Znowu znaleźli się w gęstej mgle.
Początkowo szli w milczeniu, a potem Andre rzekł z rozmarzeniem:
– Obiad był wspaniały!
– O, tak – potwierdził Rikard. – A wino tej marki życzyłbym sobie mieć w domu. Takie lekkie, a jednocześnie szlachetnie dojrzałe! I człowiek nie robi się po nim ociężały.
– Rzeczywiście, macie rację – potwierdziła Mari. – A zwróciliście uwagę, jak spokojnie się pożegnaliśmy? Można było oczekiwać, że popłynie wiele łez, a tymczasem wszyscy jakoś tak optymistycznie patrzą w przyszłość. Jakby byli przekonani, że niedługo znowu się spotkamy.
– No, zobaczymy, jak to będzie – westchnął Jonathan.
Gabriel nie mówił nic. Wciąż jeszcze przepełniał go nastrój tej podniecającej nocy. A poza tym myśl o zadaniu, jakie go czeka, wywoływała dreszcz emocji. Będzie musiał zaopatrzyć się w odpowiednią ilość papieru i porządne wieczne pióro…
Rozmyślania chłopca przerwał głos Mali:
– O, jak cudownie było spotkać ich wszystkich! To dopiero rodzinne spotkanie!
– Nikt oprócz nas nie może przeżyć czegoś takiego – powiedział Jonathan. – I chociaż czasami człowiekowi dokuczy pochodzenie z takiego niezwykłego rodu, to jednak przeważnie jestem z tego dumny.
– Masz rację, jesteśmy wyjątkowi – potwierdziła Benedikte. – I uprzywilejowani.
Wszyscy się z nią zgodzili.
– No, to tutaj pożegnamy się z Gabrielem i jego mamą – oświadczył w pewnym momencie Targenor, pomocnik i przewodnik Vetlego. – Do zobaczenia!
Grupa krewnych zniknęła w gęstej mgle.
– To akurat było bardzo bolesne pożegnanie – westchnął Gabriel. On i Karine zostali tylko z Ulvhedinem i Niklasem.
– Zastanawiam się, ile ludzkich istnień to będzie kosztowało – rzekła Karine w zamyśleniu. – Mam na myśli walkę.
– Musimy wierzyć, że nie będzie źle – odparł Ulvhedin.
– Może Marco coś wie na ten temat – wtrącił Gabriel.
– Ale, niestety, my nie mamy pojęcia o tym, co wiadomo Marcowi – roześmiał się Niklas.
Karine nie powiedziała głośno tego, o czym myślała. Że tak strasznie się boi o swoje jedyne dziecko. Dlaczego właśnie on ma do wypełnienia to zadanie? On, który nie jest przecież wybranym? I jeszcze taki mały! A teraz będzie musiał wyjechać do tej strasznej doliny!
Nie chciała się jednak okazać przesadnie opiekuńcza. Przecież chłopiec będzie przez cały czas specjalnie chroniony, tak mówiono. A Ulvhedinowi można chyba zaufać? Poza tym będzie z nimi Marco i Rune. Będzie też Tova, choć to akurat chyba nie najlepsza opiekunka.
O Gabrielu, moje kochanie, co z tobą będzie? Jak ja przetrwam ten czas, kiedy wyjedziesz w góry?
Nagle mgła się rozwiała. Ulvhedin i Niklas zniknęli, a oni mieli przed sobą dobrze znane zabudowania.
Szli wolno przez ogród, żwir głośno chrzęścił pod podeszwami.
Jak cudownie jest być na dworze tak rano, rozkoszował się Gabriel. Jakie to podniecające! Było dopiero wpół do szóstej, tak wcześnie rzadko kiedy wstawał. Gdzieś daleko zapiał kogut, a w pobliżu mniejsze ptaki jak szalone wyśpiewywały poranne trele. Skrajem lasu przemykał się chyłkiem skulony lis, a w ogrodzie widać było tu i tam młodą, delikatnie zieleniejącą trawę,
– Uff, będę musiała pozbierać te wszystkie skarby, które Peik pochował zimą pod śniegiem – powiedziała Karine całkiem zwyczajnie. – Wiosna wydobywa na wierzch wszystkie śmieci. Musimy iść bardzo cicho, żeby nie obudzić taty.
– Peik na pewno zacznie szczekać.
– To złap go za pysk, zanim narobi hałasu.
Łatwo powiedzieć, pomyślał Gabriel starając się jak najciszej przekręcić klucz w zamku. Czasami mama bywa po prostu niemądra!
Zaczynało się znowu zwyczajne, powszednie życie.
Gdy Karine wślizgnęła się do łóżka, Joachim odchrząknął i przewrócił się na drugi bok.
– Wstawałaś? – zapytał.
– O, zwyczajny poranny spacer do łazienki.
Joachim zadrżał.
– Zdawało mi się, że ciągnie od ciebie zimno.
– Stałam przez chwilę na schodach i rozkoszowałam się wiosennym porankiem.
– Mhm – mruknął Joachim i ponownie zasnął.
– Wrócili! Wszyscy wrócili do Lipowej Alei.
– Tak, widziałem. Zaraz zadzwonię do numeru jeden, żeby mu o tym powiedzieć. Dobrze, żebym mu doniósł od razu o wszystkich, bo jak nie, to będzie wściekły.
Drgnął na dźwięk własnych słów i rozejrzał się lękliwie wokół, jakby podejrzewał, że ten przerażający numer jeden stoi za drzewem i podsłuchuje.
– No? Innych nie widzieliście? – zapytał ostro, jakby chciał pokryć własną przejściową słabość.
– Voldenowie też wrócili – powiedział ktoś inny.
– Brinkowie i Gardowie również – dodał trzeci. – Pojęcia nie mam, co się z nimi stało wczorajszego wieczora. Przepadli wszyscy, jakby ich ziemia pochłonęła. Może ty coś z tego rozumiesz, numerze dwa?
Numer dwa nigdy się nie przyznawał do porażki.
– To chyba nie tak trudno wybadać – burknął. – No nie, nie będziemy tu siedzieć i pić tej kawy w nieskończoność – poganiał z irytacją. – Tamci czekają na zmienników. Do roboty! Wszyscy! Szef nie toleruje lenistwa.
Niechętnie zaczęli się zbierać, krzesła szurały po podłodze kawiarni.
– Szef? – zapytał jeden z nich. – Masz na myśli numer jeden czy… Tego, który stoi nad nim?
Przy tych słowach wszyscy poczuli lodowaty dreszcz na plecach.
– My pod1egamy numerowi jeden – uciął dwójka, – A dalej niech lepiej twoja myśl nie sięga, to się może okazać niezdrowe.
– Jasne, rozumiem.
Powoli wychodzili z ciepłego pomieszczenia. Niewielka grupa kobiet i mężczyzn. Wystarczyło dla nich miejsca przy dwóch zestawionych razem stolikach.
– To, co się tu dzieje, to najfajniejsza sprawa w całym moim życiu – szepnęła jedna z kobiet. – Dostaliśmy zadanie, można powiedzieć. A normalnie to żaden diabeł się nami nie przejmuje. Nareszcie ktoś nas docenił.
Chociaż inni patrzyli na nią z niechęcią, to wielu w duchu myślało to samo. Wszyscy byli na swój sposób dumni z tego zadania.
Dosyć podejrzane zadanie, to prawda, ale im to akurat odpowiadało.
– Jak myślicie, kiedy nam pozwolą się do nich dobrać? Zadźgać nożem tego i owego.
– Niedługo, tak powiedział jedynka. Ale jeszcze dokładnie nie wiadomo.
– Czego nie wiadomo?
– Nie jestem jasnowidzem! – burknął numer dwa ze złością. Nienawidził, kiedy zadawali mu pytania, na które nie miał odpowiedzi. To naruszało jego pozycję w bandzie. Był trzecim człowiekiem od góry i wymagał, by okazywano mu respekt. – Pospieszcie się! Ale już!
Gabriel przeglądał swój bagaż. Wszystko spakował do niewielkiego plecaka, bo przecież wybierali się w góry. Karine powiedziała Joachimowi, że chłopiec jedzie na szkolny obóz.
Żeby nic tracić czasu, do Trondheim mieli lecieć samolotem. Gabriel był tym niebywale podniecony, bo jeszcze nigdy samolotem nie podróżował. Po raz setny pytał matkę o jakieś drobiazgi. Za każdym razem o co innego, ale powtarzało się to aż do znudzenia.
Tova miała przyjść, żeby go zabrać. Rikard obiecał, że odwiezie ich na lotnisko, gdzie spotkają Nataniela i Ellen.
Marco przez tyle lat ukrywał się przed Tengelem Złym, ale przecież teraz już nie musi, rozmyślał Gabriel. Nic jednak nie wiedział na temat, Gdzie ani w jaki sposób spotkają Marca. Ten człowiek chodził swoimi drogami i zwykł się pojawiać, kiedy go się najmniej spodziewano.
Gabriel usiadł na łóżku. O Boże, chyba zabrał wszystko, co potrzebne? I chyba wykona to zadanie jak trzeba?
Mama znowu weszła do pokoju.
– Gabrielu, nie denerwuj się tak strasznie! Przecież wyjeżdżacie dopiero pojutrze!
Tengel Zły otrzymał raport.