Выбрать главу

— Nie. Spójrz na moje ręce.

Drżały. Maleńkie macki zwisały bezwładnie. Jego twarz poszarzała.

Ona czuła się, jakby tej nocy przebiegła ze sto mil lub jakby urodziła sto dzieci.

Kiedy znowu zaproponował powrót, nie protestowała.

Rozdział 26

Mróz o północy

Na Tytanie Lona zerwała z Burrisem i opuściła go. Od szeregu dni Burris wiedział, że ta chwila nadchodzi i wcale nie był zaskoczony. Nawet poczuł pewną ulgę.

Napięcie między nimi narastało od czasu wizyty na biegunie południowym. Nie był pewien, dlaczego. Podejrzewał, że po prostu do siebie nie pasowali. Kłócili się od tego czasu prawie bez przerwy, początkowo po cichu, a później otwarcie. W końcu odeszła. W Luna Tivoli spędzili sześć dni. Układ każdego dnia był taki sam. Wstawali późno. Jedli obfite śniadanie. Zwiedzali Księżyc, a następnie wyruszali do parku. Teren był tak duży, że codziennie odkrywali coś nowego, ale trzeciego dnia Burris stwierdził, że podświadomie ograniczali swoje wyprawy, a piątego dnia miał już serdecznie dość. Starał się być tolerancyjny wobec Lony, która odczuwała wyraźną przyjemność z pobytu w Tivoli. W końcu jednak jego cierpliwość wyczerpała się i znowu doszło do kłótni. Każda następna kłótnia stawała się bardziej zajadła niż poprzednia. Czasami kłótnie kończyły się gwałtowną miłością, czasami bezsennością i obrazą.

Zawsze w czasie i tuż po kłótni pojawiało się zmęczenie i gwałtowna, wyczerpująca utrata energii. Nigdy wcześniej nic podobnego Burrisowi się nie przydarzyło.

Fakt, że te ataki osłabienia czuła jednocześnie dziewczyna, czynił to zjawisko jeszcze bardziej dziwnym. Nie mówili nic Aoudadowi i Nikolaidesowi, których widywali od czasu do czasu w tłumie. Burris wiedział, że złośliwe argumenty pogłębiały jeszcze bardziej przepaść między nimi. W czasie mniej burzliwych chwil żałował, że wypadki przybrały taki obrót, bo Lona była łagodna i dobra, i cenił sobie jej ciepło. Zapominał jednak o tym w chwilach gniewu. Wydawała mu się wówczas pusta, nieprzydatna i denerwująca. Była ciężarem dodanym do jego innych ciężarów. Głupie, nic nie umiejące, nieznośne dziecko. Powiedział jej to, kryjąc początkowo prawdziwe znaczenie w łagodzących formułkach, a później rzucając jej te słowa bezpośrednio w twarz.

Zerwanie musiało nastąpić. Wyczerpywali się nawzajem, tracąc całą energię w tych walkach. Chwile miłości godziły ich coraz rzadziej. Częściej pojawiała się gorycz.

Rano, szóstego dnia pobytu w Luna Tivoli, Lona zadecydowała:

— Odwołajmy dalszą rezerwację i jedźmy na Tytana.

— Mamy spędzić tu jeszcze pięć dni.

— Czy masz na to ochotę?

— Szczerze mówiąc, nie.

Obawiał się, że spowoduje kolejny wybuch gniewnych słów, a na kłótnię było jeszcze za wcześnie. Tego ranka jednakże Lona była w nastroju ofiarnym.

— Myślę, że mam dość, a że ty masz dość to oczywiste! Dlaczego więc mamy tu siedzieć? Przypuszczam, że Tytan jest znacznie ciekawszy.

— Możliwe.

— A poza tym byliśmy tu tacy niemili dla siebie. Może zmiana środowiska coś pomoże.

Powinna pomóc. Każdy barbarzyńca z wystarczająco grubym portfelem mógł sobie pozwolić na bilet do Luna Tivoli; spotykali tu prostaków, pijaków i łobuzów. Tivoli opierało się na gościach pochodzących z warstw znajdujących się znacznie poniżej ziemskiej elity. Tytan był znacznie bardziej selektywny. Jedynie bogaci i wyrafinowani trafiali na Tytana. Byli to ludzie, dla których wydanie dwóch średnich pensji rocznych na krótką wyprawę to głupstwo. Tacy ludzie są przynajmniej na tyle delikatni, że będą udawać, że nie widzą jego zniekształceń. Pary spędzające miesiąc miodowy na Antarktydzie i zamykające oczy na wszystko, co je niepokoiło, traktowały go, jak gdyby był niewidzialny. Goście Luna Tivoli śmiali mu się w twarz i przedrzeźniali jego deformacje. Na Tytanie natomiast dobre wychowanie będzie wymagało traktowania jego zniekształceń, jak gdyby w ogóle nie istniały. Spojrzyj na obcego człowieka, uśmiechnij się, porozmawiaj i nigdy nie daj mu poznać słowem ani czynem, że zdajesz sobie sprawę, że jest inny. Tego wymagały dobre maniery. Burrisowi wydawało się, że spośród tych trzech form okrucieństwa woli tę ostatnią.

Przy świetle fajerwerków wytropił Aoudada.

— Mamy już dość. Zrób rezerwację na Tytana.

— Ale przecież macie…

— … jeszcze pięć dni. Tak, ale nie chcemy tu zostać. Zabierz nas na Tytana.

— Zobaczę, co się da zrobić — obiecał Aoudad. Aoudad obserwował ich kłótnie. Burris był nieszczęśliwy z powodów, którymi sam pogardzał. Aoudad i Nikolaides byli dla nich jak swatki i Burris uważał się do pewnego stopnia zobowiązany, żeby zachowywać się jak oczarowany kochanek. Czuł, że w pewien sposób sprawia Aoudadowi zawód, kiedy warczy na Lonę. Dlaczego przejmuję się tym, że sprawiam zawód Aoudadowi? Przecież on z tego powodu nie narzeka. Nie stara się nas pogodzić. Nic nie mówi.

Aoudad zdobył bilety na Tytana bez żadnych trudności, jak spodziewał się Burris. Zasygnalizował ich wcześniejszy przyjazd i wystartowali.

Start z Księżyca nie dał się porównać do startu z Ziemi. Przy sześciokrotnie mniejszej sile przyciągania wystarczyło ledwie lekkie pchnięcie, żeby wyruszyć w drogę. W porcie kosmicznym panował duży ruch. Codziennie startowały statki na Marsa, Wenus, Tytana, Ganimede i na Ziemię. Co trzy dni startował statek na planety zewnętrzne, a raz na tydzień startował statek na Merkurego. Zwyczajowo nie startowały stąd żadne statki na inne gwiazdy. Zgodnie z prawem mogły startować jedynie z Ziemi i podlegały kontroli przez cały czas, dopóki nie przeszły do nadprzestrzeni, gdzieś za orbitą Plutona. Wiele statków udających się na Tytana, zatrzymywało się po drodze w ważnym ośrodku górniczym na Ganimede i taką trasę przewidywał ich oryginalny plan podróży. Dzisiejszy statek leciał jednak bez zatrzymywania. Lona będzie żałowała, że nie zobaczy Ganimede, ale to była jej własna wina. To ona zaproponowała wcześniejszy wyjazd. Może będą mogli zatrzymać się na Ganimede w drodze powrotnej. W rozmowach Lony dominowała wymuszona wesołość. Gdy statek pogrążał się w mroku przestrzeni kosmicznej, zapragnęła dowiedzieć się wszystkiego o Tytanie, tak jak chciała wiedzieć wszystko o biegunie południowym, o zmianie pór roku, o życiu kaktusów i o wielu innych rzeczach. Jednak jej pytań nie powodowała naiwna ciekawość jak dawniej, ale nadzieja, że uda się odbudować kontakt, jakikolwiek kontakt pomiędzy nią a Burrisem. Burris wiedział, że się to nie uda.

— To największy księżyc w naszym systemie. Jest nawet większy od Merkurego, a Merkury to przecież planeta.

— Merkury porusza się dookoła Słońca, a Tytan dookoła Saturna.

— Tak. Tytan jest większy od naszego księżyca. Położony jest w odległości 750000 mil od Saturna. Będzie dobrze widać pierścienie. Jest na nim atmosfera. Metan, amoniak — niezbyt zdrowe dla płuc.

Wszystko zamarznięte. Podobno jest bardzo malowniczy. Nigdy tam niej byłem.

— Dlaczego?

— Kiedy byłem młody, nie było mnie stać. Później byłem zbyt zajęty gdzie indziej. Statek płynął przez przestrzeń kosmiczną. Lona patrzyła szeroko otwartymi oczami, jak mijali płaszczyznę planetoid. Mogli dobrze przyjrzeć się Jowiszowi mijając go w niewielkiej odległości i pędzili w stronę Saturna. Dotarli do Tytana. Oczywiście znowu kopuła. Ponure lądowisko na ponurym płaskowyżu. Świat lodów, ale bardzo różny od śmiertelnie groźnej Antarktydy. Każdy cal Tytana był obcy i dziwny, podczas gdy na Antarktydzie wszystko stawało się nużąco znajome. To jednak nie było zwykłe miejsce, gdzie po prostu jest zimno, biało i wietrznie.