Eve spojrzała mu w oczy. A potem powoli wyciągnęła rękę, położyła palec na kartce i przesunęła ją po stole.
– Wow! Udało się! – wykrzyknęła. Luke przewrócił oczami.
– Wiesz, o co mi chodzi. – Przesunął kartkę z powrotem na miejsce, a potem, co za recydywista, wyciągnął z plecaka następną butelkę wody.
– Okej. Ale jeśli mi się uda, woda jest moja – powiedziała Eve.
– Przyniosłem ją dla ciebie – odparł. – Lubię korumpować innych, żeby towarzyszyli mi w moich bezeceństwach.
Może Luke miał rację. Może posiadanie supermocy wcale nie było takie złe, zwłaszcza gdyby nauczyła się ją kontrolować. Co jej szkodziło spróbować? Eve zaczerpnęła tchu.
– Dobra. Spróbuję.
Przyłożyła na chwilę pięści do czoła, a potem wypuściła powietrze i wbiła wzrok w papier. Przesuń się! – rozkazała w myślach. I nic. Czując, że się marszczy – jak tak dalej pójdzie, to wkrótce zacznie przypominać shar peia – spróbowała jeszcze raz. No dalej, przesuń się!
– Ruchy, ruchy, vite, vite, no dalej! – zawołała. I nic.
– Ándale - dorzucił Luke. I ciągle nic. – Próbuj dalej.
Znowu zmarszczyła czoło i się skoncentrowała. I nic. Zamknęła oczy, wyobrażając sobie jak papier prześlizguje się po gładkim blacie. Otworzyła oczy. I nic. Wycelowała w kartkę palce i potrząsnęła nimi. Nic.
– Nie mogę! Byłoby znacznie lepiej, gdybym mogła to kontrolować. Ale to kontroluje mnie! Czy tego chcę, czy nie, po prostu się uaktywnia. Nienawidzę tego! – wybuchnęła.
W tym momencie z jej palców przeskoczyły na papier iskry i w ułamku sekundy kartka stanęła w ogniu. W ogniu!
Luke szybko zalał płomienie wodą. Zgasły z sykiem, pozostawiając na stole czarny wypalony ślad.
– O rany – westchnął.
– No – przytaknęła Eve. Nie powiedziała nic więcej. Z obawy, że zadrży jej głos. Wstrząsały nią dreszcze i nie była pewna, czy gdyby zechciała teraz wstać, toby się jej to udało. Co dalej? Spali własny dom? Okaleczy kogoś? A może sama wybuchnie?
– Sorry, wylałem całą wodę. A chyba dobrze by ci teraz zrobiła.
Eve pokiwała głową.
– No nic, zdecydowanie udowodniłaś, że potrafisz coś więcej, niż tylko ładnie wyglądać – stwierdził Luke ze wzrokiem utkwionym w wypalonym śladzie. Eve zauważyła, że jego głos nie był taki pewny jak zwykle. Może teraz się jej bał.
– Jess wymyśliła, że może być związek pomiędzy moimi emocjami a tymi wybuchami mocy. – Eve mówiła nieco wyższym głosem niż zazwyczaj, ale przynajmniej nie drżał. Uświadomiwszy sobie, że dłonie ma zaciśnięte na krawędzi stołu, zwolniła uścisk. -Przeprowadziłyśmy eksperyment, żeby potwierdzić tę teorię, ale nam nie wyszło.
– Jess może mieć rację. Naprawdę się wkurzyłaś, jak nie mogłaś przesunąć kartki. – Luke się zamyślił. – A to iskrzenie przed biblioteką? Co się wtedy stało?
– Hm, byłam trochę zła na ciebie – przyznała Eve. – Co? Czemu? – zdziwił się Luke.
Eve nie mogła powstrzymać śmiechu. On naprawdę tego nie łapał. Typowy facet.
– Bo nabijałeś się z tego, że czesałam włosy. Zawsze się ze mnie nabijasz w takich sytuacjach. I ogólnie dałeś mi do zrozumienia, że uważasz mnie za głupka.
– Wcale nie – zaprotestował Luke.
– Właśnie, że tak – upierała się. – Kiedy rozmawialiśmy, jak ma wyglądać nasz referat o Gandhim.
Otworzył usta, by po chwili je zamknąć. Powoli odgarnął włosy z twarzy, cały czas rozmyślając.
– Nie myślę, że jesteś głupia – powiedział zupełnie poważnie, prawie jak nie on.
– Okej. Dzięki.
– I chyba teraz będę bardziej uważał na to, co do ciebie mówię – dodał, a w jego głosie znów było słychać tę zwykłą, lekko kpiącą nutę.
– Powinieneś się mnie bać. Wszyscy powinni. A ja może powinnam trzymać się z dala od ludzi. Skoro i tak zostanę dziwadłem, to równie dobrze mogę być dziwadłem, które w dodatku uczy się w domu.
Luke się zaśmiał.
– Nie dojdzie do tego. Pomogę ci rozgryźć te twoje moce i jakoś je opanować. – Uśmiechnął się. – Mnie włosy nie wrastają w mózg, więc nie powinien to być dla mnie problem.
Eve prysnęła na niego wodą z kałuży na stole.
– Och, ale straszne – zażartował. Po raz pierwszy Eve była zadowolona, że Luke się nabijał. Dzięki temu było normalnie. Bo jeśli nadal mógł sobie stroić żarty, to chyba się jej nie bał? Może jednak nie była żadnym przerażającym mutantem.
– Okej, geniuszu, to jak to rozgryziemy? – zapytała.
– Jeszcze nie wiem – przyznał. – Ale nic się nie martw. Tak czy siak, rozgryziemy to na pewno.
Chciała mu wierzyć. Bardzo, naprawdę bardzo chciała mu wierzyć.
Rozdział 7
Eve nie mogła doczekać się lunchu. Nie dlatego, że była aż tak głodna – i zdecydowanie nie dlatego, że uwielbiała stołówkowe jedzenie. Menu układał szef kuchni z Nikolai's Restaurant przy Main Street, ale mimo to szkolnym kucharkom jakimś cudem udawało się sprawić, że jedzenie było zupełnie nijakie. Jednak lunch to jedyna okazja w ciągu całego dnia, kiedy Eve mogła usiąść i pogadać ze swoją najlepszą przyjaciółką dłużej niż minutę. I nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć Jess o nowym ulepszonym Luke'u oraz o swoim darze wzniecania ognia.
Wczoraj Jess była do późna na treningu cheerleaderek – przysłała Eve SMS-a, że się dostała – a dziś nie szły razem do szkoły, bo Eve miała poranną wizytę u dentysty. Spodziewała się, że Jess powie: a nie mówiłam, kiedy dowie się, że Eve uznała Luke'a za porządnego faceta. Nie był jej ulubieńcem, nie miał najmniejszych szans z tajemniczym, cudnie pachnącym Malem o seksownym uśmiechu i oczach w kolorze ciemnej czekolady. Ale był w porządku. Właściwie zupełnie fajny.
Nie mogła uwierzyć, że Jess nie wiedziała o ogniu w bibliotece i Luke'u. Jeśli twoja najlepsza przyjaciółka czegoś nie wie, czy wydarzyło się to naprawdę?
Ledwie dzwonek zakończył trzecią lekcję, Eve zerwała się, wypadła za drzwi i zderzyła się z Malem.
– Kurde. Sorry – wyrzuciła z siebie, cofając się o krok. – Chciałam… Miałam… Nieważne.
Milczenie Mala sprawiało, że Eve zaczynała paplać. A może to jego świetne ciało tak na nią działało. Uśmiechnął się do niej i nagle dotarcie na stołówkę nie wydawało się już takie ważne.
– Sorry – powtórzyła.
– Nie ma sprawy.
Nie zszedł jej z drogi. A ona go nie ominęła. Po prostu tak stali, przypatrując się sobie nawzajem. Eve czuła wypełzające na policzki rumieńce, czuła swoje łomoczące serce. Tak, Mal zdecydowanie był jej ulu-bieńcem. Korciło ją, żeby znowu zacząć paplać. Żeby tylko przerwać tę ciszę i… zmniejszyć napięcie.
Mal uśmiechnął się szerzej, jakby wiedział, że zaczynała się denerwować.
– Ty naprawdę niewiele mówisz, co? – zapytała Eve.
– Jaki ma sens gadanie o rzeczach bez znaczenia? – odparł.
– Więc milczysz, bo nie masz nic ważnego do powiedzenia? – zapytała. To czemu tu stał i się w nią wpatrywał? Czemu nie poszedł usiąść, skoro ona była taka nieważna?
– Może myślę o ważnych rzeczach, o których lepiej nie mówić głośno? – odpowiedział.
Eve zmarszczyła brwi. Co on miał na myśli? Coś dobrego czy przeciwnie? Czy myślał: „Eve to super-laska i bardzo chciałbym ją pocałować?" Czy może: „Eve to nudziara i niech już sobie pójdzie?" Ani jednego, ani drugiego lepiej było nie mówić głośno.