– Czemu z tobą wszystko jest takie skomplikowane?! – wykrzyknęła Eve. Ledwo zamknęła usta, rozległo się głośne trzaśniecie. Aż podskoczyła. Zerknęła na Dave'a Perry'ego, który ssał swój palec.
– Drzwi mi się zatrzasnęły – powiedział. Eve się skrzywiła.
– Pewnie uderzyłam w nie łokciem. Sorry.
– Niby jak? – zapytał Dave, potrząsając dłonią. -Byłaś za daleko.
– Co mogę? Mam talent do takich rzeczy. – Odwróciła się z powrotem do Luke'a. – Nie chcę pisać o tym, że Gandhi miał wady, okej? W przeciwieństwie do ciebie nie odczuwam potrzeby, żeby co chwila coś udowadniać.
– O przepraszam. Czy to takie naganne mieć coś do powiedzenia? Może napiszemy o poglądach Gan-dhiego na temat mody i makijażu, ale obawiam się, że nie mamy dość materiału, poza numerem „Vogue'a", gdzie był na okładce w uroczej przepasce na biodra i promieniował swoją ascetyczną dietą.
Eve wpatrywała się w niego zdumiona. I wściekła. Lepszego dowodu nie potrzebowała. To właśnie o niej myślał:, że interesowały ją wyłącznie porady dietetyczne i fajne ciuchy. Sam flirtował z każdą napotkaną dziewczyną… i on krytykował innych? Jakim prawem?
– Tak naprawdę, wcale nie chodzi ci o Gandhiego – powiedziała urażona. – Po prostu chcesz coś pokazać. Okej, łapiemy. Nie jesteś stąd. Nie jesteś zepsutym bogatym dzieciakiem. Zajmują cię tak istotne sprawy, jak warunki pracy biedaków albo ludzie kupujący designerskie torby, którzy – sama nie wiem – odejmują głodującym jedzenie od ust. Jesteś lepszy od nas wszystkich. Jesteś wyjątkowy, wyjątkowy jak płatek śniegu.
Luke się roześmiał. Nie takiej reakcji się spodziewała. Nie o taką reakcję jej chodziło. Właśnie go obraziła, tak jak chwilę wcześniej on obraził ją. Nie kupował tego? A może opinia kogoś, kogo uważał za głupka, w ogóle go nie ruszała?
Eve odwróciła się i odeszła. Była wściekła. Znała go ponad tydzień i z każdym dniem stawał się coraz bardziej irytujący. A ona była na niego skazana przez następnych pięćdziesiąt minut. Nie tylko chodzili razem na zajęcia laboratoryjne, ale jeszcze pracowali przy jednym stole.
Zupełnie go olewając, weszła do klasy i zajęła swoje miejsce. Wreszcie zaryzykowała zerknięcie na Luke'a, żeby zobaczyć, jak to znosił. Znosił to bardzo dobrze, w najlepsze flirtując z Belindą Delaware, która była chyba jego najnowszą dziewczyną. A przynajmniej jego fanką numer jeden. Bezwstydnik.
Eve wyjęła listę rzeczy potrzebnych do doświadczenia. Lekcja jeszcze się nie zaczęła, ale postanowiła się przygotować; wszystko byleby nie musieć patrzeć na tego palanta Luke'a.
– Menzurka o pojemności stu mililitrów, cylinder miarowy o pojemności stu mililitrów, cylinder miarowy o pojemności pięćdziesięciu mililitrów, cylinder miarowy o pojemności dwudziestu pięciu mililitrów – mruczała pod nosem, przyklękając przed szafką pod stołem.
– No proszę. Jak miło, że ktoś wykorzystuje przerwę, żeby przygotować się do lekcji – powiedziała pani Whittier, wchodząc do klasy. – Dzisiejsze doświadczenie będzie wyjątkowo długie. Każda minuta jest bardzo cenna.
Eve znalazła cylindry i ustawiła je na stole, po czym chwyciła menzurkę.
– Słuchaj, Belinda, czy myślisz, że jestem wyjątkowy jak płatek śniegu? – usłyszała pytanie Luke'a. Mówił głośno i Eve wiedziała, że chciał, żeby go usłyszała. Czy dręczenie jej sprawiało mu przyjemność? Zatrzęsła się jej ręka i szklana menzurka spadła na podłogę, roztrzaskując się z głośnym brzękiem u jej stóp.
– Wszyscy na ziemię! – zawołał Luke. Belinda zachichotała. Uważała Luke'a za niesamowicie dowcipnego. Czy Luke nie widział, że była najgłupszą dziewczyną w całej szkole? Może nie miało to dla niego znaczenia, dopóki uważała go za króla dowcipu.
Eve wyprostowała się, przy okazji strącając kolejną menzurkę z półki. Warstwa tłuczonego szkła na podłodze zrobiła się grubsza.
– O rany. Niezła strzelanina, kowbojko – zażartował Luke. A Belinda znowu zachichotała. Oczywiście.
Do Eve podeszła pani Whittier ze szczotką i szufelką. Podała je z uniesionymi brwiami, ale nie powiedziała ani słowa. Odwrócona plecami do Luke'a i Belindy, Eve zabrała się do zamiatania. Piekły ją uszy. Jak zawsze, kiedy była zakłopotana.
– Powinnaś mieć zwolnienie lekarskie z zajęć laboratoryjnych. Z powodu chronicznej niezdarności – powiedział jej partner laboratoryjny, Kyle Rakoff, wyciągając rękę po szczotkę. Ale Eve ścisnęła ją mocniej i zamiatała coraz szybciej, choć wiedziała, że chciał jej pomóc. A chciał jej pomóc, bo trochę się w niej podkochiwał. Ale sama potrafiła posprzątać swój bałagan i im szybciej pozbędzie się dowodów, tym lepiej. Mimo to udało jej się strącić kijem od szczotki dwa kolejne cylindry ze stołu. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce będzie brodziła w szkle.
– Eve, jeszcze trochę i będę musiała podliczyć cię za szkody – ostrzegła pani Whittier. Do klasy schodziło się coraz więcej uczniów, a wszyscy zwalniali obok niej, żeby się pogapić.
Nie odrywając wzroku od podłogi, Eve starała się nie zwracać na nich uwagi. Teraz zamiatała wolniej, z większym spokojem i precyzją. Kiedy wszystko było już na jednej kupce, przyklękła i zamiotła ją na szufelkę. W końcu sukces. No prawie. Niektóre kawałeczki szkła były tak małe, że zostawały przed krawędzią szufelki. Eve postanowiła zebrać je palcami.
– Au! – wykrzyknęła. Spojrzała na palec serdeczny u prawej ręki. Na jego czubku zobaczyła kilka kropel krwi. Super. Czy w środku tkwiło szkło? Delikatnie potarła koniuszkiem palca o kciuk. Tak, w palcu utkwiła drobinka szkła.
– Nie trzyj. Bo tylko wepchniesz głębiej. – Mal, który pojawił się znienacka, przykląkł obok niej. Musiał wejść do klasy, kiedy zamiatała.
– Wiem, ale przecież nie mogę chodzić ze szkłem w palcu.
Mal wyciągnął z kieszeni szwajcarski scyzoryk.
– Czekaj. Chyba nie chcesz mi go wyciągać – zaprotestowała.
Mali nie odpowiedział. Nie znała nikogo tak małomównego jak on. Tamta mini rozmowa pierwszego dnia szkoły była do tej pory najdłuższa. Ogólnie się nie odzywał, chyba że wywołany do odpowiedzi przez nauczyciela. Choć Eve udało się raz doprowadzić go do śmiechu – kiedy zapytała, czy przypadkiem nie miał na imię Malvin. Poza tym zdobyła kilka jego uśmiechów. I spojrzeń. Na przyglądaniu się jej przyłapała go nawet więcej niż kilka razy.
Ale wszystko to nie miało znaczenia w sytuacji, kiedy zamierzał się ze scyzorykiem na jej palec.
– Nic mi nie jest. Zostaw – powiedziała.
Mal otworzył scyzoryk i wyjął z jego wnętrza małą pęsetę. Wyciągnął do Eve wolną rękę, spojrzał jej w oczy i czekał.
Eve zaczerpnęła tchu i położyła rękę na jego dłoni, wnętrzem do góry. Zamknęła oczy, żeby nie patrzeć. Wiedziała, że zachowywała się jak dzieciak, ale nie mogła nic na to poradzić. Wzięła kolejny głęboki oddech, a jej nozdrza wypełnił zapach dymu drzewnego. Prawie czuła jego smak na języku.
To był zapach Mala. Był tuż przy niej i cudownie pachniał.
– Ładnie pachniesz – zamruczała Eve. I znowu zapiekły ją uszy. Czy naprawdę powiedziała to na głos? Oszalała czy co?
– Uff, co za ulga. – Słyszała uśmiech w jego głosie.
Otworzyła oczy. Tak, uśmiechał się. I to szeroko.
– Na poprzedniej lekcji grałem w futbol i nie zdążyłem się umyć – powiedział. – Bałem się, że ludzie będą ode mnie uciekać. Eve też się uśmiechnęła.
– Musisz mieć przyjemny pot.
– Kto by pomyślał? – Nadal trzymał jej dłoń i Eve nie mogła nie zauważyć, jak delikatny był jego dotyk. Oblało ją gorąco.
– Okej, to znowu zamykam oczy – powiedziała szybko. – Nie uprzedzaj mnie, zanim to zrobisz. Wiem, wiem, zachowuję się jak dzieciak.