Przyspieszył bieg taśmy, na której zapisana była wstępna rozmowa. Wydawała się wielce znudzona, gdy powiadał jej o swoich przygodach. Gdy obnażała się, on wyglądał na przestraszonego. Co go tak przestraszyło? Przecież miewał kobiety. No, tak, ale to działo się dawnym życiu. Może obawiał się, że w najważniejszej chwili uzna jego ciało za odrażające. Chwila prawdy. Chalk zastanawiał się nad tym. Kamery nie mogły ujawnić myśli Burrisa, nawet jego stanu emocjonalnego. Chalk też nie poczynił żadnych kroków, żeby poznać jego najgłębsze uczucia. Wszystko zatem pozostawało w sferze domysłów.
Pewne było, że Burris się ociągał. Ona zaś wydawała się zdeterminowana. Chalk studiował nagą tygrysicę zbliżającą się do swej zdobyczy. Przez chwilę wydawało się, że ją odepchnie, nie będąc zainteresowany seksem, lub nie interesując się Elise. Zbyt szlachetny, żeby robić z wdową po swoim przyjacielu? Może wciąż nie chciał korzyć się przed nią, nawet wobec jej niezaprzeczalnego pragnienia? No, tak. Teraz był już nagi. Elise w dalszym ciągu nie zniechęcona. Lekarze, którzy badali Burrisa po powrocie, twierdzili, że jest zdolny do odbycia aktu płciowego i teraz widać było, że się nie mylili.
Ręce i nogi Elise unosiły się w górze. Chalk skubał się w podbródek, podczas gdy maleńkie figurki na ekranie wykonywały rytualne ruchy. Tak. Burris mógł się kochać nawet teraz. Zainteresowanie Chalka osłabło w momencie, gdy kopulacja osiągnęła szczyt. Taśma skończyła się po przedstawieniu ostatniej sceny bezwładnych, wyczerpanych ciał na rozgrzebanym łóżku. Mógł się kochać, ale co z dziećmi? Ludzie Chalka zatrzymali Elise prawie zaraz po wyjściu z pokoju Burrisa. Kilka godzin temu ta krzepka dziewczyna leżała na stole operacyjnym z rozłożonymi nogami. Chalk czuł jednak, że tym razem rozczaruje się. Wiele spraw miał pod kontrolą, ale nie wszystkie.
Wrócił d’Amore.
— Mamy raport.
— No, i?
— Nie ma płodnej spermy. Nie są pewni, co tam mają, ale gotowi są przysiąc, że reprodukcja jest niemożliwa. Obcy musieli dobrać się i tam.
— Niedobrze — westchnął Chalk. — To jedno z podejść, z którego musimy zrezygnować. Przyszła pani Burris nie będzie miała z nim dzieci.
D’Amore roześmiał się.
— Ona ma i tak dość dzieci.
Rozdział 15
Związek czystych dusz
Dziewczyna nie pociągała Burrisa w przeciwieństwie Elise Prolisse, aleją lubił. Była miłym, wzruszającym, delikatnym dzieckiem. Chciała dobrze. Kaktus w doniczce wzruszył go. Wydawał się zbyt skromnym prezentem, ale oznaczał coś więcej niż przyjaźń. Jego wygląd nie odpychał jej. Była wzruszona, owszem, pewna, tak, ale patrzyła mu prosto w twarz ukrywała wszelkie zaskoczenie.
— Czy pochodzisz z tych okolic? — zapytał.
— Nie, ze wschodu. Usiądź. Nie musisz stać ze względu na mnie.
— W porządku, jestem wystarczająco silny.
— Czy przechodzisz jakieś zabiegi tu w szpitalu?
— Nie, tylko badania. Podobno mogą mnie wyjąć z tego ciała i przełożyć do ludzkiego.
— To wspaniałe!
— Nie mów o tym nikomu, ale mnie się wydaje, że się nie uda. Cała ta sprawa jest wciąż w świecie teorii zanim sprawdzi się w praktyce…
Obrócił kaktus na stoliczku przy łóżku.
— A ty dlaczego jesteś w szpitalu, Lona?
— Musiałam wyleczyć płuca, a także nos i gardło.
— Dlaczego?
— Wsadziłam głowę do zsypu — powiedziała po prostu.
Pod nogami Burrisa otworzyła się przepaść. Starał się zachować równowagę. Nie tyle wzburzyła go sama informacja, ile sposób, w jaki to powiedziała, jak gdyby wystawienie przewodów oddechowych na działam kwasu było niczym.
— Chciałaś się zabić? — wykrzyknął.
— Tak, ale szybko mnie znaleźli.
— Ale dlaczego? W twoim wieku? Przecież masz całe życie przed sobą.
Burris nienawidził się za ten protekcjonalny ton. Jej oczy rozszerzyły się. Brakowało im jednak głębi. Burris nie mógł powstrzymać się od porównywania ich z gorącymi jak węgle oczami Elise.
— Nic o mnie nie wiesz? — spytała cichym głosem.
— Obawiam się, że nie — uśmiechnął się Burris.
— Lona Kelvin. Może nie dosłyszałeś nazwiska. Może zapomniałeś. Och, wiem! Byłeś wciąż w kosmosie kiedy to się wydarzyło.
— Rzeczywiście wiele uszło mojej uwagi.
— Uczestniczyłam w eksperymencie. Nazywali go transplantacją multiembrionalną. Pobrali ode mnie kilkaset jajeczek, zapłodnili je i wyhodowali. Niektóre w ciałach innych kobiet, a niektóre w inkubatorach Urodziło się około setki dzieci. Wystarczyło sześć miesięcy. Eksperyment miał miejsce mniej więcej rok temu.
Ostatnie fałszywe założenia Burrisa rozwiały się. Burris wyobrażał sobie, że jest to dziewczyna ze szkoły średniej, uprzejma, pusta, zainteresowana w jakiś sposób tą dziwną istotą po przeciwnej stronie korytarza, ale przede wszystkim zajmująca się modą i innymi rozrywkami swych rówieśników. Może usuwała ślepą kiszkę albo pryszcz na nosie. Któż mógł wiedzieć. Teraz jednak wszystko się zmieniło i zaczął ją widzieć w zupełni innym świetle, jako ofiarę wszechświata.
— Setka dzieci? Nic o tym nie słyszałem.
— Musiałeś być w podróży. To była głośna sprawa.
— Ile masz lat?
— Już siedemnaście.
— Ale sama nie urodziłaś żadnego z tych dzieci?
— Nie. I w tym tkwi właśnie kłopot. Zabrali mi moje jajeczka i na tym moja rola się skończyła. Oczywiście sprawa była głośna. Zbyt głośna. Nudzę cię. Ciągle gadam o sobie — spojrzała na niego wstydliwie.
— Chciałbym się dowiedzieć więcej!
— To nic ciekawego. Pokazywano mnie w telewizji, wszędzie. Nie chcieli mnie zostawić w spokoju. Niewiele miałam do powiedzenia, bo przecież właściwie nic nie zrobiłam. Byłam dawcą. Kiedy jednak ujawniono moje nazwisko, wszyscy się do mnie zlecieli. Wszędzie reporterzy. Nigdy nie byłam sama, a równocześnie ciągle byłam sama.
Rozumiesz? Nie mogłam już tego wytrzymać. Wszystko, czego chciałam, to dwoje dzieci z mego własnego ciała, a nie setka dzieci z maszyny. Dlatego chciałam się zabić.
— Wsuwając głowę do zsypu?
— Nie. To było za drugim razem. Wcześniej rzuciłam pod ciężarówkę.
— Kiedy to było?
— Zeszłego lata. Przywieźli mnie tutaj i wyleczyli. Wróciłam na wschód. Mieszkałam w jednym pokoiku. Wszystkiego się bałam. Stałam się zbyt strachliwa i pewnego dnia poszłam do pomieszczenia, w którym usuwają odpadki, otworzyłam zsyp i… znowu mi się nie udało. Ciągle żyję.
— I w dalszym ciągu tak bardzo chcesz umrzeć?
— Nie wiem…
Jej chude ręce wykonywały jakieś gesty w powietrzu.
— Gdybym choć miała jakiś punkt zaczepienia… Ale — nie mieliśmy mówić o mnie. Chciałam tylko wyjaśnić, dlaczego tu jestem. To ty jesteś ten…
— Nie mieliśmy mówić o tobie? Kto tak powiedział? Rumieńce wypłynęły na jej zapadłe policzki.
— Och, nie wiem. Chciałam tylko powiedzieć, że nie jestem ważna. Mówmy o kosmosie, pułkowniku.
— Tylko nie pułkowniku. Minner.