– Czekaj, słyszałaś, że Luke kręcił z matką Shanny w psychiatryku? – zapytała Jess.
– Nie, kręcił z nią w wakacje – wyjaśniła Kiki. -Tak słyszałam. Ale Shanna dowiedziała się o tym dopiero teraz.
Eve poczuła, że robi się jej słabo. Luke całował się z matką Shanny. Matka Shanny oszalała. A to znaczyło, że straciła duszę. Co znaczyło… co znaczyło, że Luke musiał być naczelnym demonem.
– Nie przejmuj się tak – pocieszyła ją Kiki. – Ten koleś nie jest tego wart.
Eve wcale w to nie wątpiła. I była pewna, że Luke był naczelnym demonem. Sprzedawczyni odeszła, żeby zająć się inną klientką, ale Eve nie musiała już wypytywać jej o Sammi. Miała dowód, którego potrzebowała.
– Myślę, że Eve powinna zaczerpnąć świeżego powietrza. – Jess złapała Eve za rękę i wyciągnęła ją na ulicę. – Chyba nie będziesz wymiotować, co?
– Nie – odpowiedziała Eve słabym głosem.
– To dobrze. Bo może ja będę – powiedziała Jess. – Luke jest demonem. Naprawdę jest demonem.
– Luke jest demonem – powtórzyła Eve. Nadal wydawało się to nieprawdopodobne! Ale takie były fakty. – Luke jest demonem, a ja jestem wiedźmą.
Jess przypatrywała się jej uważnie.
– Co zrobisz?
Eve wyprostowała się i spróbowała nadać swojemu głosowi pewność, nawet jeśli najbardziej miała ochotę schować się pod kołdrą. – Zrobię to, co muszę. Spalę Luke'a. Im prędzej, tym lepiej. Muszę zadzwonić do Mala i odwołać kolację, a potem zadzwonię do Luke'a i przekonam go, żeby spotkał się z nami dziś wieczorem w kościele. Może powiem mu, że chcemy jeszcze raz poszukać wskazówek na temat walki z demonami.
– O nie. – Jess pogroziła jej palcem. – Nawet demony nie powinny ci przeszkodzić w pierwszej randce z Malem. Zwłaszcza że masz poznać jego rodziców. Poza tym potrzebujemy trochę czasu, żeby opracować jakiś plan, jak załatwić Luke'a. Ściągnięcie go do kościoła to nie problem. Tylko co dalej? Nie wiesz nawet, jak odpalić te błyskawice. Musimy sobie wszystko porządnie przemyśleć.
– Chyba masz rację. – Eve chętnie dała się przekonać. Więcej czasu na przygotowanie zwiększało szanse powodzenia całej akcji. Przynajmniej na to liczyła. Poza tym naprawdę miała wielką ochotę na tę kolację z Malem. – Spotkanie z rodzicami to wielka sprawa, nie?
Jess prychnęła.
– Jasne.
Eve przeszedł przyjemny dreszcz. Już niedługo zobaczy Mala. Pewnie Mal ją dzisiaj pocałuje. I w końcu będzie wiedziała, co tak właściwie do niej czuł, nawet jeśli jak zwykle nie będzie dużo mówił.
– Co mam włożyć?
– Nie wiem. Nie opracowałyśmy ci stroju! – Jess pobladła. – Jak to możliwe, że tu stoimy i o tym gadamy? Za dwie godziny powinnaś być na miejscu.
– Miałyśmy inne sprawy na głowie – przypomniała jej Eve. – Jak ocalić miasto; jak dopaść naszego przyjaciela Luke'a.
– Zabieram cię prosto do twojej szafy. – Jess złapała Eve za rękę i pociągnęła za sobą w dół Main Street. – Te inne sprawy tak cię zajmują, że ktoś musi zająć się tobą.
Rozdział 20
Szybciej. Tu jest ograniczenie prędkości do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Możesz jechać szybciej, myślał Luke, wyglądając przez okno autobusu. Autobus co chwilę zwalniał. Wlókł się jak żółw. Luke pomyślał, że zwariuje, jeśli wkrótce nie dotrze do Ridgewood. Musiał porozmawiać z Bet. Żałował, że nie jechały z nim Eve i Jess. Ale żadna z nich nawet na niego nie spojrzała od poniedziałkowego wieczoru, kiedy były u niego w domu. A tym bardziej nie odezwała.
Luke był pewien, że dowie się, o co chodziło. Kiedy Bet trafiła do psychiatryka, Eve dała mu nieźle popalić. Powiedziała, że ten psychiatryk to nie jego wina, ale nie ukrywała, że miała go za dupka. Z powodu tych wszystkich dziewczyn, z którymi się spotykał. Uważała, że zachował się wobec Bet nie w porządku, i miała rację. Faktem było też, że poszedł na randkę z Bet, kiedy Jess dręczyły koszmary. Nie tak powinien zachowywać się przyjaciel. Widocznie Eve i Jess uznały, że nie potrzebują jego marnej pomocy w walce z demonami.
Ale nie był pewien, czy wiedziały o całowaniu. Nie wiedział, czy przeczytały ten fragment tłumaczenia o tym, że demon wyciągał dusze przez usta ofiar. To znaczyło, że wszystkie osoby, które oszalały – które straciły dusze – zostały pocałowane przez demona. Megan Christie… i Bet Carrothers… Całował się z jedną i drugą, a teraz obie nie miały duszy.
Może i jestem flirciarzem, pomyślał, ale Eve się myli. Nie jestem aż takim palantem, żeby nie obchodziło mnie, że dziewczyny, z którymi coś mnie łączyło, oszalały. Lubił i Megan, i Bet – po prostu nie był zainteresowany żadną jako dziewczyną na stałe. Jeśli demon je skrzywdził, to chciał, by za to zapłacił.
Ale najpierw trzeba było go znaleźć. I dlatego musiał się dowiedzieć, z kim jeszcze ostatnio całowała się z Bet. I dowie się, jak tylko autobus dowlecze się do Ridgewood.
Luke był jedynym pasażerem, który wysiadł z autobusu przy psychiatryku. To znaczy przy Centrum Rehabilitacji Psychiatrycznej, jak informowała wielka tablica na froncie. Może to dziwne, ale duży zadbany trawnik przed budynkiem wydał się Luke'owi idealnym miejscem na piknik. Paru pacjentów siedziało na zewnątrz, wykorzystując ostatnie promienie słońca.
Luke ruszył szybko do budynku. Pielęgniarka w recepcji ucieszyła się, że Bet miała gościa.
– Muszę cię uprzedzić, że jest w pasach – ostrzegła. – Chcemy mieć pewność, że niczego sobie nie zrobi. Poza tym bierze silne leki. Znajdziesz ją w pokoju 304.
Pielęgniarka wytłumaczyła mu, jak tam dotrzeć. Luke poszedł na górę schodami. Nie zniósłby czekania na windę, nawet jeśli miałoby to trwać tylko pół minuty. Łatwo znalazł pokój Bet. Ale patrzenie na nią, leżącą na łóżku z unieruchomionymi rękami i nogami, nie było już takie łatwe. Miała rozwarte usta, jej oczy byty uchylone. Jej policzek przecinały trzy głębokie rysy. To dlatego musieli ją unieruchomić? Sama rozorała sobie paznokciami twarz?
– Bet – zaczął głośno. Nie zareagowała Spróbował jeszcze raz, jednocześnie dotykając jej ramienia. Zamrugała, po czym otworzyła oczy do końca. Ale Luke nie sądził, żeby go rozpoznała. Nie byt nawet pewien czy wiedziała, gdzie była. – Cześć, Bet – powiedział łagodnie. – To ja, Luke, Luke Thompson.
Bet utkwiła na moment wzrok w jego twarzy i się wzdrygnęła.
– Przykro mi, że tu jesteś – powiedział.
– Cienie też tu są. Tylko się ukrywają – odezwała się Bet, Luke zauważył, że miała inny glos. Mówiła głosem małej dziewczynki.
– Może zniknęły- podsunął Luke. – I dlatego ich nie widzisz.
Bet nie odpowiedziała. Powoli przeszukiwała wzrokiem pokój.
– Bet. Ja, eee… – Czemu nie zaplanował sobie, co powiedzieć? – Zastanawiałem się, z kim spotykałaś się po mnie.
Bet zaczęła gwałtownie zaciskać i prostować palce. Luke widział także, jak poruszała stopami pod kołdrą. Alw skórzane kajdanki na nadgarstkach i kostkach uniemożliwiały jej wykonywanie innych ruchów.
– Miałaś innego chłopaka? -spróbował ponownie Luke.
– Cicho! Słyszysz? – wymamrotała Bet. – Co? – zapytał Luke.
– Cienie szepczą o mnie złe rzeczy – powiedziała. Luke'owi zjeżyły się włoski na karku. Chciał jak najszybciej opuścić ten pokój, opuścić to miejsce.
Przyłożył rękę do czoła Bet. Było zimne i klejące. Chciał ją jakoś uspokoić.