Samochód czekał tuż za rogiem budynku.
— Chalk zazwyczaj nie odbywa spotkań o tej porze — trajkotał Aoudad — ale musisz zrozumieć, że to coś wyjątkowego. On chce okazać ci wszelkie względy.
— Wspaniale — powiedział Burris ponuro. Wsiedli do samochodu. To było jak wymiana jednej macicy na drugą, mniej przestronną, ale bardziej przytulną. Burris rozsiadł się na kanapce, która starczyłaby dla kilku osób, ale wyraźnie była ukształtowana dla jednej pary ogromnych pośladków. Aoudad usiadł obok niego na innym siedzeniu. Samochód sunął gładko z szumem turbin. Jego transpondery pochwyciły emanacje najbliższej autostrady. Wkrótce pozostawili miasto za sobą i mknęli drogą o ograniczonym dostępie. Okna samochodu na szczęście nie były przejrzyste. Burris zrzucił kaptur. Zaczął przyzwyczajać się po trochu do pokazania się innym ludziom. Aoudad, który zdawał się nie zwracać uwagi na zniekształcenia Burrisa, okazał się dobrym obiektem treningowym.
— Napijesz się? — zapytał Aoudad. — Zapalisz? A może jakiś środek podniecający?
— Nie. Dziękuję.
— Możesz korzystać z takich rzeczy w twoim stanie?
Burris uśmiechnął się ponuro.
— Mój metabolizm jest w zasadzie taki sam jak twój, nawet w tym stanie. Kanalizacja jest tylko inna. Jem naszą żywność i piję nasze napoje, ale teraz dziękuję.
— Tak się tylko zastanawiałem. Wybacz moją ciekawość!
— Oczywiście.
— A inne funkcje?
— Poprawili erekcję. Nie wiem, co zrobili z reprodukcją. Organy są na miejscu, ale czy funkcjonują? Nie miałem ochoty przeprowadzać takiej próby. Mięśnie lewego policzka Aoudada ściągnęły się w dziwnym skurczu. Ta reakcja nie uszła uwagi Burrisa.
Dlaczego jest tak zainteresowany moim życiem seksualnym?
Chorobliwa ciekawość czy coś więcej?
— Wybacz moją ciekawość — powiedział Aoudad.
— Już wybaczyłem — Burris odchylił się do tyłu i poczuł, że fotel wyczynia z nim dziwne rzeczy. Pewnie masaż. Oczywiście był spięty i nieszczęsny fotel robił, co mógł. Był jednak zaprogramowany na człowieka o większej tuszy. Dobywało się z niego brzęczenie, jak gdyby obwody były przeciążone. Czy problem wynikał tylko z różnicy rozmiarów — zastanawiał się Burris — czy też wywołany został zmianami anatomicznymi?
Zwrócił uwagę Aoudada na fotel. Aoudad szybko go wyłączył. Z uśmiechem Burris pogratulował sobie, że osiągnął stan łagodnego odprężenia. Nie użył żadnych gorzkich sformułowań od czasu, gdy pojawił się Aoudad. Był spokojny, nie czuł żadnych zaburzeń, utrzymywał się w równowadze. Dobrze. Dobrze. Zbyt wiele czasu spędził w samotności, pozwalając się niszczyć swoim nieszczęściem.
— No, to jesteśmy w biurze Chalka.
Budynek był stosunkowo niski. Miał najwyżej trzy lub cztery piętra, ale dobrze odbijał od wieżowców, które go otaczały. Jego pozioma bryła kompensowała brak wysokości. Posągi aniołów stały po lewej i po prawej stronie, na szeroko rozstawionych nogach. Burris, korzystając ze swych rozbudowanych możliwości widzenia, starał się zajrzeć za rogi budynku i stwierdził, że gmach jest prawdopodobnie ośmiokątny. Ściana zewnętrzna, wykonana z matowego, brązowego metalu, była starannie wykończona i ozdobiona wzorami ułożonymi z kamieni. Nie było widać żadnych świateł. Budynek nie miał okien.
Jedna ze ścian otwarła się nagle przed nimi, gdy ukryta brama uniosła się cicho. Samochód przemknął przez wjazd i zatrzymał się we wnętrzu budynku. Właz otworzył się. Burris zdał sobie sprawę, że niski człowiek o jasnych oczach zagląda do samochodu i przypatruje mu się. Przeżył chwilę szoku, gdy tak niespodziewanie stanął oko w oko z obcym człowiekiem. Opanował się jednak i sam zaczął się przyglądać obcemu. A warto było mu się przyjrzeć. Odrażająco brzydki i bez udziału chirurgów. Prawie bez szyi. Gęste, ciemne, posklejane włosy opadały mu na kołnierz. Duże, odstające uszy. Wąski nos. Cienkie usta skrzywione teraz odrażającą fascynacją. Nie był pięknością.
— Minner Burris, Leontes d’Amore z personelu Chalka — przedstawił ich Aoudad.
— Chalk nie śpi. Czeka — powiedział d’Amore. Nawet głos miał brzydki.
A jednak codziennie wychodzi na miasto — pomyślał Burris. Ponownie osłonięty kapturem pozwolił się prowadzić plątaniną pneumatycznych przewodów aż do ogromnej sali, w której miejsca pracy rozrzucone zostały na różach poziomach. W tej chwili prawie nikt nie pracował. Przy biurkach nie było nikogo, ekrany milczały. Salę zalewało łagodne światło termoluminescencyjnych postów. Obracając się wolno, Burris powiódł wzrokiem po sali i u szczytu kryształowych szczebli dostrzegł ogromną sylwetkę ludzką siedzącą pod sufitem, jak ma imię. Oczywiście Chalk.
Burris znieruchomiał pochłonięty tym widokiem, zapominając o milionach ukłuć bólu, jakie mu stale towarzyszyły. Taki wielki? Taki opasły? Musiał pożreć całe stado bydła, żeby dorobić się takiej wagi.
Stojący obok Aoudad delikatnie popchnął go w przód, wahając się przed dotknięciem łokcia Burrisa.
— Chciałbym cię zobaczyć — powiedział Chalk cichym, przyjaznym głosem. — Wejdź tu do mnie na górę, Burris.
Jeszcze chwila i stanęli twarzą w twarz. Burris zrzucił kaptur i płaszcz.
Niech popatrzy. Nie mam się czego wstydzić przed tą górą mięsa. Łagodny wyraz twarzy Chalka nie uległ zmianie. Oglądał Burrisa uważnie, z dużym zainteresowaniem i bez najmniejszej oznaki odrazy. Odprawił Aoudada i d’Amore’a niedbałym ruchem mięsistej dłoni.
Pozostali sami w ogromnej, mrocznej sali.
— Odwalili z tobą kawał roboty — zauważył Chalk. — Czy chociaż wiesz, dlaczego to zrobili?
— Czysta ciekawość, a także dążenie do doskonałości. Są bardzo ludzcy na swój nieludzki sposób.
— Jak oni wyglądają?
— Gruzłowaci, skórzaści. Wolałbym o tym nie mówić.
— Dobrze.
Chalk nie wstał. Burris stał przed nim z założonymi rękami. Małe zewnętrzne macki zwijały się i rozwijały. Poczuł za sobą krzesło. Usiadł nie proszony.
— Masz tu wspaniałe biuro — powiedział. Chalk uśmiechnął się, ale pozostawił uwagę Burrisa bez odpowiedzi.
— Czy bolą? — zapytał.
— Co?
— Te… zmiany.
— To duża uciążliwość. Nasze środki przeciwbólowe niewiele pomagają. Musieli coś zrobić z łańcuchami nerwowymi i nikt teraz nie wie, gdzie można zastosować blokadę. Ale można wytrzymać. Mówiono mi, że po amputacji ludzie przez całe lata odczuwają ból w nieistniejącej kończynie. Myślę, że to takie samo odczucie.
— A czy usunięto ci jakieś kończyny?
— Wszystkie. Później przyłączono je znowu, ale w inny sposób.
Lekarze, którzy mnie badali, byli bardzo zadowoleni z moich stawów, ścięgien i wiązadeł. To są moje własne, oryginalne ręce, tylko nieco zmienione. Moje stopy. Nie jestem zupełnie pewien, ile z tego jest moje, a ile dodali oni.