Выбрать главу

Szamańskie bębenki umilkły.

Gabriel znajdował się znowu na tarasie Góry Demonów. Pozostali zdaje się też odbyli taką samą wędrówkę jak on, wszyscy bowiem sprawiali teraz wrażenie zaspanych, jakby gwałtownie obudzonych. Szamani siedzieli z opuszczonymi rękami, wyglądali na wyczerpanych, oczy mieli zamknięte, głowy pochylone.

– To nie było łatwe – rzekła szamanka Tun-sij głosem, który zdradzał śmiertelne zmęczenie.

Co nie było łatwe? zastanawiał się Gabriel, który zdążył zapomnieć, po co się na tym tarasie zebrali. Wtedy usłyszał szept Soclass="underline"

– Patrzcie! Czy to oni?

Wszyscy zerwali się z miejsc i patrzyli w dół, na skalisty krajobraz. Bardzo daleko w dolinie ukazały się cztery małe punkciki, które przybliżały się bardzo szybko i stawały się coraz większe.

– To oni – szepnęła Tun-sij. Zwróciła się do zebranych: – Bardzo was proszę, okażcie im jak największy szacunek. Shira i Mar dobrze znają ich siłę.

Mar skinął głową.

– Pamiętajcie, że one reprezentują samą Ziemię – powiedział.

– Udało nam się – rzekła znowu Tun-sij głosem, który miał brzmieć obojętnie, lecz szamanka nie była w stanie ukryć triumfu. – Dziękuję wam, moi pomocnicy, szamanowie! Pomyślcie tylko, do czego jesteśmy zdolni!

Jakby sama nadal nie mogła uwierzyć w swój sukces.

Gabriel popatrzył na cztery żywioły, które zbliżały się w wielkim pędzie, i zadrżał.

ROZDZIAŁ VII

Nie było dokładnie tak jak myśleli, że mianowicie czas się zatrzymał w Górze Demonów i że trwali w pustej przestrzeni pomiędzy jednym a drugim okamgnieniem.

Czas posuwał się do przodu, noc przemijała, działo się to jednak tak wolno, że prawie niezauważalnie. Jedna minuta w Górze Demonów była długa niczym cała ziemska godzina. W przeciwnym razie bowiem nie zdążyliby odbyć tak pracowitego spotkania podczas krótkiej wiosennej nocy.

Poza światem demonów życie toczyło się jednak normalnym trybem. Krewni Ludzi Lodu spali głęboko, żeby nic ich nie mogło obudzić, dopóki najbliżsi przebywają poza domem. Pies Gabriela spał na dywaniku przy łóżku. Ściągnął z krzesła spodnie swojego młodego pana i ułożył na nich głowę, w wyniku czego ubranie zostało niemiłosiernie pogniecione, co by pewnie mamę Karine doprowadziło do rozpaczy. Psu śniło się, że goni znienawidzonego kota, poszczekiwał więc i przebierał nogami w tym dzikim sennym pościgu. Obrzydliwy kot wygrał, znalazł sobie drzewo, wskoczył na nie i po wszystkim, a pies warczał rozczarowany. Głupi sen!

Abel Gard chrapał przez nikogo nie niepokojony w wielkim małżeńskim łożu jego i Christy. Siedmiu braci Nataniela, którzy rozlecieli się na cztery wiatry, też spało, każdy w swoim łóżku, i żaden nie miał pojęcia, co się dzieje na drugim świecie.

Stara wspaniała Lipowa Aleja, główna siedziba i punkt zborny rodu, stała pusta. Wszyscy mieszkańcy wyszli gdzieś w tę noc Valborgi. U Voldenów i Brinków też zostali tylko małżonkowie, nie mający w sobie krwi Ludzi Lodu. Spali spokojnie i nawet by im do głowy nie przyszło, że ich domy są obserwowane, podobnie jak były obserwowane przez całą ubiegłą zimę.

Stali w cieniu pod drzewami na terenie starej parafii Grastensholm i patrzyli na pogrążoną w nocnej ciszy lipową aleję…

– Znaleźliście ich?

– Nigdzie nikogo ani śladu.

– Cholera! Pod ziemię się zapadli czy co? Ale żeby wszyscy?

– Szef traci cierpliwość. Zaczynam się bać.

– Przecież nic na to nie poradzimy, że się gdzieś pochowali.

– Niech on się cieszy, żeśmy tu stróżowali przez tę całą cholerną zimę. Gówniane zajęcie!

– Marzłem tu jak świnia.

– A myślisz, że ja to nie?

– I ja też. Człowiek powinien zastrajkować.

– Tylko spróbuj! Pamiętasz tamtego, co się stawiał? Mokra plama z niego została. Nie mogli go nawet zidentyfikować.

– Zidentyfikować, chciałeś powiedzieć.

– Zamknijcie się, głupki! Nawet się wysłowić nie umiecie!

– Odpieprz się! Zawsze musisz się tak wymądrzać? Myślisz, że jak masz maturę, to już wszystkie rozumy pojadłeś? Ale jak przyjdzie co do czego, to i ty dostaniesz za swoje.

– Przestańcie się kłócić! Przecież wiecie, co on nam obiecał, jeśli zrobimy, co każe! Będziemy nietykalni! Nic nas nie może zranić!

– To się zgadza – wtrącił jakiś nowy głos. – Gliniarz strzelał do mnie, ale kule odskakiwały jak grad. Cholernie fajnie!

– No, ale obiecał tylko nam trzynastu, bo powiedział, że wydajemy mu się najmądrzejsi. Tamta reszta nie ma takiej ochrony. Ale też oni nie mają żadnego znaczenia, chłopcy na posyłki, nic więcej.

Pochylili się do siebie i zaczęli szeptać.

– Widzieliście go kiedy?

– Numer jeden? Nie, nigdy.

– Coś ty, ja nie mówię o numerze jeden, ja mówię o tym, który stoi nad nim.

Ten, który zdawał się być najbardziej rozgarnięty, oświadczył z godnością:

– Ja myślę, że nikt go nie widział. Za to ja często spotykam numer jeden, bo przecież jestem numer dwa…

– Rozmawiałeś z nim? Jaki on jest?

– Nie wiem – odparł numer dwa niechętnie. – On mi się po prostu nie podoba. Jakiś taki mętny, chociaż nie umiałbym wam powiedzieć dlaczego.

– Ale jak wygląda?

– E tam, jak każdy. Tylko jakiś okropnie blady. I gada tak jakoś dziwnie. Jakby go to męczyło. Zimny typ. Lodowaty! Moim zdaniem powinniście się go wystrzegać!

– To on gadał do nas wtedy, co nas werbowali?

– Nie, to był inny głos – odparł roztropny. – Wiecie, co ja myślę? Ja myślę, że to sam szef.

– Szef? Ten nad numerem jeden?

Numer dwa kiwał głową długo i uroczyście. Powtarzał to wiele razy.

Zaległa cisza. Nikt się nie kwapił, żeby coś powiedzieć. Żaden nie miał odwagi rozprawiać o tym głosie, który docierał do nich jakoś tak dziwnie, jakby wprost do głowy. Wezwanie, rozkazy. Chociaż przypuszczali, że wszyscy słyszeli to samo, żaden nie chciał pierwszy o tym mówić.

Ten głos… Nigdy nie zapomną głosu, który przekazywał im wezwanie. I wiedzieli, że muszą się podporządkować, nie mieli innego wyjścia. Musieli być posłuszni numerowi dwa, który otrzymywał rozkazy od tajemniczego, zimnego numeru jeden, który z kolei otrzymywał rozkazy dla siebie od… głosu!

W gruncie rzeczy ulegli chętnie. Bowiem głos, ten niski, trochę bełkotliwy, oślizgły głos, który słyszeli jeden jedyny raz, nie tylko miał ich w swojej mocy, lecz także wiele im w zamian obiecywał. Obiecał im wszystko, czego zapragną.

Bogactwo, sławę, przewagę nad innymi małymi draniami, sukcesy u płci przeciwnej, bowiem w tej trzynastce znajdowali się nie tylko mężczyźni, luksus i wszelki zbytek.

Jakie w porównaniu z tym znaczenie mogą mieć drobne niedogodności, jak na przykład długie warty w męczących warunkach?

Zresztą już niedługo skończą się te warty, oni zaś będą nie tylko stróżować i szpiegować. Będą też mogli atakować ten ród, którego ich szef tak nie znosi.

Był tylko jeden niepokojący drobiazg, który budził w nich lęk. Jeśli natychmiast nie znajdą tych, których szuka ich Wielki Nieznajomy, narażą się na jego gniew!

A to, o ile im wiadomo, byłoby dużo gorsze niż jakakolwiek kara na świecie!

Gabriel z przejęcia przestał oddychać.

Przed nimi na tarasie stały cztery sylwetki. Chłopiec znajdował się nieco z boku, widział więc przybyłych z profilu. W nocnym przytłumionym świetle najbliżej niego stał mężczyzna w brunatnoziemistym habicie, którego kaptur całkowicie zasłaniał twarz gościa. Za nim widać było ogniście czerwony habit, jakby noszący go mężczyzna cały płonął. Obok stała kobieta w jasnej, połyskującej błękitnie szacie, jak samo powietrze. Czwarty przybysz, który stał najdalej od Gabriela, miał na sobie pelerynę mieniącą się zielenią, szarością i błękitem niczym pluskające fale.