Natomiast mózg Tengela Złego pracował nieustannie. Myśli szukały, szukały jakiegoś oparcia…
Nad Lodową Doliną trwała cisza. Czasem tylko zapuścił się tam jakiś pieszy turysta, ale natychmiast zawracał przestraszony myślami, które wdzierały się do jego świadomości.
Ostatnio Dolina miewała też innych gości, o których Tengel nic nie wiedział, nie rozumiał, co to takiego, lękał się ich i potwornie nienawidził. Zdarzało się bowiem, że nad jego Doliną przelatywały jakieś wielkie przedmioty przypominające ptaki. Robiły taki okropny hałas, że uszy bolały, a były takie wielkie, że zaczynał się denerwować. Najgorsze jednak, że któregoś dnia zauważył obecność żywych ludzi wewnątrz tych powietrznych monstrów! Tengel Zły nie mógł pojąć, co to takiego. A nienawidził wszystkiego, czego nie pojmował.
Dziwnej nocy z ostatniego kwietnia na pierwszy maja 1960 roku Tengel Zły był bardzo zaniepokojony. Nie z powodu owych głupich „ptaków”, lecz dla czegoś zupełnie innego, czego też nie umiał określić.
Cholera! Cholera, że też on nie może się ruszyć! Niech będzie przeklęty ten moment w trzynastym wieku, kiedy pozwolił się uśpić! Niech będzie przeklęta alrauna, która wciąż podstępnie wmawiała mu, że jego czas jeszcze nie nadszedł! Niech będzie przeklęty Kościół, główny powód, dla którego Tengel się wtedy wahał! Przeklęty niech będzie Targenor wraz ze Szczurołapem za to, że go oszukali co do fletu! I niech szlag trafi Targenora za to, że później jeszcze raz pogrążył go we śnie!
Najbardziej jednak złościł się na samego siebie, że w porę nie dostrzegł zagrożenia. Że mimo wszystko nie sięgnął po władzę nad światem w czasie, kiedy chodził jeszcze po ziemi. Że nie machnął ręką na potęgę religii, sam był przecież znacznie silniejszy.
Żeby wtedy alrauna nie stawała mu na drodze, raz za razem!
Ta noc… Ta denerwująca noc!
Przeszukiwał wszystkie znajome miejsca, jak zawsze, gdy coś go niepokoiło i musiał skontrolować, jak się sprawy mają. Najpierw Lipowa Aleja, ale tam panował spokój.
I nie było nikogo z Ludzi Lodu.
Zdarzało się, oczywiście, i przedtem, że wszyscy gdzieś wyjeżdżali, tym razem jednak to nie to…
Poszukujące myśli przesuwały się dalej. Do Voldenów. Tam też nikogo, oprócz tych idiotów, ich żon i mężów, uśpionych i chyba nie mających pojęcia o niczym.
Tengel Zły szukał dalej. Wszędzie tam, gdzie Ludzie Lodu i ich wstrętni kompani mieli zwyczaj się zbierać.
Nikogo. Nigdzie ani jednej duszy, żywej czy też któregokolwiek z tych ich przeklętych zmarłych przodków, ani nikogo z…
Nie, nie chciał myśleć o tych ohydnych zdrajcach, obciążonych dziedzictwem, którzy przeszli na drugą stronę.
Jakby ich piekło pochłonęło, wszędzie grobowa cisza i spokój, jakby na ziemi nie istniał ani jeden wróg Tengela Złego.
Czy oni sobie wyobrażają, że uda im się go przechytrzyć? Taki właśnie mają zamiar?
Wobec tego będą musieli się rozczarować. Bo nie ma nikogo, kto mógłby przechytrzyć jego, złego Tan-ghila, władcę świata!
Niech no tylko obejmie panowanie…
I to się musi dokonać teraz. Czuł to każdą najmniejszą komórką swego ciała, każdym zakamarkiem swej świadomości. Zaczyna się budzić, nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. I tym razem jest to nieodwołalne, nic nie może go powstrzymać, nie istnieje już żaden usypiający flet, nie ma na świecie nic, co mogłoby go znowu pogrążyć w tej upokarzającej drzemce.
A więc drżyj, Ziemio! A przede wszystkim drżyjcie ze strachu i przerażenia wy, podstępni potomkowie Ludzi Lodu, którzy nie posłuchaliście moich rozkazów wtedy, przed wiekami, kiedy jeszcze panowałem nad Lodową Doliną?
Ale gdzież oni się teraz podziewają? Ukryte oczy szukały, przenikały nocny mrok i mgłę, szukały w czasie i przestrzeni. Musi ich odnaleźć, musi, musi! Oni pierwsi zostaną unicestwieni!
Tylko gdzie! Gdzie się ukryli jego zbuntowani potomkowie?
Oni zaś zebrali się w wielkiej sali w Górze Demonów, gdzie poszukujące po całym świecie myśli Tengela Złego dotrzeć nie były w stanie. Tam ukryli się ci, którzy zamierzali wypowiedzieć mu wojnę.
Przyszli do Tuli i do czterech demonów, zbierali się długo, grupa za grupą, gromada za gromadą. Żyjący potomkowie Tengela wraz z tymi, którzy opuścili już ziemski padół. Brakowało tylko tych, którzy wybrali służbę u niego. Znaleźli się w Górze Demonów Taran-gaiczycy, owo nieliczne, teraz już całkiem wymarłe plemię. Marco i czarne anioły zdążyły się już pokazać zebranym, wciąż jednak w najwyższych rzędach na samym końcu sali siedziały liczne rzesze pogrążonych w mroku nieznajomych. Byli sojusznikami Ludzi Lodu, lecz jeszcze nie dali się poznać. Niebezpieczni, czujni, czekali…
Teraz Zebrani koncentrowali uwagę na jednej jedynej osobie, na tym, który stał na podium. Poruszenie było w dalszym ciągu ogromne. Wszyscy wpatrywali się w Runego i ogarniały ich najrozmaitsze uczucia.
Najpowszechniejsze było, rzecz jasna, uczucie zdziwienia. Wszyscy słyszeli przecież o Runem, towarzyszu Jonathana z ruchu oporu przeciwko Niemcom w okresie drugiej wojny światowej. To on pomógł Karine i on tak wiernie wspierał Jonathana, że w końcu ofiarował za niego życie. Ludzie Lodu nie zdążyli się jednak do Runego przywiązać. Jego krótkie życie było jedynie tragicznym epizodem w rodowych kronikach.
I oto teraz stoi przed nimi! Tutaj?
Otaczająca go grupka na przemian to śmiała się, to płakała. Był wśród nich Heike i Henning, i Dida z Targenorem. Ingrid, Sol, Mattias, Daniel, Benedikte i Andre. A także Nataniel.
– Może byście nam wytłumaczyli – domagały się coraz bardziej natarczywe głosy z sali.
W końcu wszyscy zdołali się opanować na tyle, że na podium został tylko Rune z Tulą i Didą.
Wyglądał dość dziwnie z tymi jasnobrązowymi jak pociemniała słoma włosami osłaniającymi brzydką, trójkątną twarz. Brunatnego koloru ubranie zostało utkane z jakiegoś bardzo grubego włókna, a ręce i nogi miał w widoczny sposób okaleczone. Prawie wszystkie palce zostały w większej lub mniejszej części amputowane, poruszał się tak, jakby każdy krok sprawiał dotkliwy ból jego obutym w brązowe trzewiki stopom. Kurtka i sweter na piersi były przedziurawione. To ślad po tej kuli, która odebrała mu życie w obozie koncentracyjnym.
Karine patrzyła na jego oczy. Pamiętała, jak niewiarygodnie błyszczały wtedy na ciężarówce. Czy może to było w przedziale kolejowym? A może i tu, i tu. Pamiętała też tę jego osobliwość, która tak bardzo ją zaskoczyła, kiedy przytulił ją do siebie w przedziale, by dodać jej otuchy. Coś, czego nie było…
Teraz zaczynała rozumieć, o co chodzi. Karine bowiem domyślała się, kim naprawdę jest Rune.
Mari natomiast nadal tego nie wiedziała. Sądziła, że Rune przyszedł, by ukarać ją, Mari, za to, że odwróciła się od niego ze wstrętem.
Rune jednak o niczym takim nie myślał.
Właśnie teraz zebrani zastanawiali się nad słowami Tuli, które dopiero co padły: „To, że Rune stoi przed nami dzisiejszej nocy, zawdzięczamy czarnym aniołom… On jest starszy niż wy wszyscy razem wzięci. On jest starszy od Adama i Ewy. Postanowił jednak towarzyszyć Ludziom Lodu, od ich pierwszych dni, w walce o uwolnienie świata od największej zakały, od naszego przodka, Tengela Złego”.
Kiedy Tula wypowiedziała te słowa, Gabriel zrozumiał, kim jest Rune.
Rune to alrauna Ludzi Lodu! Amulet, który dzięki czarnym aniołom stał się człowiekiem. Dokonały tego kiedyś w pokoju Nataniela w czasach jego dzieciństwa.
Gabrielowi świat zawirował przed oczami. Niewielki korzeń… Jakim sposobem mógł z tego powstać człowiek?