Выбрать главу

– Co proponujesz, Marco? Mamy jechać dalej tak jak dotychczas? I jak długo się da?

– Tak, tak myślę.

– Czy nie byłoby lepiej, gdybyś i ty jechał razem z nami w samochodzie? – zapytała Ellen, za co Tova była jej niewymownie wdzięczna. – Tylko pewnie nie chciałbyś się pozbywać motocykla.

Marco zastanawiał się i Tova miała sporo czasu, by przyjrzeć się jego czarnym oczom, w których odbijał się blask słońca.

– Rozdzielenie się ma swoje dobre strony – powiedział w końcu. – I gdyby dla Tovy nie byłoby to takie męczące, to powinna i ona jechać ze mną.

– Towcaleniejestmęczące! – wypaliła Tova jednym tchem, nie dzieląc słów.

– Na dłuższą metę będzie, zobaczysz – uśmiechnął się Marco. – Ta droga nie jest, zdaje się, najgorsza, ale później będą trudniejsze odcinki, a gładkość dróg bitych można ocenić zwłaszcza z tylnego siodełka motocykla. Czuje się to wtedy w mięśniach ramion i innych części ciała.

To gorzej, Tova była dosyć wrażliwa, jeśli o to chodzi. Z westchnieniem rezygnacji poszła za Ellen do samochodu.

Marco przystanął. Wszyscy patrzyli na niego pytająco.

– Nataniel, czy ty miałeś tę plamę na karoserii, kiedyśmy tu przyjechali?

Samochód był biały, model średniej klasy, Nataniel bowiem nie należał do ludzi bogatych. Jego uniwersyteckie wykłady nie przynosiły wielkich dochodów.

Tova również dostrzegała niedużą plamę na białym lakierze. Wyglądało to tak, jakby tłuste palce dotykały lakieru akurat tuż koło zakrętki baku.

– Mój Boże, nie wiem – powiedział Nataniel zbity z tropu. – Ale czyściłem samochód bardzo dokładnie, zanim rano pojechałem po Ellen, więc takich plam nie powinno być…

Podeszli ostrożnie bliżej. Marco ruchem ręki zatrzymał troje najmłodszych.

– Wy zostaniecie. Schowajcie się na wszelki wypadek za narożnik domu.

– Ale przecież przez cały czas mieliśmy samochód na oku – zaprotestował Gabriel.

Nikt mu nie odpowiedział, dziewczęta szły już tam, gdzie im Marco kazał.

Tova wyglądała ostrożnie zza narożnika. Widziała, jak obaj, Marco i Nataniel, uważnie badają plamę, a potem bardzo wolno ostukują karoserię.

– Co oni wymyślili? – szepnęła, choć nie wiedziała, dlaczego tak czyni. – Nikt przecież do samochodu nie podchodził.

Było jednak oczywiste, że coś tam znaleźli. Popatrzyli na silnik i odskoczyli o kilka kroków. Coś niezwykle ostrożnie podjęli z ziemi i Marco uniósł w górę nieduży przedmiot przypominający wałek.

– O, nie! – jęknęła Ellen. – Znowu bomba?

Gabriel odetchnął ze świstem, bo zbyt długo wstrzymywał powietrze w płucach. Przez chwilę rozpaczliwie tęsknił do domu, do mamy i Peika, ale przecież nie mógł zawrócić, to by nie było po męsku. Otrzymał zadanie i musi je wypełnić, żeby nie wiem ile miało go to kosztować!

Kilkadziesiąt metrów dalej znajdowała się stacja benzynowa i Nataniel poszedł tam z laseczkami dynamitu w ręce. Reszta czekała na niego bez słowa.

– Zadzwonią po policję – powiedział po powrocie. – Wyjaśniłem im, co mogłem, ale nie mamy czasu na rozmowy z policjantami. Ruszamy natychmiast.

– O rany, kto mógł to zrobić? – jęczała Tova. – Przecież bez przerwy pilnowaliśmy samochodu. Bez przerwy.

– Naprawdę? – zapytał Marco. – Bez przerwy? A jak to było z zamianą pieniędzy?

– Myślisz, że to nie była prosta, pospolita kobieta? Mój Boże, a wyglądała tak niewinnie!

– Zaraz się za nią rozejrzę – powiedział Nataniel i ruszył w stronę kawiarni. – Ludzie ze stacji benzynowej nikogo przy samochodzie nie widzieli – rzucił jeszcze przez ramię. – Ale też stamtąd nie widać za dobrze.

Stali w milczeniu, dopóki Nataniel nie wrócił.

– Ta kobieta już dawno sobie poszła – wyjaśnił krótko. – Nikt jej niczego nie podawał i oni w ogóle jej sobie nie przypominają.

– Więc ona po prostu weszła z zewnątrz? – zastanawiała się Ellen. – Weszła i zaraz potem wyszła. Jakie to proste!

– Mógł ją ktoś przysłać. Sprawiała wrażenie bardzo naiwnej, zbyt naiwnej jak na takie kombinacje. Nie widzieliśmy, jak wchodziła. Toalety i telefon są w hallu.

Ellen zamyśliła się.

– Macie rację, że byliśmy za bardzo zajęci szukaniem drobnych i po prostu żadne nie wyjrzało przez okno. Ale czy rzeczywiście w tak krótkim czasie można zamontować coś takiego?

– To bardzo prymitywna robota – odparł Marco. – Ale wystarczająco skuteczna. Myślę, że powinniśmy się jednak rozdzielić. Może Gabriel chciałby pojechać ze mną?

Gabriel i Tova odpowiedzieli jednocześnie:

„Jasne!” zawołał Gabriel, a Tova: „Nie, dlaczego on?” Pierwszy głos brzmiał radośnie, w drugim słychać było rozczarowanie.

– Oj! – jęknął Marco. – Chyba się nie zastanowiłem. No trudno, to wy wszyscy jedziecie samochodem, a ja za wami, na odległość wzroku.

Tova i Gabriel zgodzili się na to bardzo niechętnie, oboje jednak dobrze wiedzieli, że tak jest najlepiej. Niezależnie od tego, które z nich pojechałoby z Markiem, drugie i tak byłoby urażone. A gdyby się upierali, to pewnie sprawiliby przykrość Natanielowi.

Ludzie Lodu od czasu do czasu bywali stanowczo zbyt uważający.

– Ja jednak nie rozumiem do końca – wróciła do swoich wątpliwości Ellen. – Nikt za nami nie jechał. Jakim sposobem oni nas znaleźli?

Nataniel i Marco spoglądali po sobie.

– Chyba nie doceniasz powagi sytuacji, Ellen – rzekł w końcu Nataniel. – To, że nas znaleźli, może oznaczać tylko jedno.

– Co takiego?

Teraz odpowiedział Marco:

– Że Tengel Zły wyszedł z ukrycia. Tylko on sam może w ten sposób śledzić naszą podróż. Tylko on może wszędzie werbować pomocników. Znajduje ich pośród ludzi o słabym charakterze. Albo jeszcze gorzej: pośród przestępców.

– Ale tamta kobieta nie wyglądała jak przestępczyni.

– Mogła być narzędziem w jego rękach. Wbrew własnej woli.

Gabriel siedział milczący i blady. Tengel Zły wyszedł z ukrycia? Już? Och, ratunku!

ROZDZIAŁ XI

Helsingborg, 3 maja 1960.

Strażnik portowy robił swój ostatni tej nocy obchód. Było wpół do piątej rano.

Przy Duńskim Nabrzeżu panował spokój, pusto, ani jednego promu. To najspokojniejszy moment w ciągu doby, kiedy nawet nocne mary kładą się już spać.

Nagle strażnik stanął i zaczął przecierać oczy. Mógłby przysiąc, że…

Tam dalej, pośród domów nad samą wodą, tam gdzie nie ma już betonowego nabrzeża…

Strażnik mógłby przysiąc, że pomiędzy domami zniknął jakiś cień. Cień, który musiał się wyłonić z morza. Ale na morzu nie było widać żadnej łodzi, a pomiędzy domami i wodą nie można było wyjść na brzeg. Wąska uliczka urywała się stromo, kilka kamiennych schodków prowadziło w dół nad Oresund.

Kiedy piątka wybranych z Ludzi Lodu zmierzała ku północy, w gazetach pojawiły się jakieś tajemnicze doniesienia, na które oni nie zwrócili uwagi, bo nie czytali gazet.

„Expressen”, Sztokholm, 5 maja 1960:

„Co się dzieje w norweskim osiedlu mieszkaniowym Vestsund?

Wokół wydarzeń w nowym osiedlu mieszkaniowym Westsund pod Oslo panuje nieprzeniknione milczenie. Dziennikarzom nie pozwolono wejść na pilnie strzeżony teren osiedla, na którym znajdują się cztery wysokie bloki. Co o tym myśleć?”

„Verdens Gang”, Oslo, 5 maja 1960:

„Żołnierze strzegą zamkniętego osiedla w Vestsund. Oficjalnie mówi się, że cztery wolno stojące bloki w północno-zachodniej części osiedla grożą zawaleniem. Ale czy to prawdziwe informacje? Mieszkańcy zostali ewakuowani, większość z nich nie ma pojęcia, o co chodzi, ale wszyscy mówią o jakimś okropnym smrodzie w całej okolicy. Lokatorzy bloku ››Chaber‹‹ zostali odizolowani i nie ma do nich dostępu. Mówi się, że niektórzy chorują, mówi się o szpitalu, a nawet o przypadkach śmiertelnych, ale niczego nie wiadomo na pewno.