Выбрать главу

– Teraz ty się nie odzywasz – zauważył Mal.

– Malaya – oznajmiła Eve. Zaskoczony uniósł ciemne brwi.

– Tak masz na imię – oświadczyła. – Mówiłam, że to rozpracuję.

Mal zaśmiał się gardłowo, a Eve przeszedł dreszcz.

– Mam rację, prawda? To imię znaczy „drzewo sandałowe". W sanskrycie. Może być męskie i żeńskie. W twoim wypadku, oczywiście, jest męskie.

– Widzę, że nie odpuszczasz – powiedział. A potem nachylił się i szepnął jej wprost do ucha: – Ale to nie moje imię.

Jego ciepły oddech owionął jej policzek, całkowicie ją rozpraszając. Mal znów się uśmiechnął, i nie mówiąc nic więcej, wszedł do klasy.

Oszołomiona Eve ruszyła korytarzem. Przynajmniej tym razem nie powiedziałam mu, że ładnie pachnie, pomyślała.

– Eve! – zawołała Jess, podbiegając do niej. -Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie zjemy razem lunchu. Jem dziś z drużyną, bo będziemy wybierać nowe stroje.

– Hej! – Przyłączyła się do nich Bet Carrothers. -Chodźcie. Marcus Z jedzie do pizzerii. Chce się pochwalić swoim nowym wozem. Mini cooper. Sprawdzimy, ile osób da radę wcisnąć. Kazał mi was poszukać.

– Ja mam naradę cheerleaderek – powiedziała Jess.

– To żałuj! – odparła Bet. – Chodź, Eve!

– Mogę wpaść do ciebie po szkole? – zawołała Eve za Jess, którą Olivia już ciągnęła w głąb korytarza. – Mam ci mnóstwo do opowiedzenia.

– Jasne, tylko że mam jeszcze trening – odkrzyknęła Jess. – Ale spotkamy się zaraz potem.

Jeszcze pół godziny do końca treningu cheerleaderek, pomyślała Eve, idąc Main Street z Katy i gapiąc się na wystawy.

– Nie mogę uwierzyć, że już tak szybko zaczyna się ściemniać – powiedziała Katy.

– Nie zauważyłam – odparła Eve. Jak dla niej było zupełnie widno.

– Jest dużo ciemniej niż tydzień temu o tej samej porze – uściśliła Katy. Zapikała jej komórka. Katy przewróciła oczami, odczytując SMS-a. – Mam kupić płyn do płukania. Mama postawiła aż pięć wykrzykników. Jakby chodziło o coś nie wiadomo jak ważnego. Muszę odbić do sklepu. A ty powinnaś wrócić i przymierzyć tamten kapelusz, ten z paseczkiem. Super byś w nim wyglądała.

– Może tak zrobię.

Katy pomachała Eve i przeszła na drugą stronę ulicy. Eve zdecydowała, że przymierzy kapelusz innym razem. Szła dalej przed siebie. Na rogu Main i Medway Lane przystanęła.

Dom Jess był po lewej. Mogła tam pójść i posiedzieć z Peterem, dopóki Jess nie wróci. Albo… Skręciła w prawo. Czemu nic miałaby pójść do Meredithów dłuższą drogą? Medway Lane była najstarszą ulicą w Deepdene i zataczała wielką pętlę od centrum do plaży i z powrotem. Jasne, zapowiadał się dłuższy spacer, ale miała trochę czasu do zabicia, a idąc Medway, będzie mogła zerknąć na dawną rezydencję króla rocka. Była ciekawa, jak wyglądała po odnowieniu. Kiedy ostatnio ją widziała, wszystko się sypało.

Tak, pomyślała Eve. Dalej to sobie powtarzaj, a może w końcu uwierzysz, że nie idziesz tam, żeby niby przypadkiem wpaść na tajemniczego Mala.

A nawet jeśli, to co? To chyba nie było przestępstwo? Poza tym miała doskonałe wytłumaczenie, gdyby ten niby-przypadek się zdarzył. W razie czego powie, że ciekawiła ją odnowiona rezydencja gwiazdy, w której, tak się składało, teraz mieszkał Mal. Właściwie to powinna zacząć nazywać ten dom domem Mala.

Zawsze obecny w tle odgłos fal był głośniejszy z każdym krokiem przybliżającym ją do budynku. Oczywiście rezydencja miała bezpośredni dostęp do plaży. Do intensywnego zapachu oceanu dołączył nowy. Dym. Hm. Może rodzinka Mala urządziła sobie grilla. Może Mal będzie na zewnątrz. Podwójne hm.

Eve zwolniła, zbliżając się do okalającego rezydencję żywopłotu, mającego chronić jej mieszkańców przed wzrokiem wścibskich. Żywopłot zasadzono dawno temu. W tym samym czasie, gdy budowano rezydencję, był wysoki, gęsty i bardzo trudno było cokolwiek przez niego zobaczyć.

Eve usłyszała śmiech w oddali. Zbliżała się do jednego z publicznych wejść na plażę – wąskiej ścieżki przez wydmy, kończącej się starymi, skrzypiącymi drewnianymi schodami. Przypomniała sobie żelazną furtkę w żywopłocie na tyłach rezydencji wychodzącą na ścieżkę. Jako dzieciaki, ona i Jess prowokowały się nawzajem do zastukania w furtkę. Podobno duch króla rocka mógł ci odpowiedzieć i zaprosić do środka, ale gdyby to zrobił, już nigdy więcej nikt by cię nie zobaczył.

Eve uśmiechnęła się na to wspomnienie. Furtka pewnie nie była otwierana od pięćdziesięciu lat ani przez ducha, ani przez człowieka. O ile wiedziała, żywopłot po drugiej stronie tak się rozrósł, że żaden z mieszkańców domu pewnie nawet nie wiedział, że była tu jakaś furtka.

Może zapytam o to Mala, pomyślała. Zawsze to jakiś wstęp do rozmowy.

Znowu usłyszała głośny śmiech. Przystanęła na widok czterech chłopaków – na oko ostatnia klasa liceum – wracających z plaży. Nie kojarzyła ich, co było dziwne. Sezon minął, a wszystkich mieszkańców miasta znała, przynajmniej z widzenia. Chłopcy wyszli na ulicę i skręcili w podjazd Mala. Może to byli jego kumple z… stamtąd, skąd pochodził. Pan Rozmowny nigdy o tym nie wspominał, ale Eve obiło się o uszy, że jego rodzina przeprowadziła się do Deepdene z Ohio. Uśmiechnęła się. Może gdyby udało im się niby przypadkiem spotkać, dowiedziałaby się tego. Może nawet dowiedziałaby się w końcu, jak ma na imię Mal!

Eve dotarła do podjazdu i zerknęła z nadzieją.

Chłopcy nie uszli zbyt daleko. Stali gdzieś w połowie drogi i patrzyli na nią. Nie było z nimi Mala. Nie zauważyła też ani śladu grilla. Albo strażnika. Na całej ulicy nie było absolutnie nikogo, kto mógłby zwrócić uwagę na samotną dziewczynę i czterech chłopaków.

Wyraźnie nie było mi dziś pisane spędzić trochę czasu z Malem, pomyślała.

Jeden z chłopaków zarechotał, jakby usłyszał jakiś wyjątkowo sprośny żart. Potem cała czwórka wlepiła wzrok w Eve. Nagle pomysł, aby wybrać się na spacer koło starego i rzekomo przeklętego domu, przestał wydawać się jej taki świetny. Kogo obchodził jakiś tam remont? Ruszyła szybciej przed siebie.

– Hej! Gdzie się tak spieszysz? – zawołał jeden z nich.

– Waśnie. Wracaj tu, słonko – zawołał drugi. Tak. Na pewno się skuszę, pomyślała Eve, nie zwalniając. Chwilę później usłyszała kroki i znowu ten rechot. Szli za nią.

Serce zaczęło jej szybciej bić, oblało ją gorąco. Deepdene było małym miasteczkiem i zawsze wydawało się najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Odwrócić się i stawić im czoło czy dalej ignorować?

Ale nim zdecydowała, dwóch chłopaków wyprzedziło ją, zagradzając jej drogę. Pozostali dwaj stanęli po jej bokach. Okej, tylko spokojnie, nakazała sobie Eve, choć nie mogła nic poradzić na to, że ze strachu przechodziły ją ciarki, – Niestety, chłopaki. Ale nie mam dzisiaj czasu – powiedziała. – Mój ojciec ma świra na punkcie pomagania w domu. Muszę zrobić kolację, chociaż zawsze wszystko przypalam. – No. Teraz przynajmniej będą myśleć, że ktoś na mnie czeka, pomyślała. Nie zaszkodzi, żeby wiedzieli, że jej nieobecność zostanie zauważona. Nawet, jeśli tylko robili sobie żarty. Tak, pewnie to były tylko żarty.

– Żaden problem. Zajmiemy się twoim tatusiem. – Chłopak z jej prawej, piegowaty, z toną żelu na włosach, objął ją ramieniem. Eve chciała strącić jego rękę, ale nie zrobiła tego. Zamierzała za wszelką cenę zachować spokój, bo co innego mogła zrobić? Domy były daleko od ulicy i daleko od siebie. Wiedziała, że nikt nie wyjrzy przez okno i nie zobaczy, że potrzebowała pomocy. Postanowiła pójść im trochę na rękę z nadzieją, że ulicą będzie w końcu ktoś przejeżdżał.

Ruszyła dalej. Chłopcy przed nią szli tyłem. Ci po jej bokach dotrzymywali jej kroku. Obrzuciła wzrokiem ulicę. Oprócz nich nikogo nie było. Westchnęła w duchu.