Выбрать главу

– Okej, okej, już wychodzę! – Eve złapała dużą torbę z frędzlami i odwróciła się od lustra. I oczywiście potknęła się o górę ciuchów. Dopiero od roku, może dwóch lat była taka niezdarna; mama mówiła, że to pewnie dlatego, że rosła i jej ciało musiało przyzwyczaić się do nowych proporcji. Ciuchy leżały też na łóżku i krześle przy biurku. Wypróbowała chyba wszystkie możliwe zestawienia. Większość sfotografowała i wysłała Jess, żeby się poradzić. Pierwszy dzień szkoły zawsze przypominał pokaz mody i Eve podejrzewała, że w liceum też tak jest. A nawet bardziej.

Chwyciła długopis, żeby naskrobać liścik do Donny, ich gosposi, że sama wszystko pochowa. Przypięła kartkę do tablicy korkowej na drzwiach swojego pokoju i zbiegła szerokimi, krętymi schodami do holu.

Wpadła na chwilę do kuchni, żeby wypić koktajl jeżynowy, a potem udała się dwie przecznice dalej, gdzie czekała na nią Jess. Przez chwilę Jess w milczeniu przypatrywała się jej ciuchom.

– Wiem, wiem, zdecydowałyśmy, że włożę rurki i luźny top. – Eve była świadoma, że Jess zżerała ciekawość, czemu nie miała na sobie wspólnie wybranego stroju. – W ostatniej chwili zmieniłam zdanie.

– A-haaa – powiedziała Jess, kiedy ruszyły równym krokiem do szkoły. – Włożyłaś T-shirt Miłości z jakiegoś szczególnego powodu? – zapytała.

– Urzekł mnie w zestawieniu z Wiejską Spódnicą Ucieleśnieniem Swobodnej Elegancji – wyjaśniła Eve. Co było prawdą. Kolor spódnicy, którą kupiła wczoraj, cudem nie przekraczając wyznaczonego przez rodziców limitu, idealnie pasował do koszulki. Ale było też prawdą – i Jess o tym wiedziała – że Eve zawsze wkładała swoją zwariowaną koszulkę z gramofonami, kiedy chciała spodobać się jakiemuś chłopakowi. Ta koszulka była po prostu idealna. Przyciągała uwagę, nie wyglądając, jakby miała przyciągać uwagę. I dlatego została ochrzczona T-shirtem Miłości.

– Jaaaasne – odparła przeciągle Jess. Czemu Jess musiała znać ją aż tak dobrze? – Okej. Pomyślałam, że nie zaszkodzi trochę miłosnej magii na dobry początek – przyznała.

– Wiedziałam! Ale dla kogo ją włożyłaś? Na pewno chodzi o jednego z tych nowych, tylko którego? – Marszcząc czoło, stukała dwoma palcami w wargi; zawsze tak robiła, kiedy się nad czymś zastanawiała.

– Nie dla flirciarza – stwierdziła kategorycznie Eve. – Nie potrzebuję takich atrakcji.

– No, ale przecież dotknął twoich włosów – przypomniała Jess.

– Tak jak włosów co drugiej dziewczyny w lodziarni.

– W takim razie, ustalone – powiedziała Jess. -Jak nie chcesz Luke'a, to ja go biorę. Mal jest cały twój.

Eve się roześmiała.

– A oni nie mają nic do powiedzenia? No i myślę, że będziemy miały konkurencję w postaci wszystkich innych dziewczyn w szkole.

– E tam. Gdyby byli starsi, to może. Ale oni dopiero zaczynają liceum, tak jak my. A ja jestem cheer-leaderką, pamiętasz? W każdym razie będę, zaraz po przesłuchaniu, jestem pewna. – Jess była cheerleader-ką przez trzy lata gimnazjum. – A co więcej, cheerleaderką blondynką. Ładną cheerleaderką blondynką. Czy można chcieć czegoś więcej?

– A do tego jesteś jeszcze taka skromna – dodała Eve.

– Wiem. – Jess wzięła Eve pod rękę. – A ty? Te loki. Te oczy. Ta nieskazitelna cera. Wyglądasz, jakbyś wyszła prosto z prerafaelickiego obrazu. Tyle, że masz ciemne włosy, ale to nawet lepiej. – Jess spędziła ferie zimowe w Europie, a ułożony przez jej rodziców plan wycieczki obejmował wszystkie możliwe muzea.

Dziewczyny zatrzymały się przed szkołą. W milczeniu wpatrywały się przez chwilę w budynek.

– Pamiętasz jak miałyśmy po pięć lat i bawiłyśmy się w licealistki? – zapytała Eve.

– Ja nazywam się Roberta. Wtedy myślałam, że to najfajniejsze imię na świecie. Ktoś musiał mi czegoś dosypywać do kakao – powiedziała Jess.

– No i w końcu nimi jesteśmy.

– To ruszamy na podbój. – Przeszły przez dziedziniec, a potem przez duże frontowe drzwi. W środku Jess skierowała się na lewo, a Eve na prawo. Były w różnych klasach, więc ich szafki nie znajdowały się obok siebie. Eve zostawiła w szafce iPhone'a – w klasie nie można było mieć komórki – i przymocowała do wewnętrznej strony drzwi lusterko magnetyczne. Lusterko było niezbędne – przecież trzeba kontrolować fryzurę i makijaże prawda? Potem wyciągnęła z torby plan zajęć i sprawdziła klasę. Znalazła ją bez problemu i. o dziwo, po drodze niczego nie przewróciła, o nic się nie potknęła i w ogóle nic takiego się nie wydarzyło. Na razie szło dobrze.

Była dopiero druga w klasie. Nawet nie przyszła jeszcze nauczycielka; pani Reiber pewnie kierowała ruchem na którymś z korytarzy. A kto dotarł tu przed nią? Mal

Dzięki, T-shircie Miłości pomyślała Eve, kiedy Mal obdarzył ją uśmiechem pod tytułem: „Mamy twoją tajemnicę", ładnie takim jak w piątek na Mam Street. Odpowiedziała mu uśmiechem pod tytułem: „Może tak, a może nie". Miała nadzieję, że dzięki temu wyda się równie tajemnicza, jak on. A poza tym nie udało się jej wymyślić żadnej nonszalanckiej odzywki. Zwykle nie miała z tym najmniejszego problemu. Ale on był zupełnie nowy. Innych chłopaków w Deepdene znała od lat. Nie całkiem wiedziała, jak rozmawiać z kimś całkiem nowym. A sposób, w jaki Mal na nią patrzył… Jego spojrzenie było takie intensywne, zupełnie jakby zaglądał prosto w jej duszę… Nawet jeśli trwało to zaledwie chwilę.

Czy powinna usiąść obok niego? A może w drugim końcu sali? Ostatecznie zdecydowała się na kom-promis i wybrała stolik dwa rzędy od Mala, trochę bardziej z przodu. Ledwie usiadła, zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła błędu. Czuła na sobie jego spojrzenie, tak samo jak na Main Street. W każdym razie wydawało się jej, że je czuła. Obejrzała się przez ramię i przyłapała go, jak odwracał wzrok.

– Eee, jesteś nowy, prawda? – zagadnęła. Owszem, wymyśliła coś tak genialnego zupełnie sama i to w niecałą minutę. Będzie musiała poczytać w „Cosmo" o tym, jak rozmawiać z facetami. Im szybciej, tym lepiej.

– Owszem – odparł Mal. Tylko tyle. Tak.

– Jestem Eve – przedstawiła się. – Eve Evergold.

– Mal – powiedział Pan Rozmowny.

– To skrót od Malcolm? – zapytała, aby podtrzymać rozmowę.

Mal tylko uniósł brew, jakby wzruszał ramionami.

– Okej, czyli nie Malcolm. – Eve kiwnęła głową.

Uniósł obie brwi.

– Skoro nie chcesz powiedzieć, to chyba coś krępującego.

– Tak? Pierwszy raz słyszę tę teorię. – W jego glosie była nuta sarkazmu.

Ale przynajmniej wypowiedział więcej niż jedno słowo. Eve zastanawiała się przez chwilę. Jakie jeszcze imiona zaczynały się od „Mal"? Albo kończyły na „mal"? Czasami imiona były skracane i w taki sposób.

– Zawsze zazdrościłam ludziom z długimi imionami, można je różnie skracać – powiedziała Eve. -Sama mam jednosylabowe. Co z nim można zrobić? Jess, moja najlepsza przyjaciółka, czasami mówi do mnie Evie, ale to nie to samo.

– A kto powiedział, że to skrót?

Mal się nie uśmiechał. Ale uśmiech był w jego głosie i oczach w kolorze ciemnej czekolady. Powinien więcej mówić. Jego głos do niego pasował. Był niski, lekko ochrypły i seksowny. Tak, to właściwe słowo.

– To na pewno skrót. – Chociaż nie wiadomo, od czego. – W końcu się dowiem.

– Zobaczymy. – Znów się uśmiechnął. Eve zaczynała być fanką tego seksownego uśmiechu. Ale zanim zdążyła wymyślić, co zrobić, żeby znów go zobaczyć, do klasy weszli Ben Flood i Alexander Neemy. Głośno nawijając. A za nimi pięcioro innych i nauczycielka.

Schodziło się coraz więcej ludzi, odciągając jej uwagę od Mala, a parę minut później zadzwonił dzwonek. Pani Reiber palnęła mowę dokładnie taką samą jak te, których Eve wysłuchiwała podczas każdego rozpoczęcia w gimnazjum. Co za nuda. Miała nadzieję, że w liceum nie uznają za konieczne mówić o tym, jak ważna jest obecność na zajęciach i jak się zachować w razie pożaru – w pewnym wieku po prostu już się to wiedziało. Wreszcie pani Reiber zaczęła odczytywać nazwiska. Postanowiła usadzić uczniów alfabetycznie.