzeć, Mal był znacznie bardziej interesujący. Był tak tajemniczy, że miała ochotę krzyczeć. Codziennie go przyłapywała, jak się na nią gapił, ale nigdy nic nie mówił. Wiedziała o nim niewiele więcej niż pierwszego dnia. Wiedziała, że był niezły. Wiedziała, jak seksownie się uśmiechał; robił to zawsze, gdy łapała jego spojrzenie. Och, i wiedziała, jak cudnie pachniał. I że świetnie sobie radził z pesetą. Ale to wszystko.

– Mal nadal jest chodzącą tajemnicą – powiedziała Jess.

– Czyli jest przeciwieństwem Luke'a – skomentowała Eve. – Tu mamy zero tajemniczości, wszyscy wiedzą, z kim i kiedy Luke się całował.

– Nie wiadomo, czy Mal w ogóle się z kimś całuje. Wiele dziewczyn chciałoby się tego dowiedzieć, ale on znika zaraz po szkole. Ciekawe, czy przyjdzie na jesienny bal.

Eve zaczęła go sobie wyobrażać na tej imprezie. Widziała go opartego o ścianę, jak obserwuje wszystkich z lekkim rozbawieniem. I patrzy na nią. Skąd miała pewność, że by na nią patrzył? Bo czasami to robił. Przyłapywała go. A zresztą, to jej fantazja, więc zdecydowanie na nią patrzy.

Ona będzie sama. Postanowiły z Jess, że pójdą solo, żeby nie dawać żadnemu chłopakowi kosza. Więc może podczas balu Mal zamieni z nią parę zdań. Albo bez słowa weźmie ją za rękę i poprowadzi na parkiet. To musi być wolny taniec, o tak. I będą tak blisko siebie, że przy każdym wdechu będzie inhalowała jego cudny zapach. Może on…

– Hej, uśmiechasz się! – Jess też się uśmiechnęła. – Plotki działają.

– Chyba tak. – Eve się roześmiała. – Jesteś genialna. Proszę o więcej.

– Okej, eee, słyszałam jeszcze o matce Shanny Poplin. Podobno jest w szpitalu. Tym samym, co Megan. – Cała szkoła gadała już o tym, że Megan trafiła do Ridgewood, ekskluzywnej kliniki psychiatrycznej znajdującej się godzinę jazdy od Deepdene.

– Shanna mówiła coś o swojej matce na angielskim. – Eve nagle pożałowała, że nie zwróciła na to większej uwagi. – Ale ja byłam skupiona na czymś innym. Jej matka naprawdę jest w psychiatryku? To przez ten rozwód? – Rozwód Poplinów został sfinalizowany tego lata. – Podobno matka Shanny była totalnie zakochana w jej ojcu, tym prezenterze telewizyjnym. W każdym razie słyszałam, jak mama mówiła tak komuś przez telefon. To on chciał rozwodu.

– Ale dzisiaj nikt nie wspominał o rozwodzie -powiedziała Jess. – Z tego co słyszałam, matka Shanny budziła się z krzykiem. Poza tym cały czas mówiła o demonach. Kojarzysz księgarnię Frankelów, nie? James Frankel pracuje w niej czasem po szkole i mówił, że w zeszłym tygodniu przyszła do nich matka Shanny i kupiła cały stos książek o okultyzmie. Mówił, że przez cały czas nerwowo się rozglądała, jakby myślała, że ktoś ją śledzi.