Выбрать главу

– Zajmiemy się twoim tatusiem. I zajmiemy się tobą – powiedział chłopak z jej bocznej obstawy, ukazując w uśmiechu zbyt wiele zębów. Patrzył na nią trochę jak mały, złośliwy chłopiec, kombinujący, jakby tu dopiec jakiemuś jeszcze mniejszemu i słabszemu chłopcu. Nie żeby mali, złośliwi chłopcy zwykle nosili wytarte, skórzane kurtki i trapery.

Co teraz? Co teraz? Eve zdawała sobie sprawę, że musiała być jakieś piętnaście minut marszu od miasta. I miała przeczucie, że jej tak po prostu nie odpuszczą.

Telefon, postanowiła. Wyciągnęła iPhone'a.

– Muszę chociaż powiedzieć ojcu, że się spóźnię. – Albo zadzwonić po gliny, żeby się wami zajęli, dodała w myślach.

– Powiedzieliśmy, że zajmiemy się tatusiem. – Jeden z idących przed nią zabrał jej telefon i schował do kieszeni. Piegus przyciągnął ją do siebie, zacieśniając uścisk; jego przedramię napierało teraz na jej krtań. Jej oddech zrobił się szybszy, płytszy. Nie mogła napełnić płuc do końca.

Czas się rozedrzeć. Przynajmniej potrafiła naprawdę głośno krzyczeć, kiedy była wściekła. Albo przerażona. A teraz była zarówno wściekła, jak i przerażona. Otworzyła usta, ale w tym momencie Piegus jeszcze mocniej przycisnął ją do siebie i z jej miażdżonego gardła wydobył się jedynie słaby dźwięk, przypominający raczej zduszone skrzeczenie ptaka niż krzyk dziewczyny wołającej o pomoc. Piegus przesunął się za jej plecy, jedną ręką nadal ją pod-duszając, drugą trzymając mocno w pasie.

Pozostali się przybliżyli. Któryś znowu zarechotał. A zębaty zacierał ręce w radosnym oczekiwaniu. Byli naćpani czy co?

Eve czuła na swojej twarzy i szyi ich gorące oddechy. Serce waliło jej tak szybko, że miała wrażenie, jakby wibrowało. Wydawało jej się też, że wibrowała krew w jej żyłach.

A potem jej serce eksplodowało. A przynajmniej tak się poczuła. Gorące, wibrujące odłamki. Krew opuściła żyły, rozlewając się po całym ciele. Piegus wrzasnął z bólu i Eve poczuła, że ją puścił. Obejrzała się przez ramię. Właśnie podnosił się z chodnika.

– Poraziła mnie prądem! – krzyknął.

– Trzymaj się ode mnie z daleka – ostrzegła Eve. – Nie chcę cię znowu skrzywdzić. – Kłamstwo. – Nie chcę skrzywdzić żadnego z was. – Kolejne kłamstwo. – Ale zrobię to, jeśli będę musiała. – Matko, miała nadzieję, że nie były to tylko czcze przechwałki. Czy miała dość energii, żeby znowu go porazić? Czy w ogóle będzie wiedziała, jak to zrobić? W końcu udało się przypadkowo.

Usłyszała złowrogi pomruk. Szybko odwróciła głowę. Jeden z chłopaków, którzy byli z przodu, na nią nacierał.

Odruchowo wyciągnęła ręce przed siebie, próbując go zatrzymać. Z jej palców poszły iskry. Nie, nie iskry. Błyskawice. Płonące, oślepiające błyskawice… Wyfrunęły z jej dłoni i uderzyły prosto w pierś napastnika.

Czy to go zabije? – pomyślała Eve na chwilę przed tym, jak jego ciało zamieniło się w wirującą smugę szarego dymu. Jej iPhone upadł z brzękiem na ziemię. A ona stała jak sparaliżowana, wpatrując się w dym, który wzbił się w niebo niczym stado czarnych ptaków.

Chłopak z lewej wykorzystał jej oszołomienie. Złapał ją za rękę, zatapiając paznokcie w jej skórze.

Eve zagrzewała swoje serce, krew i całe ciało do ataku. Zamierzała potraktować chłopaka tak samo jak Piegusa. Ale miała wrażenie, że zużyła całą energię.

Czuła się wyczerpana.

– Widziałeś, co spotkało twojego kumpla! – powiedziała groźnie Eve. – Odsuń się!

Chłopak się roześmiał. Jakby wiedział, że nie miała już energii.

W tym samym momencie usłyszała odgłos biegnących stóp i czyjś wściekły wrzask. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć. Całkiem zaschło jej w ustach. Biegł do nich jeszcze jeden chłopak.

No to już po mnie. Nie dam rady, pomyślała, zrozpaczona.

A potem zobaczyła twarz biegnącego. Mal.

Co za ulga. To nie był kolejny napastnik. Tylko Mal. Rozpędzony, zniżył głowę i łup… uderzył chłopaka wczepionego w rękę Eve. Obaj padli na ziemię, ale Mal prawie natychmiast stanął z powrotem na nogi, a tamten nadal leżał jak długi.

– Który następny? – zapytał Mal, patrząc groźnie to na Piegusa, to na trzeciego chłopaka.

Piegus uniósł ręce w geście poddania, a potem szybko oddalił się do zejścia na plażę. Trzeci chłopak podniósł kumpla z ziemi i obaj powlekli się za Piegusem.

Eve podniosła iPhone'a i przycisnęła go do piersi. Serce nadal jej waliło, kiedy patrzyła, jak jej prześladowcy schodzą na plażę.

Delikatnie – rety, jak delikatnie – Mal położył dłonie na jej ramionach i odwrócił ją do siebie.

– Wszystko okej? Nic ci nie zrobili? – zapytał, a jego głos był nawet bardziej ochrypły niż zwykle. Zmusiła się do głębokiego oddechu. A potem jeszcze jednego.

– Nie wiem, co by było, gdybyś nie przyszedł – powiedziała. – Ale już wszystko okej.

– To dobrze. – Jak zwykle Mal nie mówił wiele, ale w tych dwóch słowach było tyle uczuć: ulga, czułość i resztki gniewu.

– Dziękuję – szepnęła.

Po prostu skinął głową; jego ciemne oczy nadal były zmartwione.

Eve patrzyła na niego, a serce znowu jej waliło, tyle ze tym razem z innego powodu. Chciała tak po prostu stać tu z Malem, jeśli nie do końca świata, to bardzo, bardzo długo.

Sięgnął ręką do jej włosów, a wtedy usłyszała trzask.

– Co…? – Jej dłoń powędrowała szybko w tym samym kierunku i, ku swojemu przerażeniu, Eve odkryła, że miała tak naelektryzowane włosy, że dosłownie stały dęba. Moje supermoce, zdała sobie sprawę. To dzięki nim ciskam błyskawice i… wyglądam jak czupiradło. I jak tu przeżyć romantyczny moment? No jak?

Widząc tajemniczy uśmiech Mala, zaczęła się zastanawiać, czy wiedział, o czym myślała.

– Nie dotknę cię więcej – powiedział. Ale chyba powinnaś wejść do środka.

Rozdział 8

Mal odsunął dla Eve krzesło od kuchennego stołu. Jeszcze żaden chłopak nie zachował się wobec niej w taki sposób. To było jak scena ze starego filmu. Czy w prawdziwym świecie chłopcy wysuwali dziewczynom krzesła? Najwyraźniej jeden tak robił. Mal. Eve zaczynała myśleć, że był jedyny w swoim rodzaju. Był taki… szarmancki. Staroświeckie słowo, ale idealnie pasowało. Przypomniała sobie tamten dzień w laboratorium, kiedy przyklęknął przed nią i usunął z jej palca szklany odłamek, tak delikatnie, że nawet nic nie poczuła. To też było szarmanckie.

A uratowanie jej z rąk tych debili? To dopiero było szarmanckie!

– Masz na coś ochotę? – zapytał Mal.

– Niczego mi nie trzeba. Jest okej – odparła Eve. Zebrała włosy w kucyk. Nie były już takie naelektryzo-wane, ale czuła się pewniej, kiedy były związane. Nagle przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Czy Mal widział, jak poraziła tego gościa prądem? Czy widział, jak zamieniła tego drugiego w smugę dymu?

Nie, nie mógł tego widzieć, zapewniła siebie.

Traktował ją jak normalną dziewczynę. Gdyby widział, uznałby ją za niebezpiecznego dziwoląga. Każdy by tak zrobił. Spalenie człowieka było o wiele bardziej przerażające niż podpalenie kartki. Nawet Luke nie mógłby podejść na luzie do tego, co przed chwilą zrobiła.

Mal otworzył lodówkę i zaczął wyciągać różne rzeczy. Obrał pomarańczę i wrzucił cząstki do blen-dera, gdzie były już truskawki, jogurt waniliowy i sok jabłkowy. Potem wyjął z szafki paczkę migdałów, położył garstkę na desce do krojenia, chwycił nóż i zabrał się do siekania. Dorzucił migdały do reszty i włączył blender.

– O rany – powiedziała Eve, kiedy Mal postawił przed nią spieniony koktajl. – Potrafisz gotować.