Mimo wszystko przyjął tę myśl z uczuciem głębokiego szczęścia. Czuł ucisk w gardle, kiedy patrzył na mizerną postać. I był dumny, że to w pewnym sensie dzięki jego rodowi samotna alrauna stała się żywą istotą.
– A teraz chcielibyśmy usłyszeć twoją historię, Rune – rzekła Dida łagodnie.
– Tak jest – potwierdziła Tula równie życzliwie. – Gdzie się urodziłeś? Podobno na jakimś wzgórzu wisielców, gdzieś nad Morzem Śródziemnym?
– Nie – powiedział Rune z uśmiechem, ale głosem skrzypiącym i wszyscy widzieli, że trudno mu ułożyć usta do uśmiechu. Częściowo pewnie ze względu na tę sztywną, trójkątną twarz, ale głównie chyba dlatego, że mówienie o własnym pochodzeniu sprawiało mu dotkliwy ból. – Nie, ja jestem dużo starszy niż wszystkie wzgórza wisielców i wyrosłe na nich alrauny. Ja jestem pierwszą alrauną, jaka została stworzona.
Na sali rozległy się przeciągłe westchnienia. Gabriel zapomniał oddychać.
Dida spostrzegła, że stanie sprawia Runemu ból, więc dyskretnie podsunęła mu swój „tron”. Skinął jej głową z wdzięcznością i usiadł. Kiedy się pochylał, słychać było skrzypienie.
– Nie, zwyczajna alrauna nie mogłaby z pewnością osiągnąć tego wszystkiego, co ja zrobiłem – powiedział tym swoim przeciągłym głosem, starając się niemal przesadnie wyraźnie wymawiać słowa. – Alrauny to potężne talizmany, lecz nie mogą się poruszać, nie widzą, nie słyszą i nie myślą, tak jak ja to potrafiłem jeszcze w czasach, kiedy byłem tylko korzeniem. Teraz otrzymałem postać ludzką, a wraz z nią zdolność mowy. Dobrze, bardzo chętnie opowiem wam swoją historię, wy wszyscy jesteście przecież moimi przyjaciółmi.
Gabriel widział wyraźnie, że Rune rzucił pospieszne spojrzenie na tylne rzędy. Nie było w tym spojrzeniu strachu, a jedynie jakby zdziwienie i błysk porozumienia. Na górze było równie cicho jak w całej sali. Nikt nie chciał teraz uronić ani słowa.
A oto opowiadanie Runego, przerywane od czasu do czasu krótkimi pytaniami.
Byłem wielką i wspaniałą rośliną w pięknym gaju, gdzieś daleko we Wschodniej Krainie. Gaj nazywany był Ogrodem Edenu. Rosły tam cudownej urody rośliny i drzewa, a wśród nich przechadzały się zwierzęta. Dobrze było być w Ogrodzie Edenu, w żadnym innym miejscu na świecie nie było takiej ziemi jak tam…
Słowa same popłynęły z ust Gabriela:
– Czy to prawda, że potem już zawsze tęskniłeś do ziemi raju?
– Tak, Gabrielu. To prawda.
On zna moje imię, pomyślał chłopiec z przejęciem.
– Ale gdzie leży ten Raj? Ogród Edenu?
Rune uśmiechnął się ze smutkiem.
– Nie wiem, mój przyjacielu. Niektórzy powiadają, że na Cejlonie, inni, że gdzieś w pobliżu Persji, nikt już teraz dokładnie nie wie, gdzie się znajdował.
– Ja pojadę na Cejlon i przywiozę ci stamtąd trochę ziemi, Rune. Może to będzie ta właściwa?
– Dziękuję ci, Gabrielu.
Rune powrócił do przerwanego opowiadania:
– Do opieki nad cudownym ogrodem został wyznaczony sam anioł światłości, Lucyfer. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem, byłem zaledwie rośliną i choć wiele mogłem przeczuwać, to i tak najważniejsze dla mnie było słońce, a oprócz tego ziemia i woda.
Oczy Runego pociemniały, on sam umilkł pogrążony w myślach.
– Nie wiedziałem też – podjął po chwili – że Lucyfer ma nad sobą pana. Aż któregoś dnia… któregoś dnia ktoś przyszedł do ogrodu.
Ten, przed którym pochylały się wszystkie rośliny i zwierzęta, usiadł pod jednym z drzew i uważnie rozglądał się dookoła, jakby czegoś szukał. Jakby się nad czymś zastanawiał. „On chce stworzyć coś nowego” – szepnęło Drzewo Mądrości. – „My mu nie wystarczamy. Pragnie stworzyć wyższą istotę, która będzie tutaj mieszkać i żyć”.
Ów wielki Pan brał do ręki a to jakiś kamień, a to nieduże zwierzątko, oglądał, ale odkładał z powrotem jedno po drugim. Jego dłoń szukała czegoś pośród bujnej roślinności i znalazła mnie. „Tak” – powiedział jego głos. – „Tę istotę, którą pragnę stworzyć, uczynię z rośliny”.
Wyrwał mnie z ziemi i rękami jął formować mój korzeń, aż ten zaczął przypominać jego własną postać. Długo trzymał mnie wysoko naprzeciwko swoich oczu, obracał na wszystkie strony, poprawiał to tu, to tam… Dygotałem w jego dłoni, czułem bowiem, że oto jestem wybrany do czegoś wielkiego, i obiecywałem sobie, że okażę się tego godny. Spostrzegłem, że odbieram teraz znacznie więcej wrażeń niż przedtem, on zaś wciągnął powietrze, by tchnąć we mnie życie… – Przy tych słowach twarz Runego jakby zgasła. – Ale po chwili ręka, w której mnie trzymał, opadła. „A może… może raczej powinienem istotę na mój obraz i podobieństwo stworzyć z ziemi i piasku? Albo z gliny?” – zastanawiał się głośno Pan. I upuścił mnie na ziemię, takim, jakim wówczas byłem, jeszcze tylko rośliną, ale już obdarzoną dużo większą zdolnością do odbierania wrażeń, uczuć i świadomości, niż zwykle rośliny miewają. Wielki odszedł ode mnie, a wkrótce potem zobaczyliśmy w Edenie nowe stworzenie. Wysoką, dwunożną istotę, dokładnie taką samą jak on! I Pan był bardzo zadowolony ze swego dzieła, a nowe stworzenie otrzymało imię Adam.
Pan długo pracował nad ukształtowaniem Adama i radował się też nim potem bardzo. Moja nowo obudzona świadomość odczuwała wielki ból z powodu zapomnienia. Któregoś dnia Najwyższy dostrzegł mnie, podniósł i wyrzucił daleko. I tam już zostałem, odrzucony, obolały, nikomu niepotrzebny. Moje świeżo uformowane ciało, również na jego obraz i podobieństwu, dotkliwie cierpiało w prażącym słońcu. Zostałem wysuszony, z każdym dniem stawałem się coraz bardziej sztywny i rozpaczliwie pragnąłem znaleźć się znowu w ziemi.
I oto któregoś dnia znalazł mnie Lucyfer. Było to w tym samym dniu, gdy popadł w niełaskę Pana, albowiem nie chciał uznać Adama, istoty, którą uczyniono z garści gliny. Sam Lucyfer został przecież stworzony z ognia, uważał się tedy za dużo bardziej wartościowego niż ludzie. Wielkie rozgoryczenie zapanowało w Ogrodzie Edenu tamtego dnia. Lucyfer znalazł mnie i podniósł z ziemi. A ponieważ był zły na swego Pana – wyczuwałem jego gniew buzujący pod skórą niczym nagromadzona gorąca para – wziął mnie w rękę i zaniósł pod cieniste drzewa przy bramie Raju. „Zasługujesz na coś więcej niż na to, byś leżał tu w słońcu i cierpiał” – rzekł anioł światłości. – „Jest w tobie wielka siła. Tak wielka, że ludzie będą cię pożądać. Będą wyrywać rośliny twojego gatunku z ziemi, by je w ten sposób unicestwić. Żeby więc wam pomóc, sprawię, iż twoi kuzyni będą mali i niewidoczni, zatem niełatwo będzie znaleźć ich w trawie”. Pan usłyszał jego słowa i rzekł: „Bądź przeklęty, Lucyferze! I niech będzie przeklęte wszystko, czego dotkniesz! Tę roślinę, którą uczyniłeś małą i niepozorną, czeka okrutny los. Tam, gdzie umierać będą grzesznicy, ona wyrastać będzie, na pożytek zła i dla poniżenia, i cierpieć będzie udręczona, gdy będą ją wyrywać! Bo nikt nie zawiódł mego zaufania tak jak ty, Lucyferze, najpierwszy pośród moich aniołów. Wystąpiłeś przeciwko mnie i w swojej pysze zapragnąłeś być mi równym. Dlatego zostajesz strącony do najczarniejszej otchłani, a każdy, kto zechce posiadać tę roślinę, zapłaci za to potępieniem duszy…”
Dla potwierdzenia swojego przekleństwa Wszechmogący ujął mnie w rękę i wyrzucił daleko za ogrodzenie. Upadłem na wysuszoną ziemię poza Edenem, w pustynnej krainie, w której potem ludzie musieli mieszkać i żyć. Jak się potoczyły sprawy z Lucyferem i innymi aniołami, nie wiedziałem, bo Eden nie był już moją krainą.
Rune wahał się przez chwilę. Wszyscy na sali odczuwali głęboki smutek z powodu jego gorzkiego losu.
Po chwili uśmiechnął się i mówił dalej: