Wyobrażasz sobie opuścić pierwszy dzień szkoły?
Za drzwiami panowała cisza. Jess zapukała jeszcze raz. Głośniej.
Eve usłyszała ciche szuranie w głębi domu. Jakby ktoś przedzierał się przez stertą suchych, martwych liści, pomyślała dotykając kieszeni, w której schowała pierwszy opadły liść. Po chwili drzwi się otworzyły. Eve przygryzła dolną wargę, żeby nie krzyknąć.
Megan wyglądała strasznie. Miała podkrążone oczy, włosy w strąkach – najwyraźniej nie myła ich od paru dni – i wydawała się jakaś blada mimo wakacyjnej opalenizny. Kuzyn Eve, Ted, też chorował w zeszłym roku na mononukleozę, ale nie wyglądał nawet w połowie tak źle jak Megan. Musiało chodzić o coś innego. Coś… niedobrego. Bardzo niedobrego.
– Cześć, Meggie! – rzuciła wesoło Jess, wchodząc w rolę cheerleaderki. – Nie było cię w szkole, więc przyszłyśmy zdać sprawozdanie.
Megan wpatrywała się w nie bez słowa. Jej twarz była pozbawiona wyrazu, jak u tamtego ducha w filmie.
– Pewnie umierasz z ciekawości, co się działo, mam rację? – zapytała Eve. Nie była pewna, czy Megan w ogóle ją rozumiała. Milczała. Nawet nie mrugnęła okiem.
Jess wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła ramienia koleżanki.
– Megan…?
Megan się wzdrygnęła.
– Nie dotykaj. Wystarczy dotknąć i już jest w tobie. – Zerkała na boki. – Jest tu teraz – zwróciła się do Eve. – Czuję to. Ty nie czujesz? – Jej głos był coraz wyższy, coraz bardziej piskliwy.
Eve nie wiedziała, czy lepiej się z nią zgodzić, czy zaprzeczyć. Co by ją uspokoiło?
– Ja niczego nie czuję – powiedziała Jess, zanim Eve zdążyła zdecydować. – No dobra, prawdziwym hitem byli ci nowi – dodała pospiesznie, najwyraźniej licząc, że uda jej się odwrócić uwagę Megan od… tego tajemniczego czegoś. – Który według ciebie jest większym ciachem, Luke czy Mal? Jak wiesz, Eve raczej gustuje w blondynach, ale tym razem… – Jess urwała i wycelowała palec w Eve. – Luke! To dlatego pytałaś, czy jesteś płytka! Ciągle myślisz o tym, co powiedział o twojej torbie. No to mam dowód. Podoba ci się. Nie nawijałabyś o tym tyle, gdyby ci się nie podobał.
– Wcale tak dużo nie gadałam. – Eve objęła się ramionami, nagle zauważając, że w pobliżu Megan było jej zimno.
– Właśnie, że gadałaś. – Jess zwróciła się do Megan. – Szkoda, że jej nie słyszałaś. Chodzę na zakupy częściej niż Paris Hilton. A co robię poza tym? Jeszcze tylko się maluję. – Jess mówiła bardzo szybko, jakby jej słowa mogły być dla Megan jakąś siatką bezpieczeństwa.
Megan mrugała. Aż nagle otworzyła oczy szeroko – zbyt szeroko. Zaczęła wściekle drapać swoją szyję, zostawiając na niej krwawe ślady.
– Nie mogę się tego pozbyć! – zaskrzeczała. – Wynocha!
Eve usłyszała szybko zbliżające się do nich kroki. Po chwili obok Megan stanęła jej matka.
– Kochanie, miałaś oglądać telewizję, pamiętasz?
Twarz Megan znowu stała się obojętna. Trudno było uwierzyć, że jeszcze przed chwilą wrzeszczała, że w ogóle coś mówiła. Matka delikatnie ją odwróciła i popchnęła ręką w stronę salonu. Szurając nogami, Megan zaczęła się oddalać.
Pani Christie otarła małym palcem łzy z kącików oczu.
– Megan… Megan nie czuje się dobrze. Byłam właśnie na górze i ją pakowałam. Ona… Muszę ją zabrać do szpitala. Megan zaczęła…
Z głębi domu dobiegł upiorny wrzask, wrzask podszyty bólem.
– Lepiej już idźcie – rzuciła pani Christie przez ramię, pędząc do salonu.
– To jest w mojej krwi! I kościach. Wynocha! -wrzeszczała Megan.
Eve i Jess wymieniły spojrzenia.
– Wchodzimy? – zapytała Jess.
– Kazała nam iść – powiedziała Eve. Wahały się. Eve nasłuchiwała tak usilnie, że aż ją bolały uszy.
– Nic nie słyszę – oznajmiła w końcu Jess. – Chyba pani Christie udało się ją uspokoić.
Eve skinęła głową.
– Okej, no to idziemy. – Wyciągnęła rękę do drzwi, które mama Megan zostawiła otwarte. Bum! Ciężkie dębowe drzwi się zatrzasnęły. Eve odskoczyła, zaszokowana. Drzwi prawie przycięły jej palce.
– Brawo, Eve. Chcesz, żeby Megan dostała zawału?
– To nie ja! Nawet ich nie dotknęłam! – Wpatrywała się w drzwi, a serce nadal głośno jej waliło.
– Pewnie zahaczyłaś o nie rękawem albo coś takiego. Sama wiesz, jak to z tobą jest. Jak tylko można się o coś potknąć, na coś wpaść albo coś zrzucić, tobie na pewno się uda.
Prawda. Ale w tym wypadku Eve miała wątpliwości. Gdyby zahaczyła o drzwi, to chyba poczułaby szarpnięcie. I to mocne. Drzwi były duże i ciężkie. I zamknęły się z hukiem.
A ona nic nie poczuła.
Wiatr? Nie, dzień był ciepły i bezwietrzny. Próbowała znaleźć jakieś inne wytłumaczenie. Bo musiało być jakieś wytłumaczenie. Tylko jakie? Wyciągnęła rękę i niepewnie dotknęła drzwi, jakby spodziewając się, że uskoczą pod jej palcami.
Nie znalazła jednak żadnego wytłumaczenia. Wzdrygnęła się, choć stała w pełnym słońcu. Po prostu rozstroił cię wygląd Megan… i jej zachowanie, powiedziała sobie. Nie spodziewałaś się czegoś takiego. Wytrąciło cię to z równowagi.
Ale drzwi naprawdę się zatrzasnęły. Zupełnie same.
Rozdział 3
Wymyśliłem idealny tytuł naszego referatu – powiedział Luke, kiedy tydzień później on i Eve zmierzali korytarzem na zajęcia laboratoryjne. – „Gandhi:
nieświęty".
Zamrugała. Wyłączyła się na chwilę, rozważając, jakiego koloru były tak właściwie oczy Lu-ke'a. Miały nietypowy zielony odcień, a do tego złote plamki.
– Chcesz zjechać Gandhiego?
– Nie o to chodzi. Po prostu wynieśliśmy go na piedestał i uważamy za świętego, a wcale taki nie był – wyjaśnił Luke. – Chcę pokazać jego oba oblicza. Prawdziwi ludzie są bardziej interesujący od nieskazitelnych bohaterów. I chyba bardziej inspirujący. Gandhi był człowiekiem pełnym sprzeczności. Wiedziałaś, że wspierali go magnaci przemysłowi? Nawet zaczął głodować, żeby powstrzymać strajk pracowników jednego z przemysłowców, którzy domagali się lepszych warunków pracy.
Eve otworzyła swój segregator.
– Patrz. Notatki z zeszłego tygodnia. – Szybko skanowała je wzrokiem. – Mahatma, czyli Wielka Dusza. Jest inspiracją dla wszystkich działaczy na całym świecie walczących o prawa obywatelskie. Zwolennik równych praw kobiet. Przeciwny biedzie. Przeciwny kastowemu społeczeństwu…
– Hej, nie wiedziałem, że jesteś artystką – przerwał jej Luke. Wskazał palcem jedną z dziurek na brzegu kartki. Dorysowała jej dziób i nóżki. – Urocze.
Eve szybko zamknęła segregator. Od tak dawna ozdabiała marginesy notatek małymi kurczaczkami, że już ich nawet nie zauważała. Zupełnie o nich zapomniała, pokazując zapiski Luke'owi. Kurczaczki były urocze, ale i krępujące. Wyglądały, jakby narysowało je dziecko.
– Nie rozmawiamy teraz o mojej działalności artystycznej. Rozmawiamy o referacie, który, tak się złożyło, musimy napisać razem – powiedziała. – Nie będę ryzykować pały, tylko dlatego że chcesz zjechać Gandhiego.
Luke patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
– Co? – zapytała Eve.
– Zastanawiałem się, czy naprawdę wierzysz, że na lekcjach przedstawiają nam kompletny obraz różnych tematów. Nie widzisz, że wszystko jest o wiele bardziej złożone? Czy ty kiedykolwiek w ogóle się nad czymś zastanawiasz? Czy po prostu łykasz wszystko, co ci podadzą, jak dzieciak karmiony łyżeczką? Gandhi był…
Czy właśnie zapytał ją, czy kiedykolwiek się nad czymś zastanawia? Chyba naprawdę myślał, że zaprzątały ją tylko błyszczy ki i torby z frędzlami, co było absolutnie niezgodne z prawdą.