Uda się jej. Musi się udać. Drzwi były tuż-tuż. Skupiła na nich wzrok, nagle zdając sobie sprawę, że opiera się o nie Mal, blokując wyjście. Jak on…? Sekundę temu jeszcze go tam nie było.
Nieważne. Musiała znaleźć sposób, żeby wydostać się z domu. Wyhamowała i zaczęła się cofać. Mal ruszył w jej stronę. Jego ciemne oczy płonęły. Jego usta były rozciągnięte w uśmiechu szerszym niż kiedykolwiek wcześniej. Jej strach i panika budziły jego zadowolenie. Można powiedzieć delektował się nimi, niespiesznie przesuwając się w jej kierunku.
Załatw go, rozkazała sobie Eve. Załatw to ohydne monstrum! Wyciągnęła przed siebie ręce, ale tylko delikatnie zaiskrzyły i koniec. Mal zaśmiał się na ten widok; śmiał się głośno, a jego usta rozwierały się coraz szerzej i szerzej. Dokładnie w chwili, gdy Eve pomyślała, że to niemożliwe, by rozwarły się jeszcze bardziej, demon wypluł chmurę wijących się cieni.
Cienie natychmiast ją otoczyły i Eve wciągnęła powietrze. Czuła, jak wiły się wokół jej nóg, ocierały o twarz, mierzwiły włosy. Odwróciła się i zaczęła wchodzić schodami na piętro, cały czas walcząc z lepkimi, ciężkimi cieniami, próbującymi ją powstrzymać.
Postanowiła, że później pomyśli, jak wydostać się z domu. Najpierw musiała oddalić się od Mala. Cienie zostały z nią, spowijając ją niczym całun, nadając wszystkiemu, co widziała szary kolor. Nigdy nie uciekniesz, szeptały cienie, gdy ona brała po dwa, trzy stopnie naraz. On jest zbyt silny. Poddaj się, Eve. Poddaj się mu.
O ile pamiętała, jeden z pokojów na końcu korytarza miał balkon. Z balkonu można było zejść schodkami na patio przy basenie. Gdyby udało się jej dotrzeć do tych schodków, byłaby to już połowa sukcesu.
Dopadła pierwszych drzwi na końcu korytarza. Otworzyła je i… zobaczyła ścianę z cegieł. Cienie zaśmiały się, kiedy naparła na chropowate cegły. Nigdy się nie wydostaniesz. Czas się poddać, wysyczały.
Niedoczekanie. Eve otworzyła kolejne drzwi. Tak! Po drugiej stronie sypialni zobaczyła balkon. Popędziła do szklanych drzwi i wypadła na zewnątrz. Dobrze pamiętała. Były i schodki na patio.
Nigdy przed nim nie uciekniesz, powiedziały cienie. Wtedy Eve uświadomiła sobie, że ucieka w złym kierunku. Pięła się schodkami w górę, zamiast schodzić w dół. Chciała zawrócić, ale znajdujące się poniżej stopnie zniknęły. Mogła iść jedynie w górę. Wbiegała coraz wyżej i wyżej wijącymi się schodami.
Z każdym kolejnym zakrętem oblepiające ją cienie robiły się coraz cięższe i bardziej klejące. Coraz trudniej było jej zrobić kolejny krok, wspiąć się na kolejny stopień. Uświadomiła sobie, że ciągle czuje zapach dymu drzewnego. Był równie intensywny, jak wtedy, gdy stała tuż obok Mala. Nie, intensywniejszy. Zupełnie jakby to cienie wydzielały ten zapach, jakby same były z dymu. Zaryzykowała zerknięcie przez ramię, ale nie zobaczyła Mala. On idzie, zasyczały cienie. Nigdy nie pozwoli ci uciec. Poddaj się. Odpocznij, Przecież chcesz odpocząć.
Owszem. Eve chciała odpocząć, o niczym innym nie marzyła. Ale jeśli się zatrzyma, straci duszę. Uchwyciła się rękami balustrady i pięła dalej lak wysoko już była? Dom Mala był dwupiętrowy. Ale musiała być wyżej. Miała wrażenie, jakby wspinała się całe wieki.
W końcu zobaczyła niebieskie drzwi. Może prowadziły na dach. Jeśli tak było, to może udałoby się jej znaleźć drogę na dół. Zmusiła swoje oblepione cieniami nogi, żeby podeszły do drzwi, a potem z niewyobrażalnym wysiłkiem uniosła ciężkie ręce, żeby je otworzyć.
Wkładając w to całą swoją siłę, pchnęła drzwi. Otworzyły się na oścież, a ona się zachwiała. Musiała uchwycić się futryny, żeby nie spaść jak kamień. Bo za drzwiami nic nie było. Daleko, daleko w dole, zo-baczyła połyskującą, niebieską plamkę. To był basen.
Skacz, poradziły cienie. Nie ma innej drogi. Eve chwiała się, wahając. Skacz. To łatwe.
Miały rację. Nie było trudno skoczyć. Nawet jeśli zginie, jej dusza ocaleje. To było lepsze niż utrata duszy.
Ale nagle stanęła jej przed oczami twarz Jess. A potem Luke'a. Próbowali ją ostrzec. Chcieliby, żeby walczyła.
Odwróciła się pewna, że zobaczy za sobą wąskie, spiralne schody. Ale stała w pustym, ośmiobocz-nym pomieszczeniu z ośmioma zamkniętymi parami drzwi. Jakie koszmary się za nimi kryły i tylko na nią czekały? Eve przyglądała się im przez zasłonę cieni krążących wokół jej głowy.
– Dość! – krzyknęła Eve. – Koniec tych gierek, Mal. Gdzie jesteś? Mówię, że to koniec!
Mal wyłonił się zza drzwi znajdujących się dokładnie naprzeciwko Eve. Na twarzy nadal miał ten wkurzający uśmiech.
Eve zwinęła dłonie w pięści i usłyszała trzask przeskakujących między palcami iskier. W następnej chwili jej nozdrza wypełnił swąd spalenizny. Bardzo dobrze. Miała nadzieję, że spaliła parę cieni. Nie było jej już tak trudno jak wcześniej. Mal zbliżał się do niej, wydawał się rozbawiony. Rozbawiony!
Wyciągnęła przed siebie ręce, rozstawiając szeroko palce. W stronę Mala pomknęły ogniste błyskawice. Wydał z siebie okrzyk zaskoczenia, próbując uskoczyć. Nie zdążył. Jego ciało przemieniło się w chmurę dymu. Cienie się ulotniły.
Udało się! Zabiłam go! – uświadomiła sobie Eve, z rękami nadal wyciągniętymi przed sobą. Odetchnęła głęboko. Powoli zaczęła opuszczać ręce. Ciągle pulsowały po tym gwałtownym przepływie energii. Nawet jej kości zdawały się drgać.
Ale nim zdążyła opuścić je do końca, chmura dymu – tyle pozostało z Mala – zaczęła przemieszczać się w jej stronę. Eve naprężyła palce. Czy zostało jej dość energii, by wypuścić kolejne błyskawice? Nie zdążyła się tego dowiedzieć. Chmura zgęstniała, przybierając postać Mala. Stanął między jej wyciągniętymi rękami, z twarzą zaledwie parę centymetrów od jej twarzy.
Nim się spostrzegła, złapał ją za nadgarstki Bez otaczających ją cieni czuła się taka lekka. I było jej przyjemnie. Ciało Mala promieniowało ciepłem, ogrzewając jej wyczerpane kończyny.
Jego oczy płonęły pożądaniem. Pragnął jej. Potrzebował jej.
A ona chciała przysunąć się do niego o tych parę dzielących ich centymetrów. Chciała położyć głowę na jego ramieniu. Ale najbardziej ze wszystkiego chciała poczuć jego wargi na swoich. Chciała w końcu przeżyć pocałunek, o którym od tak dawna ma-rzyła.
Mal uśmiechnął się, jakby czytał w jej myślach. Przyciągnął ją do siebie, zarzucając jej ręce na swoją szyję. Jego usta zaczęły się do jej zbliżać. Owionął ją ten cudowny zapach dymu. Eve rozchyliła wargi.
Rozdział 25
Eve, nie! – wrzasnęła Jess.
– Zabieraj od niej te obleśne łapska! – krzyknął Luke.
Wraz z pojawieniem się jej przyjaciół prysło diabelskie zaklęcie. Eve zdała sobie sprawę, że jest w holu, a nie w żadnym dziwnym, ośmiobocznym pomieszczeniu setki pięter nad ziemią. Mal był demonem, a ona prawie go pocałowała.
– Wynocha! – ryknął Mal. Zrobił krok w ich stronę, uwalniając Eve.
– Nie ma problemu – odparł Luke. – Ale Eve idzie z nami. – Wyciągnął po nią rękę. Eve chciała do nich iść, ale wtedy Mal zaczął się śmiać, znowu wypluwając obrzydliwe, wijące się cienie. Wirowały wokół Luke'a i Jess jak czarne tornado. Eve słyszała, jak cienie znowu szeptały te swoje groźby i roztaczały straszne wizje.
– Nie słuchajcie ich! – zawołała.
Jess zakryła uszy dłońmi i zacisnęła mocno powieki. A przy okazji usta. Tak bardzo, że aż jej zsiniały.
– W trudnych chwilach zawsze pamiętam, że od zarania dziejów prawda i miłość zawsze zwycięża -powiedział Luke. – W trudnych…
Eve uświadomiła sobie, że recytował jeden z cytatów z Gandhiego, które umieścili w swoim referacie. Przyłączyła się do Luke'a: