Lonę ogarnął nastrój wyrafinowania, jaki sugerowała suknia.
Wydawała się wyższa, starsza, bardziej czujna i pewna siebie. Wyprostowała ramiona i jej piersi wysunęły się do przodu, ulegając zaskakującej przemianie.
— Podoba ci się? — spytała cicho.
— Jest wspaniała.
— Czuję się tak dziwnie. Jeszcze nigdy nic takiego nie miałam.
Stałam się nagle Kopciuszkiem jadącym na bal!
— A Duncan Chalk jest twoją babcią-wróżką?
Wybuchnęli śmiechem.
— Mam nadzieję, że o północy zmieni się w dynię — powiedziała. Podeszła do lustra. — Minner, za pięć minut będę gotowa.
Wrócił do swojego pokoju. Potrzebowała nie pięciu, ale piętnastu minut, żeby usunąć ślady łez z twarzy. Przebaczył jej jednak. Kiedy w końcu pojawiła się, z trudem ją rozpoznał. Upiększyła twarz w sposób, który ją zupełnie odmienił. Oczy miała obramowane lśniącym pyłem, usta lśniły bogatą fosforescencją, uszy przykryła złotymi klipsami. Wpłynęła do pokoju, jak strzępek porannej mgły.
— Możemy iść — powiedziała gardłowo.
Burris wydawał się zadowolony i rozbawiony. W pewnym sensie była małą dziewczynką przebraną za kobietę. Z drugiej strony to kobieta, która zaczyna odkrywać, że przestała już być dziewczynką. Czy rzeczywiście poczwarka już przeistoczyła się? W każdym razie podobała mu się taka właśnie, po prostu śliczna. Może ze względu na nią mniej ludzi będzie patrzeć na niego.
Razem ruszyli do szybu windowego.
Tuż przed wyjściem z pokoju zawiadomił Aoudada, że idą na kolację. Zjechali na dół. Burris poczuł budzący się strach i stłumił go z ponurą determinacją. Po raz pierwszy od powrotu na Ziemię pokaże się tak szerokiej publiczności. Kolacja w najsławniejszej restauracji. Jego zmieniona twarz może zepsuć smak kawioru tysiącom gości. Ze wszystkich stron oczy zwracały się ku niemu. Rozejrzał się tytułem próby. Zaczerpnął w jakiś sposób siły od Lony i przywdział zbroję odwagi, tak jak ona włożyła obcy jej elegancki strój.
Kiedy znaleźli się w holu, Burris usłyszał westchnienia widzów. Przyjemność? Groza? Poczucie zachwycającej odrazy? Nie był w stanie odczytać motywów, słysząc te nagłe westchnienia. Patrzyli, reagowali na tę dziwną parę, która pojawiła się w szybie windowym. Burris prowadząc Lonę opartą na jego ramieniu zachował twarz bez wyrazu. Przyjrzyjcie się nam dobrze — pomyślał gniewnie. — Jesteśmy parą stulecia. Zniekształcony astronauta i dziewicza matka setki dzieci. Epokowe widowisko.
Wszyscy patrzyli. Burris czuł ich spojrzenia na pozbawionej uszu głowie, na poruszających się poziomo powiekach, na odmienionych ustach. Zaskoczony własnym brakiem reakcji na ich wulgarną ciekawość. Patrzyli również na Lonę. Ona miała jednak mniej do zaoferowania. Jej blizny były wewnętrzne.
Nagle po lewej stronie sali nastąpiło poruszenie. W chwilę później z tłumu wyłoniła się Elise Prolisse i ruszyła w ich stronę wołając chrapliwie:
— Minner! Minner!
Wyglądała jak rozszalała wojowniczka ze skandynawskiej sagi. Miała przedziwny makijaż — dziką i monstrualną parodię elegancji — błękitne policzki, czerwone obrzeża nad oczami. Zrezygnowała z natryskowego stroju. Miała na sobie suknię z jakiejś szeleszczącej, uwodzicielskiej tkaniny naturalnej, głęboko wyciętą i odsłaniającą mlecznobiałe półkule jej piersi. Ręce zakończone lśniącymi szponami wyciągnęła ku nim.
— Próbowałam się dostać do ciebie — wysapała — ale mnie nie dopuścili. Oni…
Aoudad przecisnął się ku nim.
— Elise…
Rozorała mu policzek paznokciami. Aoudad zatoczył się wstecz, klnąc. Elise zwróciła się do Burrisa. Jadowitym wzrokiem zmierzyła Lonę. Pociągnęła Burrisa za rękę.
— Chodź ze mną. Teraz, kiedy cię znowu znalazłam, nie opuszczę cię.
— Zabierz od niego ręce! — włączyła się Lona. Słowa jej były jak lśniące noże.
Starsza kobieta popatrzyła z wściekłością na dziewczynę. Burris zmieszany pomyślał, że zaraz zaczną się bić. Elise ważyła dobre czterdzieści funtów więcej niż Lona, a Burris dobrze wiedział, że była bardzo silna. Ale Lona zyskała również nieoczekiwane siły. Scena w holu hotelowym — pomyślał z niespodziewaną wyrazistością — nic nam nie będzie oszczędzone.
— Kocham go, ty mała suko! — wykrzyknęła Elise chrapliwie.
Lona nie odpowiedziała. Jednakże jej ręka wyciągnęła się błyskawicznym, tnącym ruchem, w kierunku wyciągniętego ramienia Elise. Kant jej dłoni zderzył się z trzaskiem z mięsistym przedramieniem Elise. Ta z sykiem cofnęła rękę. Zagięła palce, jak szpony. Lona wyprostowała się, przygięła kolana szykując się do skoku.
Wszystko to trwało kilka sekund. Zareagowali zaskoczeni goście hotelowi. Burris opanowując początkowy paraliż, wstąpił między nie, zasłaniając Lonę przed furią Elise. Aoudad chwycił ją za ręce. Chciała się wyrwać, a jej nagie piersi drżały. Z drugiej strony nadbiegł Nikolaides. Elise krzyczała, kopała, szarpała się. Hotelowe roboty utworzyły krąg. Burris patrzył, jak Elise odciągano na bok. Lona oparła się o onyksową kolumnę. Miała zaróżowioną twarz, ale nawet jej makijaż nie został naruszony. Była bardziej zaskoczona niż przestraszona.
— Kto to był? — spytała.
— Elise Prolisse. Wdowa po jednym z członków załogi.
— Czego chciała?
— Kto wie? — skłamał Burris.
— Powiedziała, że cię kocha — Lona nie dawała za wygraną.
— To jej sprawa. Żyła ostatnio w wielkim napięciu.
— Widziałam ją w szpitalu. Odwiedzała cię. Zielone ogniki zazdrości zapłonęły w oczach Lony.
— Czego od ciebie chciała? Dlaczego zrobiła tę scenę?
Aoudad przyszedł mu z pomocą. Przytrzymując chusteczkę przy zakrwawionym policzku zawiadomił:
— Daliśmy jej środek uspokajający. Już nam nie będzie zawracać głowy. Strasznie mi przykro. Głupia, histeryczna baba…
— Wracajmy na górę — powiedziała Lona — nie mam ochoty iść do Sali Galaktycznej.
— Ach, nie — zaprotestował Aoudad — nie wycofujmy się. Dam ci coś na uspokojenie i natychmiast lepiej się poczujesz. Nie można pozwolić, żeby taki głupi incydent zepsuł nam wspaniały wieczór.
— Wyjdźmy przynajmniej z holu — zaproponował Burris krótko.
Mała grupka pospieszyła ku jasno oświetlonej sali. Lona opadła na sofę. Burris boleśnie odczuwał minione napięcie. Czuł ból w udach, nadgarstkach, piersiach. Aoudad wydobył pudełeczko pastylek. Jedną zażył sam, drugą podał Lonie. Burris odtrącił podawaną pastylkę, wiedząc, że nie pomoże. Po chwili Lona znów się uśmiechała.
Wiedział, że nie pomylił się co do uczucia zazdrości widocznego w jej oczach. Elise wpadła jak tajfun, grożąc, że zabierze wszystko, co Lona posiadała, a Lona broniła się zajadle. Burris był zarówno mile połechtany, jak i zaniepokojony. Nie mógł zaprzeczyć, że odczuł przyjemność, jak każdy mężczyzna, który staje się powodem takiej rywalizacji. Unaoczniło mu to jednak, jak bardzo Lona zaangażowała się w tę znajomość. Sam nie czuł jeszcze tak głębokiego zaangażowania. Lubił dziewczynę, był wdzięczny za jej towarzystwo, ale nie czuł do niej miłości. Miał poważne wątpliwości, czy w ogóle zakocha się w niej lub w kimkolwiek innym. Ale ona, nawet pomimo braku kontaktów fizycznych, które by ich zbliżyły, wyraźnie stworzyła sobie jakąś wewnętrzną fantazję romansu. Burris wiedział, że tu tkwią zalążki kłopotów.