Baranie łby, pomyślał. Przecież wiem, że tamci wrócili. Moje zmysły są niebywale napięte teraz, kiedy czuję, że niedługo się obudzę. Ale, oczywiście, to dobrze, że moi wysłannicy tak się starają. Że są tacy wierni, posłuszni i chętni do pracy.
Tak będzie ze wszystkimi ludźmi na świecie, kiedy już obejmę panowanie. A stanie się to niedługo. Czuję to każdziutkim nerwem. I wiem, że tym razem to się naprawdę uda. Takie rzeczy wielki Tan-ghil przeczuwa!
Jego ohydna gęba przybrała obrzydliwy wyraz. Oczy pogrążonego w lekkiej drzemce potwora drgały pod powiekami.
Co to takiego? Co się dzieje…?
Wszystkowidzący wzrok Tengela Złego szukał, szukał po całej ziemi. W głębi duszy odzywało się jakieś ostrzeżenie: „Niebezpieczeństwo! Niebezpieczeństwo!”
Koncentrował całą swoją duchową siłę.
Dolina Ludzi Lodu – cisza.
Mimo to na myśl o dolinie ogarniał go jakiś neurotyczny lęk. Czy to miejsce nie jest już bezpieczne? Czy coś grozi jego schowkowi i ukrytej tam wodzie?
A jeśli tak, to co, czy może kto?
Myśli kłębiły się bezładnie, pytały, szukały, wibrowały, ale nie znajdowały niczego.
Lipowa Aleja…?
Tam siedzi troje starców. Szpiedzy raportowali, że w Lipowej Alei wszystko jest w porządku, odkąd mieszkańcy wrócili ze swojej tajemniczej i dotychczas nie wyjaśnionej wyprawy.
Ale o czym oni rozmawiają?
Wszystkosłyszące uszy Tan-ghila nasłuchują. Ma wyostrzone zmysły po tylu latach zamroczenia, od kiedy ten przeklęty Wędrowiec pogrążył go we śnie. Mimo to nie dociera do niego przecież wszystko, co się na świecie dzieje. Dotychczas sfera zainteresowań Tan-ghila była skrajnie ograniczona do własnej osoby i najpilniejszych spraw. Jak na przykład to, gdzie znajdują się Ludzie Lodu i czym się zajmują. I do czekania na sygnał, który go obudzi, a który bez wątpienia lada moment się rozlegnie. Ktoś gdzieś już ćwiczy, stara się dobierać tony. Wspaniale! Tym razem po raz pierwszy ktoś naprawdę jest bliski odkrycia właściwych tonów.
Ale teraz znowu ci Ludzie Lodu… Próbował usłyszeć, o czym rozmawiają w Lipowej Alei.
Niepokój zaczynał się przeradzać w lęk.
„Oni będą mieli ze sobą butelkę” – powiedział mężczyzna z mieszkającej w Lipowej Alei trójki. Ten mężczyzna ma na imię Andre czy jakoś tak.
Butelkę, butelkę, jaką butelkę? Brzmi to groźnie! Chyba nie tę butelkę? Tę najokropniejszą ze wszystkich rzeczy na świecie butelkę?
„Każde z nich będzie miało swoją” – poprawiła go ta stara, okropna baba, Benedikte. – „Tak że przynajmniej jedna na pewno zostanie doniesiona na miejsce”.
Każde swoją butelkę? W takim razie to nie może być nic niebezpiecznego, to musi chodzić o inne butelki.
Pogrążony w lekkim śnie Tengel Zły jęknął. A jeśli to jest ta butelka? Okropna butelka tej strasznej dziewczyny, zawierająca wodę, której nazwy on nawet w myśli nie chce wspominać. Jeśliby to miała być ta butelka, to czas najwyższy się obudzić.
Wysłannicy, moi wysłannicy, gdzie jesteście? Mój pełnomocniku! Nowe rozkazy!
Jak się mają sprawy u Voldenów?
Poszukujące myśli dotarły do nowego celu.
Nie, tam nic się nie dzieje. Jeśli pominąć nastrój podniecenia, może oczekiwania, jakiejś gorączkowości, którego Tengel tak bardzo nie lubi, ale w sumie nic wielkiego.
Brinkowie?
To na pewno tam!
Na wpół ogłuszona świadomość Tengela Złego doznała szoku.
Wyczuwał nastrój buntu!
Ta wstrętna dziewucha, ta, która tak przypomina Hannę… Dziewczyna była kiedyś poddaną Tan-ghila, ale bezwstydnie go zdradziła, przekabacona przez tamtych idiotów! Tova albo coś w tym rodzaju, tak ją nazywali. To ona odważyła się na niebezpieczną i absolutnie zakazaną wędrówkę w przeszłość.
I wtedy prawie ją dostał, uwięził ją w czasie, bo ona już wtedy była zdrajczynią. Ale została uratowana przez kilku takich, którym on nie mógł nic zrobić. Udało mu się tylko trafić na ślad jednego z tych niebezpiecznych. Na ślad tego, który należy do rodziny Gardów…
Trzeba zobaczyć, co się tam dzieje. Trzeba go odszukać! Jeśli i on jest w to zaplątany…
Myśli Tengela szukały dalej i dalej. Zataczały kręgi i koncentrowały się wokół domu Abla Garda.
No, tak, jest ten poszukiwany. Ten znienawidzony! Imię jego brzmi Nataniel, wysłannicy to wywęszyli.
I to właśnie tego tak długo ukrywali? Takie chuchro, takie byle co, miałoby zagrozić Tan-ghilowi? To przecież śmieszne, po prostu komiczne! Co oni sobie myślą? Jeśli ów Nataniel to wszystko, co mają mu do przeciwstawienia, to nie ma się czym przejmować!
Nataniel nie sprawiał wrażenia, że się gdzieś wybiera, więc może ta paskudna Tova wyjeżdża w prywatnej sprawie? Ten tutaj leży i odpoczywa. Trzyma w ręce coś, czemu się uważnie przygląda.
Tengel Zły nie miał wielkiego pojęcia o książkach. Oczywiście widywał je wielokrotnie, ale nie rozumiał, do czego miałyby służyć.
Z przyzwyczajenia szukał dalej, chciał się osobiście przekonać, co robią inni Ludzie Lodu. Nic specjalnego nie znajdował, tylko wszędzie ten gorączkowy nastrój. Nie odkrył niczego więcej, dopóki nie dotarł do niewielkiego domu bardzo małej rodziny. Tylko matka, ojciec i jedno dziecko.
Co się dzieje z chłopakiem? Przygotowuje się do drogi! No, ale to tylko mały chłopiec. Nie puszczą go przecież do Doliny Ludzi Lodu.
Po chwili znalazł jeszcze jeden dom ogarnięty gorączką podróżną. Mieszkali tam potomkowie jego wiernego niewolnika Erlinga Skogsruda. Młoda dziewczyna najwyraźniej szykuje się do wyjazdu.
Żadne jednak z tych, którzy wybierali się w podróż, Tova, Gabriel i ta Skogsrud, diabli wiedzą, jak toto ma na imię, nie mogło mu w niczym zagrozić. Niech jadą, gdzie chcą, i niech ich piekło pochłonie!
Tan-ghil pozostawił ród własnemu losowi i pogrążył się w rozmyślaniach. Ze złośliwą radością wyobrażał sobie, co zrobi, kiedy nareszcie opuści tę przeklętą dziurę.
Szybko, szybko…
Mimo wszystko jego myśli raz po raz wracały do sprawy wielkiego niepokoju w rodzinie Ludzi Lodu. Gdzie oni byli tamtej nocy? Dlaczego są tacy podnieceni? Dokąd się wybiera ta trójka? Co za butelki…
No, co tam, wykryje to bez trudu, niech no tylko się podniesie…
Szybko, szybko!
Dwa dni później Tova i Gabriel siedzieli w samochodzie Rikarda Brinka. Podnieceni jak nigdy, gadali o byle czym, usta im się wprost nie zamykały.
– Ja nie dostałem mojej butelki – powiedział Gabriel, udając urażonego.
– A ja dostałam. Przymocowałam ją do paska pod ubraniem, tak że nikt mi jej nie może odebrać!
– Zabrałem ze sobą dwadzieścia długopisów – oświadczył Gabriel z dumą. – I już zacząłem pisać dziennik.
– Przeczytaj coś!
Chłopiec wyjął z kieszeni niewielki notatnik.
– ”Wstałem piętnaście po piątej” – zaczął czytać. – „Umyłem się i wyczyściłem zęby. Poszedłem do wc, a potem zjadłem śniadanie…” Uff, nie, to po prostu głupie!
– No właśnie, masz zamiar zawsze notować, ile razy byłeś w wc? – skrzywiła się Tova. – Ale w ogóle to dobrze, że piszesz, świadczy to, że jesteś obowiązkowy.
Rikard odezwał się znad kierownicy:
– Myślę, Tovo, że nie powinnaś zbyt dużo gadać o butelce. Im mniej ludzi o niej wie, tym lepiej.
– Gabriel przecież i tak wie! No dobrze, będę trzymać język za zębami! O Boże, zdaje się, że jedziemy na „czerwonej fali” zamiast na zielonej. Spóźnimy się! Tato, nie możesz włączyć syreny?
– W żadnym razie! Macie tyle czasu, że będziecie na lotnisku w Fomebu czekać jeszcze ze dwie godziny. Zdąży wam się znudzić!
– Znudzi się na lotnisku? Nigdy w życiu! Tova Brink będzie tam światową damą!
– O, gdyby to było takie proste, wystarczyłoby wysyłać różnych ludzi na lotnisko, żeby nabrali ogłady. Ale jeśli o ciebie chodzi, to chciałbym, żebyś pozostała tym dzieckiem natury, którym jesteś.