– Jeśli poczujesz, że puszczam, to znaczy, że zemdlałam – wybąkała.
Nieznajomy zawahał się na chwilkę, ale z lasu rozległy się głośne okrzyki. Tamci spostrzegli, co się stało, trzeba było uciekać.
W stronę Oslo…
Skąd on wie?
– Ja muszę do Fornebu! – krzyknęła, trzymając się kurczowo jego kurtki. – Tam na mnie czekają.
Motocyklista skinął głową.
O Boże, nie dam rady, myślała zrozpaczona. Nie utrzymam się, zaraz spadnę.
Wiatr. Warkot silnika… Śliska skórzana kurtka, trzymaj się, trzymaj się mocno!
W końcu wszystkie sprawy świata sprowadzały się wyłącznie do tego jednego: Trzymaj się mocno! Trzymaj się, nie puszczaj tej kurtki, bo spadniesz! Wszystko wokół wirowało. Tova przyciskała policzek do śliskiej skóry, motocykl wibrował pod nią, pojazdy nadjeżdżające z przeciwka przelatywały obok jak ruchome kolorowe plamy. Nigdy przedtem nie siedziała na motocyklu, a ten musiał należeć do największych maszyn. Jakiś Harley-Davidson albo Triumph? Zapomniała, jak się nazywają.
Chłodny wiatr jednak dobrze na nią wpływał, ból w głowie zelżał. Chociaż taka jazda to pewnie nie jest najlepsze lekarstwo na wstrząs mózgu, myślała zatroskana. Siedzieć na motocyklu, który pędzi dobrze ponad sto na godzinę. Ale co się stało z gangsterami? Nie miała odwagi się odwrócić, żeby zobaczyć, czy ich nie gonią.
– Dziękuję za pomoc! – zawołała do motocyklisty.
Czarny hełm się poruszył.
– Tylko że ja nie bardzo rozumiem…
– Naprawdę nie rozumiesz, Tovo?
Ten głos! Pojaśniało jej w głowie i zaczynała pojmować. Ten głos!
Objęła go mocno obiema rękami i krzyknęła radośnie:
– Marco!!!
Wyczuwała, że Marco się śmieje.
– Och Marco, Marco – prawie łkała. – Ale dlaczego tak długo jechałeś za nami? Mogłeś ich przecież zatrzymać w każdej chwili. To okropne głupki!
– Chciałem się najpierw dowiedzieć, gdzie i do kogo cię wiozą! – krzyczał pod wiatr.
– Ja też chciałam się tego dowiedzieć. Ale potem przypomniałam sobie o butelce.
– Świetnie, Tova! Ale co to się stało? Dlaczego oni tak wylecieli z samochodu, jakby ich coś gryzło? Przestraszyłem się, czy to nie pożar.
– Nie, no bo ja… – zachichotała. – Nie, nie mogę ci powiedzieć.
– Oczywiście, że możesz!
– Wiesz przecież, że moja siła polega na tym… No, że mogę ludziom zasugerować albo wywołać iluzję?
– Tak. Między innymi.
Och, jak rozkosznie słuchać go, gdy mówi: „między innymi”. Jaka to radość dla serca spragnionego pochwały!
– Więc zrobiłam tak, żeby im się bardzo chciało do toalety. Żeby nie mogli wytrzymać!
– Znakomicie, Tovo! Ale co zamierzałaś zrobić potem?
– Nie wiem! – odkrzyknęła. – Pewnie bym uciekała. Albo starała się zatrzymać jakiś samochód. Najbardziej jednak liczyłam na motocyklistę, o którym oni nieustannie rozmawiali. Myślałam, że to może policjant.
– Zdobyłaś jakieś informacje?
Niełatwo jest rozmawiać na takiej ciężkiej maszynie, gdy trzeba przekrzyczeć huczący wiatr.
– Tak. Udawałam, że jestem nieprzytomna, więc rozmawiali swobodnie.
– Jesteś bystra! Naprawdę!
O radości!
Roześmiała się cicho.
– O co chodzi? – zapytał Marco.
– Myślałam, że anioły nie jeżdżą na motocyklach!
– Bo też ja nie jestem prawdziwym aniołem. Mam tylko w żyłach krew czarnych aniołów, a to poważna różnica. Zresztą zostałem tak wychowany, żeby nic co ludzkie nie było mi obce.
Nie zapytała, skąd wziął tę maszynę i ubranie, to zbyt skomplikowana sprawa. Nie pytała też o to, jak się dowiedział u wypadku. Marco chadzał swoimi drogami i trudno je było poznać. A może nie? Może po prostu dzięki swoim ponadnaturalnym zdolnościom otrzymał wiadomość, że to on ma obowiązek donieść butelkę z wodą do Doliny Ludzi Lodu.
Ponadnaturalnie czy nie, Marco zaraz odpowiedział na jej nie zadane pytania. Chociaż akurat to mógł być przypadek…
– Świetnie, że akurat miałem motocykl – powiedział wesoło. – Pojechałem na Fornebu, żeby zobaczyć, czy szczęśliwie odlecieliście. Miałem zamiar wyruszyć za wami na północ. No, a kiedy zobaczyłem, co się dzieje, to oczywiście pomknąłem za porywaczami.
No i wszystko jasne.
Tova głęboko westchnęła. Pędzi oto po Drammensveien, na wspaniałym motocyklu, za plecami księcia Czarnych Sal! Dosyć niesamowita sytuacja! A jednocześnie jaka przyjemna!
Przytuliła policzek do jego kurtki.
– Witaj, mój książę – szepnęła ze smutkiem.
Bort wściekał się i klął jak szewc.
– Nie mogliście sikać za samochodem, cholerni idioci? – ryczał, próbując zwalić winę na innych. – Ten cholerny drań w czarnej kurtce przedziurawił nam przednie opony. Nie ruszymy z miejsca!
Starannie umalowane wargi Bitten zrobiły się blade pod warstwą szminki.
– Co teraz powie numer jeden? Uciekli nam! Uciekli!
– To nie stój tu i nie gdacz, tylko wychodź na szosę i zatrzymuj samochody! My się schowamy, a wylecimy, jak się jakiś głupek zatrzyma!
Bitten posłuchała natychmiast.
– Nie, jeszcze nie, do cholery! Muszę najpierw złapać łączność z kwaterą główną. Ale to cholerne gówno wydaje z siebie tylko jakieś piski. Hallo! Hallo, do jasnej cholery! Numer trzy wzywa numer dwa! Numer trzy wzywa numer dwa…
Przenośny radionadajnik skrzeczał w bagażniku.
– Cholera, cholera – syczał Ben. – Oni się wściekną, jak usłyszą, że…
Nareszcie ktoś się w aparacie odezwał, ale trudno było zrozumieć, co mówi.
– Hallo! – wrzeszczał Bert. – Tu numer trzy! Numer trzy wzywa numer dwa. Mamy kraksę na Drammensveien. Potrzebne są posiłki!
Odpowiedź, jaką otrzymał, sprawiła, że cała krew odpłynęła mu z twarzy.
– Tak, oczywiście… Tak, ale to było tak, że… To nie była nasza wina, bo… Ale my…
Po zakończeniu rozmowy siły uszły z niego jak powietrze z przekłutej dętki.
– Rozumiem – zakończył. – To był numer jeden! – oświadczył kompanom.
– O Jezu! – jęknęła Binen.
– Nie wysikałem się porządnie – jęknął Lasse, który dopiero teraz wrócił.
– To lej tutaj! – warknął Ben. – I żebyś mi się nie oddalał! Potem weźmiesz rewolwer i wszystko, co musisz mieć przy sobie, i obaj ukryjemy się za samochodem. Wylecimy, jak jakiś napalony idiota zatrzyma się przed Bitten.
On sam również zaopatrzył się w broń różnego rodzaju, jak na przykład pistolet (ukradziony jakiemuś policjantowi), rękawice bokserskie i sztylet. On i Lasse schowali się, a Bitten zajęła miejsce na poboczu.
Samochód Nataniela dotarł prawie do zjazdu na drogę państwową numer 60 w stronę Honefoss, pod Sandvika, gdy nagle Nataniel zawołał:
– To przecież czyste szaleństwo! W ten sposób nigdy Tovy nie odnajdziemy, oni mogli przecież skręcić w pierwszą lepszą boczną drogę! Lepiej było chyba czekać na nią na Fornebu. Stoi tam pewnie biedaczka i nie wie, co zrobić. Zawracamy!
– Popatrz na ten motocykl! – krzyknęła Ellen. – On zawrócił i jedzie w naszą stronę. Machają do nas. Oj, z tyłu siedzi Tova!
Nataniel zjechał na „sześćdziesiątkę” i zatrzymał się. Motocyklista postąpił tak samo.
Wszyscy jednocześnie wybiegli z samochodu. Nataniel wiedział, że powinni być ostrożniejsi, ale Tova wyglądała na taką rozradowaną. Ten, kto ją przywiózł, nie mógł być niebezpieczny.
Zanim jeszcze motocyklista zdjął kask, Nataniel uświadomił sobie, kto to. Panie Boże, jak mogliśmy zapomnieć o opiekunie Tovy, o Marcu? Nataniel powinien był go wezwać natychmiast, gdy tylko Tova zniknęła. Widocznie Marco sam czuwał. Może zresztą nie był w stanie odebrać wszystkich pozazmysłowych sygnałów?