– No dobra, przesada. Ale na pewno nie spędzamy wakacji w Europie. Czy na Hawajach – powiedział Luke. – No ale kto wie, może wy mnie zaprosicie w przyszłe wakacje. Jest ze mną dużo zabawy, słowo. – Puścił oczko.
Eve była tak zaskoczona, że odebrało jej mowę; kątem oka widziała, że Jess się zaczerwieniła. Niezły flirciarz jak na syna pastora!
– Śmiało, pytajcie – rzucił. – Wiem, że po to się przysiadłyście.
Eve i Jess wymieniły zdumione spojrzenia Nie mógł wiedzieć, że Eve chciała nawijać na palec te jego jasne, jedwabiste włosy, prawda?
– Jak to jest być dzieckiem pastora? – podpowiedział Luke.
– Skąd wiesz, że się nad tym zastanawiałyśmy? – zapytała Jess.
– Nie no, trochę nas to ciekawi – przyznała Eve. -A dokładnie, czy jesteś jednym z tych bardzo, bardzo grzecznych dzieciaków duchownych? – zażartowała. – Czy jednym z tych buntowników, którzy zrobią wszystko, żeby udowodnić, że są bardzo, bardzo źli. -Podejrzewała, że znała już odpowiedź.
– Bo muszę być jednym albo drugim, tak? – Luke się roześmiał. – W takim razie wy musicie być zepsute. Bo bogate dziewczyny zawsze są zepsute. I spędzacie każdą wolną chwilę na zakupach albo myśleniu o zakupach. Bo zepsute bogate dziewczyny kochają wydawać pieniądze – dodał z kpiącym uśmiechem.
– Przejrzał nas – jęknęła Eve. Owszem, spędziła trochę czasu na zakupach, skoro prawie przekroczyła limit na karcie. Te kolczyki, które kupiła na lotnisku, nie były niezbędne. Ale lot do domu się opóźnił i razem z Jess zabijały czas, krążąc po sklepach z pamiątkami.
– Pewnie – zgodziła się Jess. Uśmiechnęła się do Luke'a. – Uwielbiamy zakupy i jesteśmy w tym naprawdę dobre!
– Muszę lecieć – oznajmił Luke. Nachylił się do Eve. – A co do twojego pytania, nie powiem, żebym był szczególnie zły.- Delikatnie pociągnął za jeden z jej długich, czarnych kosmyków. – Ale raczej nie jestem też aniołkiem.
A potem wstał, rzucił piątkę na stół i odszedł.
– Matko, bawił się twoimi włosami! Myślę, że podobasz mu się bardziej niż ja. – Jess przesadnie wydęła wargi.
– Myślałam, że twoje serce jest już zajęte – odparła Eve, udając zaszokowaną. Jess od zawsze durzyła się w Secie Schneiderze, ale on chyba tego nie zauważał.
– Cóż… – Jess wzruszyła ramionami.
– W każdym razie wyraźnie nie może mi się oprzeć! – zażartowała Eve. Ale kiedy dotknął jej włosów, wcale nie na żarty przeszedł ją dreszcz. – Chodź, kupimy lody i pójdziemy się przejść. – Nagle trudno jej było usiedzieć w miejscu.
Ruszyły w stronę lady. Eve potrąciła jeden ze stolików – niestety, takie rzeczy ciągle jej się przytrafiały. Pochyliła się, żeby poprawić stolik – na szczęście nic się nie rozlało – a kiedy się wyprostowała, zobaczyła Luke'a pociągającego za włosy Shannę Poplin. Powiedział, że musi lecieć. Nie odleciał daleko. Zaledwie kilka stolików dalej.
Jess podążyła wzrokiem za spojrzeniem Eve. Hm. Wygląda na to, że Shannie też nie może się oprzeć. Myślę, że z syna naszego pastora może być niezły casanowa.
Eve odgarnęła z twarzy gęste, kręcone włosy. Widok Luke'a robiącego z włosami Shanny dokładnie to samo, co chwilę wcześniej robił z jej włosami, trochę ją zabolał. Co było bez sensu. Znała kolesia całych pięć minut.
Niezły flirciarz. On i Megan mogliby sobie podać ręce – powiedziała Eve. – Ale powinien trochę poszerzyć repertuar. W minutę dwa razy wykorzystał zagrywkę z włosami. – Bardzo skuteczną, swoją drogą. Cóż, przynajmniej zobaczyła prawdziwego Luke'a i wiedziała już, żeby nie przejmować się tym, co mówił albo robił.
Jess zamówiła lody – czekoladowo-pomarańczowe dla siebie, kokosowo-czekoladowe dla Eve.
– I co powiesz, jak już go zobaczyłaś z bliska? -zapytała cicho. – Jak dla mnie, zdecydowanie Choo.
– No nie wiem, czy aż tak. – Eve się zamyśliła. Jimmy Choo to najwyższa nota w butoskali, ich prywatnym systemie oceniania chłopców, a Luke stracił punkty przez swoją powtarzalność. – Ale zdecydowanie jest Blahnikiem – musiała przyznać.
– I torbą Balenciaga! – dodała Jess, szczerząc się w uśmiechu. – Okej, to może teraz zajmiemy się tym drugim nowym, o którym gadała Megan?
– Mal, prawda? Wprowadził się do domu króla rocka.
– Chciałaś powiedzieć rezydencji króla rocka -poprawiła ją Jess.
Rezydencja Razora – ludzie ciągle tak ją nazywali -była olbrzymia nawet jak na Deepdene, a to o czymś świadczy. Zresztą cała posiadłość była imponująca: duży staw, korty tenisowe, ogród francuski, rozległe łąki, a wszystko to za wysokim, zapewniającym prywatność żywopłotem. Trochę dziwne, że była niezamieszkana tak długo, prawie dziesięć lat. W Hamptons nieruchomości rozchodziły się jak świeże bułeczki.
Ale rezydencja Razora miała swoją historię. Zanim król rocka się zabił – a zrobił to w domu – mieszkał tam przez jakiś czas genialny programista. I jeden z Kennedych. A w czasach, kiedy babcia Eve była mała, rezydencja należała do jakiegoś sławnego reżysera. Ale wszyscy wyprowadzali się z niej, zanim minął rok. Jess twierdziła, że rezydencja była nawie- dzona. I nie tylko ona tak uważała.
Ale Eve nie wierzyła w duchy, w każdym razie nie teraz, kiedy była daleko od ciemnej sali kinowej. Znacznie bardziej interesowali ją chłopcy z krwi i kości. I mięśni.
– Dwaj nowi faceci w tym samym roku. To chyba rekord – powiedziała w zamyśleniu.
– Mamy farta – przyznała Jess, płacąc za lody. -I to akurat, kiedy zaczynamy liceum!
– Jednego już widziałyśmy. Co wiesz o tym drugim? – zapytała Eve. Wychodząc z lodziarni, zauważyła, że Luke nadal sterczy przy stoliku Shanny.
– Jest w naszym wieku. Ciemne włosy. Ciemne oczy. Przystojny. Nic więcej Megan mi nie powiedziała. Jak już mówiłam, nie mogła przestać ziewać. Ziewała jak najęta. Normalnie miałam ochotę napoić ją pepsi.
Eve zatrzymała się przed butikiem Madewell.
– Dżinsowy bar! Tęskniłam za tym sklepem. Kupiłam tu wszystkie swoje ulubione dżinsy.
– Sprzedawcy rozumieją twój tyłek lepiej niż ty -przyznała Jess.
– Chcę takie z haftem na zamówienie. Myślałam o… – Eve urwała, czując delikatne mrowienie na karku. Tak działo się zawsze, kiedy ktoś się jej przyglądał. Była niemal pewna spojrzenia utkwionego w jej plecach. Może Luke? – Przyszło jej na myśl.
Luke to niepoprawny flirciarz, przypomniała sobie. Nie chcesz się w nim zadurzyć. Nie chcesz i nie zrobisz tego. Nie oglądaj się. Nie warto.
Ale nie mogła się powstrzymać. Musiała wiedzieć na pewno.
Obejrzała się przez ramię. Ale nie zobaczyła Luke'a. Ktoś inny się w nią wpatrywał.
Chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziała. Stał po drugiej stronie ulicy, oparty o parkowe ogrodzenie z kutego żelaza. I po prostu… patrzył. Kiedy zdał sobie sprawę, że go przyłapała, odwrócił wzrok. Ale zaraz spojrzał znowu, a na jego twarzy pojawił się leniwy, seksowny uśmiech. Przeznaczony tylko dla niej. Jakby oni dwoje dzielili jakąś tajemnicę.
Nagle zapaliły się światełka na wiązach. Zupełnie jak za sprawą magii. Albo w filmie. Ale nie w horrorze.
Eve oderwała od niego wzrok; miała gęsią skórkę. To musiał być ten drugi nowy chłopak. Mal. Ale Megan nie miała racji. Nie był po prostu przystojny.
Mal zwalał z nóg.
Rozdział 2
Eve poprawiła spinkę z ważką, którą spięła z tyłu kręcone włosy. Szafirowe kryształki Swarovskiego na skrzydłach owada były prawie dokładnie w kolorze jej oczu.
– Spóźnisz się, Eve! A ja nie zdążę cię podrzucić. Mam na ósmą trzydzieści – zawołała jej matka. „Mam na ósmą trzydzieści" oznaczało operację o ósmej trzydzieści. Mama była kardiochirurgiem.