Выбрать главу

Nie było czasu na wyjaśnienia.

– Oni nas gonią – wykrztusiła Tova. – Macie mój plecak?

– Tak. Wszystko mamy.

– W takim razie ruszamy! – zawołał Marco. – Jedźcie za mną. A jeśli o nich chodzi, to na razie jeszcze nas nie gonią! Przedziurawiłem im opony.

Tova powinna była przesiąść się do samochodu, ale nie zrobiła tego. Nabrała upodobania do jazdy na motocyklu. No, w każdym razie z takim kierowcą!

Maszyna podskakiwała na dość wyboistej drodze i Tova zaczęła żałować swego wyboru. To nie to samo, co równa jak stół Drammensveien.

Rozum mogłoby z człowieka wytrząść, pomyślała. Gdybym jeszcze miała choć resztkę rozumu. Przytuliła twarz do pleców Marca.

Nie bądź sentymentalna, idiotko, powiedziała sobie w duchu i odsunęła policzek od śliskiej skóry jego kurtki.

Jeszcze raz zadrżała z niepokoju, że on może czytać w jej myślach.

Niedaleko Rud Marco skręcił na drogę do Baerum, ponownie w kierunku Oslo, żeby niedługo potem znaleźć się na drodze do Trondheim. Bez sensu było pchać się do Henefoss, a potem robić wielki objazd.

Boczne drogi w tej okolicy były jednak takie marne, że Marco dał znak, by się zatrzymali. Nataniel zjechał na pobocze.

– Myślę, że Tova teraz chętnie przesiądzie się do samochodu – rzekł z uśmiechem, a ona nie mogła powiedzieć, że jej to nie odpowiada.

Ruszyli dalej.

– O rany! – jęknęła Tova. – Ale mnie wytrzęsło!

Wyglądała jednak na bardzo zadowoloną.

– No, a teraz opowiadaj – nakazał Nataniel.

I Tova opowiedziała o swoich przejściach.

– A zatem jest ich trzynaścioro – rzekł Nataniel w zamyśleniu. – Słyszysz, Ellen? Dokładnie jak w angielskich kręgach czarownic.

– Ci nie sprawiają wrażenia, by mieli coś wspólnego z kręgami czarownic – sprostowała Tova. – To są brutalni płatni mordercy. Sam prymityw. No, może jeszcze ten Bort, to znaczy numer trzy, byłby w stanie od czasu do czasu sformułować jakąś myśl, ale ta reszta! Lasse to kompletny tępak.

– A nigdy nie wymienili nazwiska numeru jeden?

– Nie. Wygląda na to, że się go śmiertelnie boją. Prawie tak samo jak szefa tego numeru jeden, którym nie może być nikt inny tylko Tengel Zły. Mogłabym przysiąc!

– Ja również – zgodził się z nią Nataniel. – Słuchajcie, czy to nie Dorothy Sayers napisała kryminał, w którym trzynaścioro bohaterów zostało nazwanych numer jeden, numer dwa i tak dalej?

– Masz rację – potwierdziła Ellen. – Najwyraźniej stamtąd został zaczerpnięty ten pomysł. W książce nie wolno im było posługiwać się nazwiskami, wyłącznie numerami. Na tym zresztą zasadzała się główna intryga, czytelnik musiał zgadywać, który jest kim.

– My znamy przynajmniej imiona trojga z nich – powiedział Nataniel. – Dobra robota, Tovo! Jesteś sprytniejsza, niż się spodziewaliśmy. Żeby ich w ten sposób wygnać z samochodu!

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Jakie to miłe uczucie, kiedy człowiek może się śmiać. Wszyscy bardzo tego potrzebowali.

Numer jeden nawiązał kontakt ze swoim najbliższym człowiekiem, numerem dwa.

– Otrzymałem wiadomość, że oni jadą na północ – powiedział surowy głos, którego dwójka bał się i zarazem nienawidził. – Porozum się z naszymi ludźmi w głębi kraju! Mam raporty od Jego Wysokości na temat poczynań tej piątki. Wydaj rozkaz, że należy ich zatrzymać. Wszelkimi środkami! Jego Wysokość jest zainteresowany tym, co oni ze sobą wiozą. Rozkaż, by im to odebrano i zniszczono!

– A co zrobić z tą piątką, numerze jeden? Czy Jego Wysokość coś na ich temat powiedział?

Ale połączenie zostało przerwane. Numer jeden nie chciał odpowiadać na pytania, na które sam nie znał odpowiedzi.

Numer dwa zwilżył wysuszone wargi. Zawsze, kiedy rozmawiał z numerem jeden, zasychało mu w ustach. Co właściwie było w tym facecie, że tak go przerażał ponad wszelkie wyobrażenie?

Usiadł przy telefonie i zaczął dzwonić do swoich punktów kontaktowych na wschodzie kraju.

Poszukiwani jadą na północ, to znaczy, dokąd?

A poza tym pięcioro? Przecież było ich tylko czworo! O co chodziło numerowi jeden, kiedy mówił o pięciorgu?

Ku swemu wielkiemu zaniepokojeniu numer dwa zauważył, że jego ręka trzymająca listę z nazwiskami drży i że on nie może tego drżenia opanować.

– No, to jesteśmy na drodze do Trondheim – stwierdził Nataniel.

– Pewnie jestem głupi – powiedział Gabriel. – Ale czy nie moglibyśmy polecieć samolotem, skoro bomba została unieszkodliwiona?

– Myślałem o tym samym – rzekł Nataniel. – Doszedłem jednak do wniosku, że nie powinniśmy tego robić. Możesz być pewien, że Fornebu jest obserwowane przez innych członków owego kręgu czarownic. I gdybyśmy weszli do samolotu, na pewno by nam towarzyszyli.

– Tylko że podróż samochodem zajmie nam znacznie więcej czasu – powiedziała Ellen.

– Tak. I jesteśmy bardziej narażeni na atak.

– Oni chyba nie widzieli, dokąd pojechaliśmy?

– Mam nadzieję, że nie widzieli. W każdym razie żadnego samochodu za nami nie widać.

Tova nie miała czasu na rozmowy. Wciąż nie opuszczało jej wrażenie, że siedzi na motocyklu, a przed nią na czarno ubrany kierowca, i wciąż się bała, że go straci z oczu. Dlatego wzięła na siebie obowiązek pilnowania, żeby od niego za daleko nie odjechali.

To zresztą nie było specjalnie trudne. Droga na Trondheim nie należy do zatłoczonych. Nie mogli podróżować w nieskończoność, należało już zrobić przerwę. Lada moment w pojazdach skończy się benzyna, ludzie potrzebowali jedzenia, a i krótka wyprawa do toalety wkrótce okaże się niezbędna.

Znaleźli po drodze niewielką kawiarnię, która wydała im się dość przytulna.

Motocykl i samochód zostały tak ustawione, by można je było obserwować przez okno, ale żeby były niewidoczne z szosy.

Nauczyli się już, że tak trzeba.

Siedzieli przy składanym stole na krzesełkach ze stalowych rurek, których Ellen serdecznie nienawidziła. Uważała, że czynią one nieprzyjemne wrażenie, pozbawiają wnętrze wszelkiej elegancji, a poza tym zawsze się o nie zaczepiała, zwłaszcza gdy miała na nogach nylonowe pończochy.

Mimo to w pełni rozkoszowała się tą chwilą odpoczynku u boku Nataniela. Pozostałych towarzyszy podróży też szczerze lubiła. Tova traktowała ją niegdyś podejrzliwie i zachowywała się wobec niej agresywnie, ale już od dawna były zaprzyjaźnione.

Tova również miała powody do radości. Marco odpoczywał razem z nimi, nareszcie odważył się pokazać wśród ludzi. Co prawda skórzany kombinezon znakomicie ukrywał jego urodę. Nie zdjął też hełmu, żeby osłaniać swoje kruczoczarne włosy i możliwie jak największą część twarzy. Było oczywiste, że nie jest to zwyczajny człowiek. Żaden śmiertelnik nie może być tak oślepiająco piękny, nikt nie ma takich szlachetnych rysów ani takich promiennych oczu. Rozmawiał z nimi jednak jak z najlepszymi przyjaciółmi i żartował jak wszyscy.

Czy życie może być wspanialsze?

Jakaś nieśmiała kobiecina w średnim wieku, biednie ubrana, podeszła do stolika. W spracowanej dłoni trzymała dwie monety 25-orowe. Pokornym głosem zapytała, czy ktoś mógłby jej zamienić te dwie monety na jedną o wartości 50-ore. Wszyscy zaczęli szukać i po chwili wyciągnęły się aż trzy ręce z odpowiednimi monetami. Spłoszona kobieta dziękowała i wybrała Nataniela. Na Marca odważyła się tylko zerknąć i natychmiast odwróciła głowę, oddychając ciężko.

Radośni młodzi ludzie, gotowi w każdej chwili spełnić dobry uczynek.

W kawiarni ani słowem nie wspomnieli o celu swojej podróży. W ogóle nie rozmawiali o żadnej podróży. Ostrożność, ostrożność, powtarzali sobie wszyscy w duchu. Kiedy jednak wyszli na dwór w to piękne, chociaż chłodne południe i zobaczyli, że w pobliżu nie ma nikogo, Nataniel powiedział: