Выбрать главу

– Tak jest – potwierdził Marco. – Zaznaczyliśmy je na dużym planie. Zabierzemy, oczywiście, kopie tych szkiców.

Gabriel wtrącił cieniutkim głosikiem:

– Ale jeśli ja mam opisać wszystko, co się stanie, to muszę też być z Ellen i Natanielem.

Targenor uśmiechnął do niego.

– Skoro będziecie się musieli rozdzielić, to przecież nie możesz być i tu, i tam jednocześnie. A w takim razie będziesz bezpieczniejszy przy Marcu niż przy Natanielu, który być może stanie oko w oko z przeciwnikiem.

Gabriel kiwał głową, ale przed samym sobą musiał przyznać, że obie możliwości wydają mu się tak samo straszne. A mimo to bardzo chciał w tym uczestniczyć.

Mogli już teraz opuścić pokój. Gabriel wyszedł razem z Natanielem. Patrzył na imponującą postać Marca, który kroczył przed nimi.

– Jest coś, czego nie rozumiem, wuju Natanielu.

– Jesteś już za duży, żeby zwracać się do mnie per wuju – powiedział Nataniel. – Mów mi po prostu Nataniel! Ale czego nie rozumiesz?

– Dlaczego Marco czekał aż do tej chwili, żeby wszystkich wezwać? Dlaczego trzeba było czekać, aż Tengel Zły prawie się obudził? Chyba bezpieczniej byłoby pojechać do Doliny Ludzi Lodu, kiedy jeszcze spał?

– Sam się nad tym zastanawiałem – przyznał Nataniel. – Doszedłem jednak do wniosku, że musiał mieć jakiś specjalny powód, dla którego czekał. I myślę, że fakt, iż Tengel Zły właśnie teraz zaczyna się budzić, zaskoczył Marca. On trzymał się jakiegoś nie znanego nam planu. Na nieszczęście te dwie sprawy niemal zbiegły się w czasie.

– Rozumiem. Ale jeśli ten, no, wiesz kto, teraz się obudzi, to nasze zadanie będzie o wiele, wiele trudniejsze? I może nawet dojdzie do bezpośredniej walki?

– Możliwe. A poza tym musisz wiedzieć, Gabrielu, że on nas tak bez sprzeciwu do doliny nie wpuści. Ma wielu potężnych sprzymierzeńców. A z jego duchową siłą w Dolinie Ludzi Lodu też nie ma żartów.

W hallu znowu się rozdzielili. Wszyscy przeszli do innego pokoju, tylko Gabriel został wezwany do sali rycerskiej.

Już z daleka słyszał głośny szum rozmów, ale nie był w stanie wyłowić z tego ani słowa. Był to bardzo ożywiony i radosny szum, a kiedy wszedł do sali, zobaczył, że wszyscy rozmawiają ze sobą nawzajem bardzo przyjaźnie i wszyscy sprawiają wrażenie uszczęśliwionych. Istniała pewna dość wyraźna granica pomiędzy demonami a resztą towarzystwa, ale i ta granica przesuwała się nieustannie. W drugim końcu długiej sali znajdowały się wspaniale zastawione stoły.

Gabriel poczuł, że teraz może się nareszcie odprężyć. Odnalazł w tłumie swoją mamę i przeciskając się, poszedł do niej. Przytuliła go do siebie i wszystko wokół stało się cudownie radosne.

Niezależnie od tego jak bardzo był zmęczony, Ian Morahan nie był w stanie zasnąć. Myśli kłębiły mu się w głowie, lękliwie, by nie trafić na temat, o którym za nic myśleć nie chciał, ale który oczywiście nieustannie do niego wracał. Jedyne, co mógł zrobić, to starać się nie myśleć o niczym.

Wiedział, że zbliża się kryzys psychiczny. Wskazywał na to lęk, który raz po raz ogarniał go w tym skromnym, choć czystym hotelowym pokoju.

Kiedy przygotowywał się do podróży, miał przynajmniej jakieś zajęcie. Trzeba było stale coś robić, coś planować, udawało mu się oszukiwać samego siebie.

Teraz znalazł się w próżni.

Słyszał swój własny, nienormalnie ciężki oddech. Nie, nie wolno się w to wsłuchiwać!

Środki przeciwbólowe? Może gdyby zjadł ich pełną garść, udałoby mu się zasnąć? Na zawsze?

Nie, jeszcze nie teraz. Złożył cichą obietnicę swej nieżyjącej matce, że odwiedzi okolice, do których ona tak tęskniła i które chciała choćby jeszcze raz przed śmiercią odwiedzić. Nie było jej to dane. Wobec tego on tam pojedzie, w imieniu matki. Tylko tyle mógł dla niej zrobić. Żeby choć jedno z dzieci zobaczyło jej rodzinne strony.

Uniósł rękę i wolno przesuwał ją w stronę okna, ku światłu. Widział jej zarys. Solidna, kształtna ręka.

Wkrótce przestanie istnieć.

Morahan lubił swoje ręce. Traktował je jak przyjaciół.

To poważny błąd, a nawet kuszenie losu takie oglądanie rąk. Skulił się na łóżku, zacisnął wargi, żeby powstrzymać krzyk, który wyrywał się z piersi. Ogarnęło go uczucie gwałtownego protestu i bezradności zarazem, miał ochotę tłuc pięściami w ścianę, przebić się na zewnątrz, uciekać stąd i krzyczeć, krzyczeć…

Niczego takiego jednak nie mógł zrobić. Hotel był mały, o cienkich ścianach, dopiero co słyszał głosy swoich sąsiadów. Trzeba zachowywać się przyzwoicie.

Z kolanami pod brodą, wbijając zęby w zaciśnięte pięści, dygocząc na całym ciele, leżał długo, bardzo długo, aż w końcu mógł się trochę odprężyć.

O Boże, Ianie Morahan, co ty zamierzasz robić w tej podróży? Gdzie ty się wybierasz? Nie lepiej to było siedzieć w domu, poszukać pomocy lekarskiej?

Jednak myśl o ponurej robotniczej dzielnicy Liverpoolu była bardzo nieprzyjemna. Co miałby tam robić? Chodzić z kąta w kąt i czekać na to, co nieuniknione? Starać się ukrywać swój stan przed kolegami albo może zebrać się na odwagę i powiedzieć im, jak się rzeczy mają? Widzieć, jak się kulą w sobie, próbują przyjąć to jako rzecz naturalną, co przecież jest prawie niemożliwe. Albo jeszcze gorzej: znosić współczucie, słuchać słów pocieszenia, a może przyjmować jakieś opiekuńcze gesty kolegów i ich żon. Na dodatek przecież wśród kolegów nigdy nie miał nikogo naprawdę bliskiego.

Odetchnął głęboko i wyciągnął się na łóżku.

Nie, z dwojga złego to już lepsze to. Niech to diabli, przecież zawsze umiał sobie radzić! A najlepiej wtedy, gdy był zdany na własne siły.

Teraz też da sobie radę. Żeby tylko mógł spać!

Jedno było dla niego jasne: Musi w tym hotelu zostać jeszcze kilka dni, musi nabrać sił, by móc kontynuować podróż.

Tak jest! Podjął decyzję i to przywróciło mu spokój.

ROZDZIAŁ IX

Okolica Góry Demonów skąpana była w słabym świetle poranka, gdy Tula w otoczeniu czterech demonów stała na schodach i żegnała swoich krewnych. Wszyscy byli podnieceni przeżyciami tej niezwykłej nocy i wszyscy dziękowali serdecznie za przyjęcie.

– Spotkamy się znowu! – wołała Tula. – Tak jak ustaliliśmy, spotkamy się po zakończeniu walki. A jeśli przegramy, to trudno! Wtedy wszystko przepadło i nigdy więcej się nie zobaczymy. Tymczasem jednak miejscem spotkań i punktem kontaktowym będzie Lipowa Aleja. Stara Lipowa Aleja odzyska znowu swoje znaczenie, będzie jak dawniej domem Ludzi Lodu, centrum rodu. Skończył się ten długi, zły czas, kiedy musieliśmy się ukrywać przed Tengelem Złym. Teraz już nie potrzebujemy tego robić, wypowiedzieliśmy mu walkę aż do zwycięstwa. Możecie jednak być przekonani, że Lipowa Aleja nie pozostanie bez ochrony. Bezpańskie demony, które od tej chwili będą nazywane szwadronem, nie, przepraszam, plutonem Tronda, zaciągną wartę u bram dworu. Każdy z żywych członków rodu ma swojego opiekuna, natomiast Lipowa Aleja jako nasza główna siedziba będzie chroniona przez pluton Tronda.

– Będziemy się czuć bezpieczni – powiedziała Benedikte i uśmiechnęła się do oddziału Tronda, stłoczonego na skalnej półce ponad bramą. Tamci nie odpowiedzieli jej uśmiechem, ale przynajmniej nie zaczęli parskać, a to już i tak dobry znak.

Ulvhedin, którego Gabriel nie widywał zbyt często w ciągu tej nocy, machał teraz do chłopca i zapraszał do wyjścia. Mama Karine stała już gotowa w towarzystwie Niklasa.

W ciszy wczesnego poranka wyszli przez bramę oddzielającą baśń od rzeczywistości. Groteskowi strażnicy o czarnych, cienkich jak u pająka kończynach, pozdrawiali ich w milczeniu.