Выбрать главу

— Nie. Tylko cień.

— A ja je widzę! To nie do wiary! Widzę skrzydła!

— To wspaniałe, Minner!

— On się zabłąkał. Pewnie pochodzi z Meksyku.

— Pewnie chciałby tam wrócić. Umrze tu, zanim znajdzie jakiś kwiat.

Chciałbym mu pomóc.

— Złapać go, żeby ktoś zabrał go do Meksyku?

Burris spojrzał na swoje ręce, jak gdyby rozważał możliwość schwytania kolibra błyskawicznym ruchem. Potrząsnął głową.

— Moje ręce nie są tak szybkie nawet teraz. Zresztą zgniótłbym go pewnie, gdyby nawet udało mi się go schwytać. Ja… o patrz! Koliber odleciał.

Lona śledziła wzrokiem brązowawy cień znikający w końcu ogrodu. Przynajmniej poleli na południe — pomyślała. Zwróciła się do Burrisa.

— Czasami sprawia ci przyjemność, prawda? — spytała. — Czasami je lubisz… trochę?

— Co lubię?

— Twoje nowe ciało.

Przebiegł go dreszcz. Lona zaczęła żałować, że o nim wspomniała. Burris zdawał się powstrzymywać słowa cisnące mu się na usta. W końcu odezwał się.

— Muszę przyznać, że czasami ma swoje zalety.

— Minner, zimno mi.

— Wracamy?

— Jeżeli nie masz nic przeciw temu.

— Cokolwiek sobie życzysz, Lona.

Poszli razem ku drzwiom. Ich cienie odchylały się pod ostrym kątem w lewo. Był znacznie wyższy od niej, prawie o stopę. I bardzo silny. Chciałabym, żeby mnie objął!

Wcale nie odstręczał jej jego wygląd.

Oczywiście widziała tylko głowę i dłonie. Na piersiach może mieć ogromne, gapiące się oko albo usta pod pachami, ogon, jakieś wielkie, czerwone plamy. W miarę jak te pomysły przychodziły jej do głowy, stwierdziła, że nawet i one nie przerażały jej. Jeśli mogła tak szybko przyzwyczaić się do jego twarzy i rąk, cóż mogą znaczyć pozostałe różnice? Nie miał uszu. Jego nos nie był nosem, jego oczy i usta były dziwne, a język i zęby, jak coś ze złego snu. Na każdej dłoni miał tę dodatkową rzecz. Szybko przestała je zauważać. Głos miał miły i normalny. Był taki inteligentny, taki interesujący. Wydawało się, że ją lubi. Czy był żonaty? Jak miała go zapytać? Drzwi szpitalne wygięły się do wnętrza, gdy się zbliżyli.

— W moim pokoju, czy w twoim? — zapytał.

— Co będziemy robić?

— Siedzieć, gadać, grać w karty…

— Nudziłeś się grając w karty.

— Powiedziałem tak?

— Nie, byłeś zbyt uprzejmy, ale mogłam to wyczuć Widziałam, że to ukrywałeś. To było wypisane na twojej… — tu głos jej urwał się — …twarzy.

To wraca — pomyślała.

— Tu jest mój pokój — powiedziała.

Nieważne, do którego pokoju poszli. Były identyczne. Jeden wychodził na ogród za szpitalem, gdzie przed chwilą byli, a drugi na dziedziniec. Łóżko, biurko, sprzęt medyczny. Usiadł na krześle, ona na łóżku. Chciała, żeby zbliżył się i dotknął jej ciała, ogrzał je. Bała się jednak to zaproponować.

— Minner, kiedy wyjdziesz ze szpitala?

— Wkrótce. Za kilka dni. A ty?

— Myślę, że już mogłabym wyjść. Co będziesz robił po wyjściu?

— Nie jestem pewien. Myślę, że będę podróżować. Zobaczę świat i pozwolę, żeby świat mnie zobaczył.

— Zawsze chciałam podróżować — powiedziała. To było zbyt czytelne — pomyślała. — Właściwie, to nigdzie nie byłam.

— Jak to nigdzie?

— Luna Tivoli. Kryształowa Planeta… no, nigdzie, ani w Chinach, ani na Antarktydzie.

— Nietrudno się tam wybrać. Wsiadasz na statek jedziesz.

Przez chwilę twarz jego stała się zamknięta. Nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Jego usta zacisnęły się, oczy zamknęły. Przypominał jej żółwia. Po chwili jednak rozchmurzył się i zaskoczył ją propozycją:

— A może wybralibyśmy się tam razem?

Rozdział 17

Rozbierać skorupy

Chalk unosił się nieco ponad atmosferą. Patrzył na swój świat i stwierdził, że jest dobry. Morza były niebieskozielone albo zielononiebieskie. Wydawało mu się, że może dostrzec góry i lodowce. Ziemia brązowiała w okowach zimy na północy. Zieleń lata pojawiła się dopiero poniżej wypukłego środka. Wiele czasu spędzał w przestrzeni kosmicznej. Był to najlepszy, najbardziej estetyczny sposób pokonywania grawitacji. Jego pilot może nie był zachwycony, bo Chalk nie zezwalał na używanie grawitronów na orbicie ani nawet wirowania, żeby przywrócić wrażenie ciężaru. Pensja pilota była jednak tak wysoka, że znosił te niewygody, o ile to były niewygody.

Dla Chalka natomiast nie stanowiło to niewygody. W dalszym ciągu miał swoją wagę, swoją wspaniałą wagę brontozaura, ale nie odczuwał niedogodności z nią związanych.

— Jest to jeden z niewielu przypadków — zwrócił się do Burrisa i dziewczyny — kiedy całkiem legalnie dostajesz coś za nic.

Zastanówcie się. Przy starcie neutralizujemy siłę ciążenia przy zastosowaniu grawitronów. Nadmierne ciążenie zostaje pokonane i startujemy wygodnie. Nie dokonujemy żadnego wysiłku, dostając się tutaj. Nie płacimy wcześniejszą nadwagą, żeby znaleźć się w nieważkości. Przy lądowaniu możemy w ten sam sposób poradzić sobie z hamowaniem. Normalna waga — nieważkość — normalna waga. Żadnych przeciążeń.

— Ale czy to nic nie kosztuje — spytała Lona — przecież włączenie grawitronów musi mnóstwo kosztować. Jeżeli się wszystko weźmie pod uwagę, koszt startu i lądowania, to nie zyskuje się czegoś za nic. Chalk rozbawiony spojrzał na Burrisa.

— Zauważyłeś, że jest bardzo sprytna.

— Właśnie widzę.

Lona zarumieniła się.

— Żartujecie sobie ze mnie.

— Nie. Wcale nie — odparł Burris. — Trafiłaś prosto w problem zachowywania grawitacji. Ale jesteś zbyt rygorystyczna wobec naszego gospodarza. On patrzy na rzeczy ze swojego punktu widzenia. Nie musi odczuwać narastającej siły ciążenia, nic go to nie kosztuje. Nie odczuwa przyspieszeń. Pochłaniają je grawitrony. Widzisz, Lono, to tak, jak z popełnieniem zbrodni i zapłaceniem komuś za przejście procesu rehabilitacyjnego. To oczywiście kosztuje pieniądze, znalezienie kogoś w zastępstwie, gdy to ty popełniłaś zbrodnię, a on odbywa karę. Ekwiwalent pieniężny…

— Dajmy temu spokój — powiedziała Lona. — W każdym razie tu jest przyjemnie.

— Lubisz nieważkość? — zapytał Chalk. — Byłaś już kiedyś w stanie nieważkości?

— Właściwie nie. Kilka krótkich podróży.

— A ty, Burris? Czy brak grawitacji pomaga ci?

— Tak, dziękuję. Trochę pomaga. Nie ma takiego nacisku na organy, które są w innym miejscu, niż być powinny. Nie czuję takiego nacisku w piersiach. Niewielka ulga, ale jestem wdzięczny.

Chalk widział jednak, że Burris w dalszym ciągu cierpi. Może mniej, ale to jeszcze za mała ulga. Jak to właściwie jest, stale czuć się źle? Chalk trochę to rozumiał, sam odczuwał wysiłek dźwigania swego ciała przy pełnej grawitacji. Ale przecież trwało to już tak długo. Był przyzwyczajony do stałego, bolesnego nacisku. A Burris? Ból wywołany wbijanymi paznokciami w ciało. Nie protestował. Tylko od czasu do czasu uczucie buntu wypływało na powierzchnię. Stan Burrisa ulegał poprawie. Przyzwyczajał się do nowych warunków. Chalk wyczuwał emanacje bólu. Nie tylko bólu psychicznego, ale również fizycznego. Burris stał się spokojniejszy, wydobył się już z czarnej dziury depresji, w jakiej zastał go Aoudad. Życie jego nie było jednak usłane różami.

W porównaniu z nim dziewczyna znajdowała się w znacznie lepszym stanie — pomyślał Chalk. Nie była tak skomplikowanym mechanizmem. Stojąc obok siebie, Burris i dziewczyna wyglądali na szczęśliwych. To z upływem czasu oczywiście ulegnie zmianie.