Выбрать главу

— Żalisz się nade mną, bo nie powiedzieli mi, o której się urodziłem.

— Żal mi ciebie i już, ale nie mogę nic dla ciebie zrobić, Davidzie.

Nie stać mnie już na bycie miłą. Teraz ludzie powinni stać się mili dla mnie.

— Ja jestem dla ciebie miły.

— Tak, jesteś bardzo miły.

Pod wpływem impulsu wzięła go za rękę. Jego skóra była gładka i chłodna. Nie tak gładka jednak ani tak chłodna jak skóra Burrisa. Melangio zadrżał pod jej dotykiem, ale pozwolił trzymać się za rękę. Po chwili puściła go i podeszła do ściany. Przebiegła po niej rękami, aż znalazła i otworzyła drzwi. Zobaczyła Nikolaidesa i d’Amore’a szepczących coś do siebie.

— Chalk chce się z tobą zobaczyć — powiedział d’Amore. — Jak spędziłaś czas z Davidem?

— Jest czarujący. A gdzie Chalk?

Chalk przebywał w swojej sali tronowej usadowiony wysoko za biurkiem. Lona wspięła się po kryształowych szczeblach. Zbliżając się do grubasa poczuła nawrót dawnej nieśmiałości. Ostatnio nauczyła się postępować z ludźmi, ale poradzenie sobie z Chalkiem może okazać się ponad siły.

Kołysał się na swoim ogromnym fotelu. Jego rozlaną twarz wykrzywiał grymas, który uznała za uśmiech.

— Miło cię znowu zobaczyć. Jak podobała ci się wycieczka.

— Bardzo interesująca. A teraz, jeżeli chodzi o dzieci…

— Lono, proszę, nie spiesz się. Poznałaś Davida?

— Tak.

— Biedak. Tak bardzo potrzebuje pomocy. Co myślisz o jego zdolnościach?

— Zawarliśmy umowę — powiedziała Lona. — Miałam zająć się Minnerem, a ty miałeś zdobyć dla mnie dzieci. Nie rozmawiajmy o Melangio.

— Zerwałaś z Burrisem wcześniej, niż się spodziewałem — powiedział Chalk. — Nie zakończyłem jeszcze wszystkich formalności związanych z dziećmi.

— Ale zdobędziesz je dla mnie?

— Niedługo, ale nie od razu. To są trudne negocjacje, nawet dla mnie. Lono, zaciągnę u ciebie dług wdzięczności, jeśli czekając na dzieci pomożesz Davidowi, tak jak pomogłaś Burrisowi. Wnieś trochę światła w jego życie. Chciałbym zobaczyć was razem. Ciepła, macierzyńska osoba jak ty…

— To twoja następna sztuczka — powiedziała nagle. — Cały czas będziesz się tak ze mną bawić! Mam niańczyć jednego ozdrowieńca po drugim! Burris, Melangio i kto jeszcze? Nie. Nie. Zawarliśmy umowę. Chcę moje dzieci! Chcę moje dzieci!

Urządzenia wyciszające szumiały, ograniczając wpływ jej głosu. Chalk wyglądał na wystraszonego. Wydawał się zarazem zadowolony i rozgniewany tym wybuchem temperamentu. Jego ciało zdawało się rozszerzać i pęcznieć, jak gdyby osiągnął wagę miliona funtów.

— Oszukałeś mnie — powiedziała spokojniejszym głosem. — Nigdy nie miałeś zamiaru załatwić mi tych dzieci.

Zerwała się. Chciała wyrwać kawały mięsa z tej tłustej twarzy.

Gęsta siatka z cienkich złocistych włókien opadła błyskawicznie z sufitu. Lona wpadła na nią i odbiła się. Jeszcze raz rzuciła się do przodu, ale nie mogła dosięgnąć Chalka. Był osłonięty. Nikolaides i d’Amore chwycili ją za ręce. Kopała ciężkimi butami.

— Jest zdenerwowana — powiedział Chalk. — Trzeba ją uspokoić.

W lewym udzie poczuła ukłucie. Opadła na ziemię i leżała spokojnie.

Rozdział 28

Płakać, jak mam płakać?

Tytan zaczynał go nużyć. Potraktował ten zlodowaciały księżyc jak odtrutkę po odjeździe Lony. Teraz jednak zupełnie zobojętniał. Nic, co Aoudad mógł powiedzieć lub zrobić… lub dla niego załatwić… nie utrzyma go tu już dłużej.

Elise leżała naga obok niego. Wysoko nad nimi zwisał Zamarznięty Wodospad, nieruchoma kaskada. Wynajęli własne sanie i przyjechali tu sami, żeby zatrzymać się u stóp lodowca i kochać się w świetle Saturna, lśniącym w zamarzłym amoniaku.

— Czy żałujesz, że przyjechałam tu, do ciebie, Minner?

— Tak — powiedział szczerze.

— Ciągle za nią tęsknisz? Nie potrzebowałeś jej.

— Niepotrzebnie ją skrzywdziłem.

— A ona, co tobie zrobiła?

— Nie chcę rozmawiać z tobą o niej.

Usiadł i uchwycił drążek sterowniczy sań. Elise także usiadła. Przytuliła się do niego. W tym dziwnym świetle jej ciało wydawało się jeszcze bielsze niż w rzeczywistości. Czy płynęła krew w tym pulchnym ciele? Była biała jak śmierć. Sanie ruszyły powoli wzdłuż skraju lodowca. Oddalali się od kopuły. Tu i ówdzie rozlewały się kałuże metanu.

— Co byś powiedziała, gdybym otworzył dach sań?

— Umarlibyśmy — powiedziała bez niepokoju.

— Ty umarłabyś. Nie jestem pewien, czy ja bym umarł. Nie wiem, czy to ciało nie może oddychać metanem.

— Nie przypuszczam. — Przeciągnęła się zmysłowo i leniwie. — Dokąd jedziesz?

— Zwiedzać.

— Tu może być niebezpiecznie. Lód może się załamać.

— To umrzemy. Wtedy osiągniemy spokój. Płoza sań uderzyła w lodową bryłę. Sanie podskoczyły i szarpnięcie to spowodowało gwałtowny ruch Elise. Burris leniwie obserwował drżenie jej obfitego ciała. Podróżowali razem już od tygodnia. Aoudad gdzieś ją wynalazł. Dużo można by powiedzieć o jej zmysłowości. Niewiele o duszy. Burris zastanawiał się, czy biedny Prolisse wiedział, z kim się właściwie ożenił.

Dotknęła jego skóry. Ciągle go dotykała, jakby cieszyła się z jego inności.

— Pokochaj mnie jeszcze raz, Minner.

— Nie teraz, Elise. Co jest we mnie takiego, że cię pociągam?

— Całość.

— Wszechświat pełen jest mężczyzn, którzy mogą uczynić cię szczęśliwą w łóżku. Co ja mam w sobie takiego?

— Zmiany z Manipool.

— Kochasz mnie za to, że tak wyglądam?

— Kocham cię za to, że jesteś inny.

— A co ze ślepcami, jednookimi, garbusami, ludźmi bez nosów?

— Nie ma takich. Wszyscy są wyleczeni albo mają protezy.

Wszyscy są idealni.

— Z wyjątkiem mnie?

— Tak, z wyjątkiem ciebie. — Wbiła paznokcie w jego skórę.

— Nie mogę cię zadrapać. Nie mogę spowodować, że się spocisz.

Nie mogę nawet patrzeć na ciebie, żeby nie poczuć się dziwnie. Tego właśnie w tobie pożądam.

— Dziwności?

— Głupi jesteś.

— Elise, jesteś masochistką. Chcesz się tarzać w błocie.

Wybierasz najdziwniejszą rzecz we wszechświecie i rzucasz się na nią. I ty to nazywasz miłością? To nie jest nawet seks. To są tortury. Mam rację?

Popatrzyła na niego dziwnie.

— Lubisz, jak ci się sprawia ból.

Położył rękę na jej piersi. Rozczapierzył palce tak, żeby objąć całą miękką i ciepłą wypukłość. Następnie zacisnął palce. Elise skrzywiła się. Jej nozdrza rozszerzyły się. W oczach pojawiły się łzy. Nic jednak nie mówiła, chociaż ściskał coraz mocniej. Oddychała coraz spieszniej. Zdawało mu się, że wyczuwa dudnienie jej serca. Gotowa była przyjąć każdy ból bez jęku, nawet gdyby zupełnie oderwał tę białą półkulę od jej ciała. Gdy ją puścił, na jej białym ciele pozostało sześć jeszcze bielszych plam. Po chwili stały się czerwone. Wyglądała jak tygrysica gotowa do skoku. Nad nimi Zamarznięty Wodospad walił się w dół w wiecznym bezruchu. Czy kiedykolwiek zacznie płynąć? Czy Saturn spadnie z niego i omiecie Tytana swymi pierścieniami?

— Wyjeżdżam jutro na Ziemię — powiedział. Położyła się. Była gotowa go przyjąć.

— Kochaj mnie, Minner.

— Jadę sam. Będę szukał Lony.

— Nie potrzebujesz jej. Przestań mnie denerwować. Pociągnęła go ku sobie.