Nikolaides zajrzał jej głęboko w oczy. Rozumiał albo udawał, że rozumie.
— To niedobrze. Ale wszyscy widzieliśmy, że to nie potrwa długo.
— Chalk też?
— Chalk przede wszystkim. Przewidywał, że ze sobą zerwiecie.
Ciekawe, ile listów dostaliśmy w tej sprawie. Cały wszechświat uważa, że to straszne, że zerwaliście ze sobą. Lona rzuciła mu krótki, bezbarwny uśmiech. Chodziła po pokoju poruszając się nierównym, niespokojnym krokiem. Podkówki przy jej butach stukały po lśniącej podłodze.
— Czy Chalk prędko tu będzie? — spytała.
— Wkrótce. Jest bardzo zajęty. Jak tylko dotrze, zabierzemy cię do niego.
— Nick, czy naprawdę da mi moje dzieci?
— Miejmy nadzieję.
Podeszła do niego. Gwałtownie chwyciła go za rękę.
— Miejmy nadzieję? Miejmy nadzieję? Przecież obiecał!
— Ale zerwałaś z Burrisem.
— Sam powiedziałeś, że Chalk się tego spodziewał. Romans nie miał przecież trwać wiecznie. Teraz się skończył, a ja dotrzymałam swojej części umowy. Teraz kolej na niego.
Czuła, że mięśnie jej ud drżą. To te dziwaczne buty. Trudno w nich stać. Wyglądała jednak na wyższą i starszą. Ważne było, żeby prezentować się tak, jak się naprawdę czuła. W czasie wyprawy z Burrisem postarzała się o pięć lat w pięć tygodni. Stałe napięcie… kłótnie… a przede wszystkim to niezmierne wyczerpanie po każdym sporze.
Spojrzy grubasowi prosto w twarz, a gdyby próbował wykręcić się z umowy, bardzo utrudni mu życie. Nieważne, jak jest potężny. Nie może jej oszukać. Opiekowała się tym niezrównoważonym uciekinierem z obcej planety wystarczająco długo, żeby uzyskać prawo do własnych dzieci. Ona…
Nie. To nie było w porządku — zreflektowała się nagle. — Nie mogę się z niego naśmiewać. On nie chciał tych kłopotów. Sama się zgodziłam.
— Teraz, jak już wróciłaś na Ziemię, jakie są twoje plany? — przerwał ciszę Nikolaides.
— Przede wszystkim załatwić sprawę dzieci, a potem na dobre zniknąć z życia publicznego. Przeżyłam dwa okresy popularności. Pierwszy, kiedy odebrano mi dzieci i drugi, kiedy pojechałam na tę wyprawę z Minnerem. Wystarczy.
— Gdzie pojedziesz? Opuścisz Ziemię?
— Wątpię. Zostanę. Może napiszę książkę. Nie, to nie jest dobry pomysł — uśmiechnęła się. — Znowu rozgłos. Będę żyła spokojnie. Może Patagonia? Nie wiesz, gdzie…
— Chalk?
— Minner.
— O ile wiem, wciąż na Tytanie. Aoudad jest z nim.
— To już siedzą tam trzy tygodnie. Myślę, że się dobrze bawią — zacisnęła gniewnie usta.
— Aoudad na pewno — powiedział Nikolaides. — Wystarczą mu przystępne kobiety i wszędzie się dobrze bawi. Nic nie wiem o Burrisie. Wiem tylko, że nie zrobili jeszcze nic w sprawie powrotu. Ciągle jeszcze interesujesz się Burrisem.
— Nie!
— Już dobrze, dobrze — Nikolaides podniósł ręce do uszu. — Wierzę ci. Ja tylko…
Drzwi w drugim końcu pokoju wygięły się do wnętrza i otworzyły. Wszedł niewielki, brzydki mężczyzna o wąskich ustach. Lona rozpoznała go. Był to d’Amore, jeden z ludzi Chalka.
— Czy Chalk już jest? Muszę z nim mówić.
Usta d’Amore’a rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.
— Nabrała pani ostatnio pewności siebie! Gdzie się podziały nieśmiałość i wstydliwość? Nie, Chalka jeszcze nie ma. Sam na niego czekam.
Wszedł głębiej do pokoju i Lona zauważyła, że ktoś za nim stoi. Był to blady mężczyzna w średnim wieku o łagodnych oczach i głupawym uśmiechu.
— Lono, to jest David Melangio — powiedział d’Amore. — Potrafi kilka sztuczek. Podaj mu datę urodzenia, a on ci powie, jaki to był dzień tygodnia.
Lona podała mu datę.
— Środa — powiedział natychmiast Melangio.
— Jak on to robi?
— To taki dar. Podaj mu kilka liczb tak szybko, jak tylko możesz, ale wyraźnie.
Lona wymieniła kilkanaście liczb. Melangio je powtórzył.
— Poprawnie? — zapytał d’Amore rozpromieniony.
— Nie jestem pewna. Sama je zapomniałam. Podeszła do idioty-mędrca, który przyglądał się jej bez zainteresowania. Patrząc mu w oczy, Lona zdała sobie sprawę, że był to kolejny dziwoląg. Tylko sztuczki, ale pozbawiony duszy. Zastanawiała się zmrożona, czy nie wymyślili dla niej nowego romansu.
— Dlaczego go przyprowadziłeś? — zapytał Nikolaides. — Myślałem, że Chalk zrezygnował z niego.
— Chalk myślał, że panna Kelvin może zechce z nim porozmawiać — powiedział d’Amore. — Kazał go przyprowadzić.
— Co miałabym mu powiedzieć? — spytała się Lona.
— A skąd ja mogę wiedzieć?
Odciągnęła d’Amore’a na bok i szepnęła:
— On nie jest chyba całkiem w porządku?
— Powiedziałbym, że trochę mu brakuje.
— A zatem Chalk ma dla mnie nowe zadanie? Czy teraz jego mam potrzymać za rączkę?
Była to rozmowa jak ze ścianą. D’Amore powiedział tylko:
— Zabierz go do pokoju, usiądźcie, porozmawiajcie. Chalk i tak nie będzie tutaj wcześniej niż za godzinę.
W sąsiednim pokoju stało kilka foteli i unoszący się w powietrzu stół. Lona i Melangio weszli, a drzwi zamknęły się za nimi, jak w celi więziennej.
Cisza. Spojrzenia.
— Zapytaj mnie o cokolwiek z dziedziny dat. Kołysał się rytmicznie w przód i w tył. Ani na moment uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
Umysłowo Lona oceniała go na jakieś siedem lat.
— Zapytaj mnie, kiedy umarł Jerzy Waszyngton. Zapytaj mnie.
Zapytaj o kogoś innego, o kogokolwiek ważnego.
— Abraham Lincoln — powiedziała z westchnieniem.
— 15 kwietnia 1865.
— Czy wiesz, w jakim byłby wieku, gdyby żył dziś?
Odpowiedział jej natychmiast z dokładnością co do jednego dnia.
Wydawało się, że ma rację i jest zadowolony z siebie.
— Jak ty to robisz?
— Nie wiem. Po prostu potrafię. Zawsze umiałem. Pamiętam pogodę i daty. Wybuchnął śmiechem.
— Czy zazdrościsz mi?
— Nie bardzo.
— Niektórzy zazdroszczą. Chcieliby nauczyć się. Pan Chalk też chciałby wiedzieć. On chce, żebyś się ze mną ożeniła. Wiedziałaś o tym?
Lona żachnęła się. Nie chcąc być okrutną, zapytała:
— Czy ci to powiedział?
— Nie. Nie słowami, ale ja wiem. Chce, ażebyśmy byli razem tak, jak byłaś z tym człowiekiem o dziwnej twarzy. Chalkowi się to podobało. Szczególnie, kiedy kłóciliście się. Byłem kiedyś z panem Chalkiem, ale on zrobił się czerwony na twarzy i wyrzucił mnie z pokoju. Później zawołał mnie z powrotem. To musiało być wtedy, kiedy ty kłóciłaś się z tamtym.
Lona starała się zrozumieć, o co chodziło.
— Czy umiesz odgadywać myśli, Davidzie?
— Nie.
— A Chalk?
— Nie. On nie umie odgadywać. To nie chodzi o słowa, ale o uczucia. To wiem. On lubi złe uczucia. Chce, żebyśmy byli nieszczęśliwi ze sobą, ponieważ wtedy on będzie szczęśliwy.
Lona, nieco zagubiona, pochyliła się w stronę Melangio i zapytała:
— Czy lubisz kobiety, Davidzie?
— Lubię moją mamę. Czasami lubię siostrę. Obie lubię, chociaż sprawiły mi wiele przykrości, kiedy byłem mały.
— Czy kiedykolwiek chciałeś się ożenić?
— Nie. Żenią się dorośli.
— Ile masz lat?
— Czterdzieści, osiem miesięcy, trzy tygodnie i dwa dni. Nie wiem, ile godzin. Nie chcieli mi powiedzieć, o której się urodziłem.
— Biedny sukinsyn!