Выбрать главу

Jak sprawdzi się odzież natryskowa?

Jego skóra różniła się od ludzkiej. Przede wszystkim nie była tak porowata. Burris obawiał się, że może odrzucić ubranie. Albo, jak w złym śnie, powoli osłabiać powiązania między molekułami stroju, tak że jego odzież nagle rozpadnie się w Sali Galaktycznej, pozostawiając go nie tylko nagim wśród tłumu, ale również ujawniając i całą jego odmienność. Zaryzykuje. Niech patrzą! Niech zobaczą wszystko! Przypomniał sobie obraz Elise Prolisse, która jednym dotknięciem ukrytego przycisku pozbyła się swojej czarnej osłony, ujawniając białe piękno swego ciała. Na takiej odzieży nie można było polegać. Ale niech tak będzie. Burris rozebrał się i wsadził puszkę a wybranym strojem do rozprowadzacza. Stanął pod nim.

Ubranie w sprytny sposób zaczęło budować się wokół jego ciała. Po niecałych pięciu minutach proces zakończył się. Nie bez przyjemności oglądał się w lustrze w swoim uroczystym stroju. Lona będzie z niego dumna.

Czekał na nią. Minęła prawie godzina. Z jej pokoju nie dochodziły żadne odgłosy. Chyba jest już gotowa.

— Lona? — zawołał, ale nie było żadnej odpowiedzi.

Poczuł przypływ paniki. Ta dziewczyna miała skłonności samobójcze. Przepych i elegancja hotelu mogły wystarczyć, żeby przekroczyła próg. Byli o tysiąc stóp ponad poziomem ulicy. Tym razem jej się powiedzie. Nie powinienem był zostawiać jej samej — pomyślał wściekły.

— Lona!

Przekroczył rozsuwającą się ścianę pomiędzy pokojami. Zobaczył ją natychmiast i aż nogi mu się ugięły, taką poczuł ulgę. Stała przy szafie, naga, zwrócona do niego tyłem. Wąskie ramiona, wąskie biodra tak, że nawet nie zauważało się wąskiej talii. Kręgosłup znaczył się pod jej skórą jak podskórny grzbiet górski, stromy, obrzeżony cieniem. Chłopięce pośladki. Żałował, że tak nagle wtargnął do jej pokoju.

— Nie słyszałem żadnych odgłosów — powiedział — więc kiedy nie odpowiedziałaś na wołanie, zaniepokoiłem się… Odwróciła się do niego i Burris stwierdził, że martwiła się czymś więcej niż swą wystawioną na próbę skromnością. Oczy miała zaczerwienione, mokre policzki. W odruchu skromności przysłoniła swoje małe piersi szczupłą ręką. Gest był automatyczny i nic właściwie nie zakryła. Usta jej drżały. Pod skórą wyczuwał szok, jaki wywołało w nim jej nagie ciało. Zaczął zastanawiać się, dlaczego ta nagość tak niewinna, wywarła na nim takie wrażenie. Chyba dlatego — pomyślał — że dotąd była za barierą, która w tej chwili została usunięta.

— Och, Minner, Minner, wstydziłam się zawołać cię. Stoję tu od pół godziny.

— A co się stało?

— Nie mam w co się ubrać!

Podszedł bliżej. Odsunęła się na bok, otwierając mu drogę do szafy. Stała teraz obok niego w dalszym ciągu zasłaniając piersi ręką. Zajrzał do szafy. Stały tam dziesiątki puszek z odzieżą natryskową.

Było ich może nawet około setki.

— Jak to?

— Przecież nie mogę włożyć tego!

Wybrał jedną. Obrazek na etykiecie przedstawiał sukienkę jakby utkaną z nocy i mgły, elegancką, niezrównaną.

— Dlaczego?

— Chciałabym coś skromnego. Tutaj nic takiego nie ma.

— Coś skromnego? Do Sali Galaktycznej?

— Boję się, Minner.

Rzeczywiście się bała. Cała pokryta była gęsią skórką.

— Czasami jesteś jak dziecko! — warknął. Słowa te ubodły ją.

Cofnęła się. Wyglądała jeszcze bardziej nago niż przedtem. Nowe łzy spłynęły jej po policzkach. Okrucieństwo tych słów zdawało się jeszcze trwać w pokoju, jak śliski osad, chociaż same słowa już umilkły.

— Jeśli jestem dzieckiem — powiedziała zduszonym głosem — to dlaczego zabieracie mnie do Sali Galaktycznej?

Objąć ją? Pocieszyć? Burrisem targała niepewność. Starał się nadać swemu głosowi brzmienie pośrednie pomiędzy ojcowskim gniewem a niepokojem.

— Nie wygłupiaj się, Lona — powiedział. — Jesteś ważną osobistością. Cały świat będzie cię dziś oglądać i mówić, jaka jesteś piękna i szczęśliwa. Włóż coś, w co i chciałaby ubrać się Kleopatra. I wyobraź sobie, że jesteś Kleopatrą.

— A czy wyglądam jak Kleopatra?

Przyjrzał się jej ciału. Wyczuł, że o to jej właśnie chodziło. Musiał przyznać, że nie wyglądała zmysłowo. Może właśnie takie wrażenie chciała na nim wywrzeć. A jednak była na swój sposób atrakcyjna, nawet kobieca. Coś pośredniego pomiędzy figlarną dziewczęcością a nerwową kobiecością.

— Wybierz jedną z nich i włóż. Rozkwitniesz w niej i wszystko będzie pasować. Nie krępuj się. Ja też włożyłem ten wariacki kostium, chociaż wydaje mi się niezwykle śmieszny. Musisz się do mnie dopasować. Spróbuj.

— Z tym też jest kłopot. Tego jest tyle, że nie mogę wybrać!

Tu miała trochę racji. Burris zajrzał do szafy. Wybór rzeczywiście był ogromny. Nawet Kleopatra byłaby oszołomiona. Rozglądał się niepewnie w nadziei, że trafi na coś, co wyda się od razu odpowiednie dla Lony. Żadna z tych sukien nie została jednak zaprojektowana dla nieszczęśliwych dziewcząt i tak długo, jak myślał o niej w tej kategorii, nie mógł dokonać wyboru. Na koniec powrócił do tej, którą wybrał na początku przypadkiem, do tej eleganckiej i gustownej.

— To — powiedział — myślę, że to będzie właściwe. Patrzyła z powątpiewaniem na etykietę.

— Będę czuła się skrępowana w czymś tak wymyślnym.

— Myślałem, że tę sprawę już załatwiliśmy. Włóż suknię.

— Nie wiem, jak się obsługuje maszynę.

— Najprostsza rzecz na świecie — wybuchnął i znowu miał do siebie pretensje, że tak łatwo wpada w ton pouczający, rozmawiając z nią. — Instrukcja jest na puszce. Wkładasz ją do pojemnika…

— Zrób to dla mnie.

Zrobił to. Stała pod maszyną szczupła, blada i naga, podczas gdy strój wypływał z dyszy w postaci przejrzystej mgły i owijał się wokół niej. Burris zaczął podejrzewać, że manipulowano nim, i to całkiem zręcznie. Jednym, wielkim skokiem przekroczyli barierę nagości i teraz pokazywała mu się z taką swobodą, jak gdyby była jego żoną od dziesięcioleci. Szukając jego porady w sprawie stroju, zmuszając go, żeby stał blisko podczas, gdy obracała się pod dyszą maszyny stając się elegancka. Mała wiedźma! Podziwiał ją. Łzy, skulone nagie ciało, ta poza biednej, małej dziewczynki. A może wyobrażał sobie znacznie więcej niż było w rzeczywistości? Może. Prawdopodobnie.

— Jak wyglądam?

— Wspaniale! — Był o tym przekonany. — Tu jest lustro.

Zobacz sama.

Blask przyjemności promieniujący z niej miał moc kilku kilowatów. Burris stwierdził, że błędnie zrozumiał jej zachowanie. Była znacznie mniej skomplikowana. Prawdziwie przerażona myślą o tym, że ma być elegancka, a teraz szczerze zachwycona ostatecznym efektem. A efekt był wspaniały. Dysza wypluła suknię, nie całkiem przejrzystą i obcisłą, która otaczała ją jak chmura, przysłaniając szczupłe uda i opadające ramiona, udatnie sugerując zmysłowość, której wcale nie było. Nikt nie nosił bielizny pod odzieżą natryskową. Jej nagie ciało skryło się zaledwie pod wzrokiem obserwatora, przebiegłość projektantów polegała na tym, że luźny rój sukienki jak gdyby powiększał i wzmacniał jej właścicielkę. Kolory również zachwycały. Magia molekuł powodowała, że polimery nie wiązały się trwale jednym fragmentem widma. Każdy ruch Lony powodował zmianę odcieni — od szarego jak przedświt do błękitu letniego nieba, od czerni i stalowego brązu po perłowy i fiołkoworóżowy.