– Upadek już się rozpoczął – westchnął duch Ziemi. – Mój habit pełen jest plam i dziur, choć naprawdę nie wiem, dlaczego. Czy ludzie małej wiary naprawdę chcą…
Duch Wody wtrącił wzburzony:
– Moja peleryna też nie ma już tak jasnych barw jak dawniej. Ktoś czy coś brudzi ją coraz bardziej.
– Ja mógłbym powiedzieć to samo – dodał duch Powietrza.
– A będzie jeszcze gorzej – wtrącił cicho czarny anioł.
Ellen z powagą kiwała głową.
– Moim zdaniem najgorzej jest właśnie w wami, z Wodą i z Powietrzem. Wcale jednak nie wierzę, że Tan-ghil zechce powstrzymać proces zanieczyszczenia, który rozpoczął się dawno temu i który kiedyś może zniszczyć całą Ziemię. Tan-ghil raczej zechce ten proces przyspieszać.
Duchy spoglądały po sobie rozbieganymi z niepokoju oczyma.
– Ale dlaczego ludzie to robią? Niszczą podstawy swej własnej egzystencji.
Nataniel westchnął.
– Każde pokolenie myśli przede wszystkim o sobie. Na krótki dystans, że tak powiem. Ze względu na pieniądze, lecz także ze względu na wygodę. Zdobyć wszystko jak najmniejszym wysiłkiem, dlatego sięgają po niebezpieczne środki i groźne materiały.
– Silnie działające proszki do prania, żeby się nie męczyć. Różnego rodzaju spraye z tego samego powodu. Produkuje się mnóstwo niepotrzebnych rzeczy, papier toaletowy w serduszka albo inne wesołe wzorki, żeby fabryka zarobiła jak najwięcej na ludzkiej głupocie – wtrąciła Tova ostro.
Nataniel mówił łagodniejszym tonem:
– My, ludzie, zawsze byliśmy bardzo uzdolnieni, jeśli chodzi o niszczenie. Czasami z własnej woli, innym razem dlatego, że nie do końca rozumiemy swoje działania, a bardzo często po prostu z głupoty i bezmyślności.
– W naszych czasach jednak ten i ów zaczyna się już zastanawiać i martwić o to, co wartościowe – powiedziała Ellen. – Będzie więc naszym obowiązkiem, Tovy, Gabriela i moim, pracować na rzecz upowszechnienia wśród ludzi takich poglądów.
– Możemy to robić? – zapytał Gabriel mając na myśli dziadka. – Czy można połączyć dwie tak różne religie? Chodzi mi o to, że chyba nie można jednocześnie wierzyć i w to, i w to…
Tova pospieszyła z ostrą, jak zwykle, repliką:
– Jeśli tak bardzo ważne jest to, żeby wierzyć, a nie wiedzieć, to jedna wiara może być równie dobra jak druga. Ja nie mam w tej kwestii żadnych problemów.
Łagodna Ellen dodała:
– Jeśli teraz ludzie dostrzegą, że upadek Ziemi się zaczyna, to może sami zechcą się przyłączyć do waszych wyznawców, niezależnie od tego, jaką religię dotychczas uznawali za swoją?
Duchy przyglądały jej się podejrzliwie, po chwili jednak zaczęły kiwać głowami zadowolone z odpowiedzi.
– Ale to – powiedział z naciskiem duch Ziemi – to nie może znaczyć, że zaczniecie również czcić Shamę!
– Aha, są i warunki – mruknęła Tova pod nosem. Głośno zaś powiedziała: – Nie, nie, od niego będziemy się trzymać z daleka.
Teraz duchy zwróciły się do Tun-sij:
– Wybór został dokonany. Przyjmujemy waszą propozycję.
Wszyscy odetchnęli.
– Ale nie wzywajcie nas już więcej, bo to się na nic nie zda – upomniał Ogień. – Będziemy jedynie obserwować walkę i nie będziemy działać przeciwko wam. Najpierw jednak…
Z uroczystymi minami duchy podeszły do trojga ludzi. Dokładnie tak jak to widział Irovar, kiedy duchy witały nowo narodzoną Shirę, podchodziły po kolei do wszystkich i dotykały ich czół.
– Nic, co pochodzi od ziemi, nie może was zranić – mówił mężczyzna w brunatnym habicie.
– Woda będzie was nosić, nigdy jednak nie zamknie się wokół was – powiedział ten o połyskliwych oczach.
– Prądy powietrza ułatwią wam każdą wędrówkę – obiecała kobieta.
– Ogień będzie was ogrzewał, lecz nigdy nie oparzy – zakończył mężczyzna w płomienistym habicie.
– Ale kamień nigdy nie da wam ochrony, pamiętajcie o tym – ostrzegł duch Powietrza. – Kamień i metal należy do królestwa Shamy.
– Kule i proch – mruknęła Tova. – Ciosy nożem, różne pchnięcia i…
Gabriel nie mówił nic. Stał oniemiały od chwili, gdy spojrzał w oczy czterem duchom i poczuł ich dotknięcia na czole. Jakby zajrzał w kosmiczną nieskończoność, do wnętrza Ziemi, w głąb roztańczonych płomieni albo w rozigrane fale. I nagle duchy zniknęły. Choć rozglądał się bardzo uważnie, nigdzie nie dostrzegał nawet śladu po nich.
– No, tak – rzekła Tun-sij w zamyśleniu. – No, tak.
Blade nocne światło przechodziło powoli w złocisty blask. Nad skalistym krajobrazem wstawał brzask. Noc miała się ku końcowi.
Po długim milczeniu, gdy wszyscy starali się jakoś uporządkować wrażenia, odezwała się Tula, a jej głos zabrzmiał dziwnie matowo:
– No, to nasze obowiązki na tym tarasie zostały wypełnione. Teraz pozostała jeszcze ostatnia ceremonia. Musimy się znowu podzielić, tylko niektórzy z was jeszcze zostaną. Proszę, chodźcie za mną!
Wrócili do wielkiego hallu, do którego, po tej tak bogatej w wydarzenia nocy też już zaglądał nadchodzący ranek. Wszystko pogrążyło się w osobliwej ciszy. Kroki konioludzi i szum rozmów były stłumione.
Tula objęła Gabriela i przygarnęła do siebie.
– Nie będziemy cię już dłużej męczyć, mój młody przyjacielu – powiedziała serdecznie. – Jeszcze tylko jedna krótka ceremonia i będziesz mógł wrócić z mamą do domu.
Gabriel, który dopiero co pomyślał, że już naprawdę za dużo tego wszystkiego, teraz się obruszył:
– Ale ja chcę z wami zostać! To dla mnie ważne, muszę wszystko wiedzieć, żebym potem mógł dokładnie opisać. Nie chcę być przeganiany do domu jak małe dziecko! Zostałem wybrany i to dla mnie sprawa honoru!
– Świetnie, Gabrielu! Od razu widzę, że jesteś moim krewnym. To lubię! Ale i tak wkrótce nasze spotkanie dobiegnie końca, bo wasze rodziny nie mogą się pobudzić i zastanawiać, co się z wami stało. Chodź teraz ze mną, tam gdzie poszła Tova i inni wybrani.
Spostrzegł, że wszyscy Taran-gaiczycy zostali skierowani do wielkiej sali bankietowej, dokąd przeszła już także większość gości. Właściwie to inni też się tam kierowali, więc niewielu zwracało uwagę na to, dokąd Tula prowadzi Gabriela.
W niewielkim pomieszczeniu czekali Targenor i Rune, Tengel Dobry i Sol, Shira, Marco, Nataniel i Ellen oraz Tova. I tylko oni.
Drzwi zostały zamknięte.
Znajdowali się w pokoju o zupełnie czarnych ścianach, suficie i podłodze. Stał tam niski stół wykonany z jednego bardzo grubego kawałka drewna, na którym leżał jakiś przedmiot, ale Gabriel nie widział, co to, bo zasłaniali mu Rune i Targenor. Umeblowania dopełniało kilka bardzo wytwornych, staroświeckich krzeseł z wysokimi oparciami. Przybyłym wskazano miejsca, wybranym w pierwszym rzędzie, oczywiście, i wszyscy usiedli.
Było ich tu jedenaścioro, wszyscy z wyjątkiem Runego potomkowie Ludzi Lodu.
Głos zabrał Targenor.
– Jako jedynemu królowi Ludzi Lodu – powiedział – przypadł mi zaszczyt dokonania tej ceremonii. Jest to obrzęd do tego stopnia tajny, że tylko my mamy prawo w nim uczestniczyć. Ale zapewniam was, że wielu zgromadzonych tu dzisiejszej nocy chciałoby być godnymi wzięcia w nim udziału.
Targenor uniósł olbrzymi miecz, który dostał kiedyś od Tan-ghila.
– Marco, Nataniel, Ellen, Tova i Gabriel, podejdźcie do mnie! Uklęknijcie!
Jakby pasował ich na rycerzy, dotykał po kolei ich ramion ostrzem swojego miecza. Natomiast słowa, jakie wypowiadał, pochodziły z innego świata, wybrani nie pojmowali ich, choć przecież tej nocy mogli byli mówić i rozumieć wszystkie języki. Gabriel domyślał się, że słyszą oto prastare czarodziejskie formułki przodków Ludzi Lodu. Tajemne i święte zarazem. Tylko ci, którzy rozumieją sztuki magiczne, wiedzą, co oznaczają te zaklęcia.