Выбрать главу

– W trudnych chwilach zawsze pamiętam, że od zarania dziejów, prawda i miłość zawsze zwycięża.

Cienie zaczęły miejscami ciemnieć, gęstnieć, przybierając ludzkie postaci. Eve zachłysnęła się powietrzem, rozpoznając trzech z czwórki kolesi, którzy zaatakowali ją przed domem Mala. Brakowało tego, którego spaliła. Uświadomiwszy to sobie, poczuła przypływ pewności siebie. Demon się nie odrodził. Unicestwiła go jej supermoc. Jej supermoc.

– W trudnych chwilach zawsze pamiętam, że od zarania dziejów prawda i miłość zawsze zwycięża -recytowali razem Luke i Eve.

Mal znowu się zaśmiał. Krążący wokół Luke'a i Jess pomocnicy też się zaśmiali.

– Chłopcze, nie masz pojęcia, o czym mówisz – po-wiedział do Luke'a Mal. – Żyjesz ledwie chwilę, a ja żyję od zarania dziejów i mogę ci powiedzieć, że prawda i miłość zawsze były zwyciężane przeze mnie i moich braci.

Luke go zignorował, nadal powtarzając cytat. Jak mogłam choć przez chwilę wierzyć, że Luke był demonem? – pomyślała Eve. Jak mogłam pragnąć, żeby Mal mnie pocałował? Tak bardzo pomyliłam się co do nich obu!

Przepełniła ją wściekłość. Była wściekła na Mala za całe zło wyrządzone jej miastu, jej przyjaciołom.

Ale jeszcze bardziej była wściekła na siebie, że tak dała mu się zwieść. Ryknęła z furią, wyrzucając przed siebie ręce, z których wystrzeliła cała seria ognistych błyskawic.

Zaskoczyła Mala. Nie zdążył nic zrobić. Ogniste błyskawice trafiły go w pierś. Upadł na kolana, krztusząc się i kaszląc. A potem zaczął wymiotować, ale było to dziwne, bo wymiotował jakby drobinkami światła. Były w najrozmaitszych kolorach i tak jasne, że Eve musiała odwrócić wzrok, żeby nie oślepnąć.

Wtedy zobaczyła, że jego pomocnicy zaczynają rozpływać się w powietrzu. W końcu zniknęły wszystkie cienie i ich okropne szepty.

Słabnie. To musi być to! Eve znowu spojrzała na Mala, który właśnie się podnosił.

– Myślisz, że możesz mnie zniszczyć? – wychrypiał. – Mam pod swoją komendą czterdzieści legionów demonów.

Kiedy mówił, Eve skoncentrowała się na swojej mocy. Czuła, że nie zużyła wszystkiego; czuła przepływające przez nią fale energii i modliła się o rychłe tsunami.

– Nazywam się Malphas! – zawołał Mal. – Jestem księciem piekieł i nowym władcą Ziemi.

Eve miała wrażenie, jakby połknęła słońce. Wchłonęła całą jego energię, światło i ciepło. Jej siła była słońcem.

– Malphas. Co za beznadziejne imię – wycedziła spokojnie. Nie miała żadnych wątpliwości. Da radę.

Uwolniła swoją moc. Złociste błyskawice przebiły pierś Mala. Przez chwilę słychać było skwierczenie i jego upiorny krzyk, a potem po Malu został jedynie dym, który w końcu się rozproszył. Powietrze się oczyściło. Eve zaczerpnęła tchu. Jak dobrze było odetchnąć czystym, świeżym powietrzem.

– Już po wszystkim – szepnęła. – Myślę, że to naprawdę koniec.

Ledwo to powiedziała, podłoga zaczęła drżeć. Rozległ się rumor. Eve obejrzała się przez ramię i zobaczyła, że oderwał się gzyms kominka.

– Musimy uciekać! – wrzasnął Luke. – Pomóż mi z Jess!

Podłoga się poruszała, kiedy Eve biegła do przyjaciół. Złapała Jess za rękę, w ostatniej chwili zabierając przyjaciółkę spod belki, która złamała się wpół i spadła.

Luke złapał Jess za drugą rękę; puścili się biegiem, ciągnąc Jess za sobą. Wybiegli z domu.

– Biegniemy dalej! – wydyszała Eve. – Musimy się stąd zmywać!

Dopiero na ulicy zatrzymali się i obejrzeli. Dom oświetlał księżyc. Eve widziała, jak w ciągu kilku sekund rozpadły się drewniane balustrady balkonów. Zaczął walić się ceglany komin. Wypadło okno i przez powstałą dziurę Eve zobaczyła wysokie łukowe sklepienie. W gotyckim stylu, zupełnie niepasujące do reszty.

– Dom wraca do poprzedniego wyglądu… – szepnęła Jess, która otrząsnęła się z szoku. – Tak wyglądał, zanim wprowadził się Mal i jego rodzina. Zanim go odnowili.

– Nie było żadnej rodziny – skwitowała Eve. -Tylko on i jego demony.

– Ale na imprezie poznałam jego brata – wtrąciła Jess.

– To był jeden z jego demonów. Jestem pewna -odparła Eve. – Demony mogą przybierać różne postaci. Ci chłopacy, którzy mnie zaatakowali, byli przecież demonami.

Wypielęgnowany trawnik przed domem zaczął w błyskawicznym tempie porastać chwastami. Po paru chwilach ogród znów był dziki i zapuszczony jak kiedyś.

– Udało ci się! – Jess uścisnęła dłoń Eve. – Pokonałaś demony. Zniknęły.

– Nie poradziłabym sobie bez was. Ja…- Przerwało jej głośne krakanie dziesiątków ptaków. Wyfrunęły ze swojego „gołębnika", jakby zostały zwolnione z więzienia. Poleciały w różnych kierunkach, łopocząc skrzącymi się w świetle księżyca skrzydłami.

– Zawsze wiedziałem, że sobie poradzisz -stwierdził Luke.

– Prawie dałam plamę! Mal był demonem – zaprotestowała Eve.- A ja byłam nim taka zafascynowana. Jak mogłam nie zauważyć, że był wcieleniem zła?

– A ja nie mogę uwierzyć, że obie myślałyście, że to ja jestem demonem. I Luke pokręcił głową. – Ja? Taki miły chłopak.

Eve roześmiała się, zadowolona ze zmiany tematu.

– No wiesz, straszny casanowa z ciebie – powiedziała. – Gdybyś nie całował się z każdą jak leci, to byśmy cię nie podejrzewały.

– Właśnie! – dodała Jess, ucieszona nie mniej od Eve, że w końcu mogli porozmawiać o czymś normalnym. – Całowałeś się nawet z matką Shan-ny!

– Przestań! Nie całowałem się z matką Shanny! -zaprzeczył Luke.

– Chłopcy z drużyny futbolowej twierdzili inaczej – powiedziała Eve.

– No to kłamali – odparł Luke.

Kłamali, pomyślała Eve. Mal też kłamał, przez cały czas. Nagle ją olśniło.

– Słuchajcie, wiem co się stało. To Mal rozpuścił tę plotkę. Podsłuchał, jak rozmawiałyśmy z Jess o naszych podejrzeniach…

Luke jęknął teatralnie.

– Wiem, wiem – przyznała Eve. – W każdym razie słyszał naszą rozmowę. Wiem, że tak było, bo wspominał o broszkach przy botkach, a właśnie wtedy Jess rzuciła komentarz na ten temat.

– Powiedziałam, że mi się to podoba! – wtrąciła Jess.

– A więc Mal wiedział, że podejrzewałyśmy Luke'a i postanowił rozpuścić plotkę o Luke'u i matce Shanny, żebyśmy utwierdziły się w przekonaniu, że to Luke jest demonem – podsumowała Eve. – Gra w futbol. Zna tych chłopaków. Sami wiecie, jak wszyscy w szkole lubią plotki. Mal wiedział, że ten news szybko do mnie dotrze.

– Jezu. – Luke wbił ręce w kieszenie spodni. – Ale matka Shanny? Przecież ona mogłaby być moją matką. W życiu bym jej nie pocałował. Fuj.

– Sorry- wymamrotała Eve. – Pomyliłam się. Nie tylko w tej sprawie. – Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Ani jak to wynagrodzić Luke'owi.

– Ja też przepraszam – dorzuciła Jess.

– Okej, rozumiem, jak mogło dojść do tej pomyłki – zgodził się Luke, uśmiechając się szeroko. – Szukałyście kogoś, kto całował się z wieloma dziewczynami, a ja jestem niezłym kąskiem. Nie mogę opędzić się od dziewczyn. Ale to nie jest diabelska moc. To po prostu ja.

Roześmiali się wszyscy, nadal stojąc przed ruinami domu. Już po wszystkim, pomyślała Eve. Tylko to się liczy. Już po wszystkim.

– O rany – powiedział Luke, schodząc z Eve i Jess schodkami na plażę. Plaża była zupełnie odmieniona. Rozstawiono na niej wielkie, białe oświetlone od środka namioty, które wyglądały jak ogromne gwiazdy.

– O, widzę Regisa! Punkt dla mnie! – zawołała Jess.

Na każdej dużej imprezie charytatywnej odbywającej się w Hamptons Eve i Jess oddawały się swojej grze. Każda usiłowała wypatrzyć pierwsza sławy, które zawsze się pojawiały, jak Regis Philbin, Jerry Seinfeld, Renée Zellweger, Tommy Hilfiger czy Mar-tha Stewart. W Deepdene odbywał się co roku bal na plaży na rzecz koni. Tym razem zbierano fundusze na koński ambulans umożliwiający transport rannych i chorych zwierząt.