Выбрать главу

Nataniel ukrył twarz w dłoniach.

– Och, Ellen, jakie to strasznie smutne mówić o miłości, a nigdy jej nie zaznać. Tak wiek już w dziejach świata powiedziano na ten temat… A ja miałbym ci tyle… Och, Ellen, zapewniam cię, że moja tęsknota do ciebie… Mój Boże, jakie to beznadziejne, siedzieć tak i rozmawiać! Jak w kiepskiej operetce!

– Ale my wcale nie potrzebujemy o tym mówić – przerwała mu. – I tak przecież oboje wiemy.

– Tak, oczywiście. Ale ja chciałbym się z tobą spotykać tak, jak to inni ludzie robią, chodzić razem do kina, wracać do wspólnego domu, spać obejmując się ramionami, widzieć, jak dorastają nasze dzieci, starzeć się razem z tobą… Chciałbym mieć prawo, żeby cię kochać, Ellen! Ale to nie jest możliwe. Zwłaszcza że nadszedł nasz czas. Godzina wybiła!

– Chcesz powiedzieć, że twoje przeczucie… że gdybyśmy teraz… Och, przychodzą mi do głowy takie banalne słowa. No, że gdybyśmy teraz padli sobie w ramiona, to to by oznaczało dla nas śmierć? Tak jak powiedziałeś, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy?

– Tak. Teraz ten moment jest bardzo, bardzo bliski.

– Więc to ma coś wspólnego z Tengelem Złym?

– Nigdy nie miałem co do tego wątpliwości.

– I jedynym ratunkiem dla nas jest trzymać się od siebie z daleka?

– Tak, jeśli nie można zmienić wyroku losu. A teraz chodź, odprowadzę cię do twojego domku, bo chyba więcej nie byłbym już w stanie dzisiaj znieść.

– Ani ja. Nie, Natanielu, nie trzymaj mnie za rękę. Idź co najmniej dwa metry ode mnie, bo nie bardzo za siebie odpowiadam!

Bez słowa, drżąc jak w febrze, poszli szybko w stronę domku Ellen. Nataniel pospiesznie powiedział „dobranoc” i zniknął.

Ellen uderzyła zaciśniętą pięścią w ścianę werandy.

– Przeklęte gadanie! – szlochała wstrząśnięta – A my tylko chcemy mieć prawo do bycia razem! Przeklęty Tengel Zły! Przeklęty! Przeklęty!

ROZDZIAŁ XII

Żołnierze stali wyprostowani, w równych, niewielkich odstępach jeden od drugiego, po zewnętrznej stronie wysokiego płotu. Z tyłu za nimi wznosiły się w niebo wysokie bloki mieszkalne. Przed nimi stał tłum gapiów.

Teraz tłum bardzo głośno protestował, bowiem strażnik dopiero co wpuścił na zamknięty teren jakiegoś mężczyznę. Dlaczego tamtemu wolno, a im nie? Czy to reporter? W takim razie inni dziennikarze złożą zażalenie do władz, że strażnik stosuje protekcję.

Ktoś zdobył informację, że tamten człowiek nie jest dziennikarzem. Władze potrzebują jednak kogoś, kto mógłby wejść do któregoś z bloków i dokładniej zbadać, co się stało. A poza tym ten człowiek ma przed sobą zaledwie kilka miesięcy życia. Dlatego spełniono jego życzenie i pozwolono mu wejść. Poza tym to cudzoziemiec, to już jego sprawa, że chciał się poświęcić.

Niektórzy w tłumie odnieśli wrażenie, iż decydującym czynnikiem było właśnie to, że nieznajomy jest cudzoziemcem.

Widzieli Iana Morahana wchodzącego do bloku o nazwie „Chaber”, słyszeli zatrzaskujące się drzwi. Zabrzmiało to złowieszczo.

Koło południa piątka wędrowców była wypoczęta i gotowa do dalszej podróży. Ilość kanapek bardzo się zmniejszyła, więc dla wszelkiej pewności zaopatrzyli się w kilka tabliczek czekolady, której sporo znaleźli w kiosku. Zapłacili co do grosza za wszystko i wyruszyli w drogę.

– Tym razem nas nie znaleźli – stwierdziła Ellen z triumfem w głosie. – Byłam niemal pewna, że zostaniemy zamknięci w domkach i żywcem spaleni.

– Ja też tak myślałem – potwierdził Gabriel. – Albo że napadną na nas w środku nocy i wystrzelają. Aleśmy zaspali!

Pół godziny później dotarli do niewielkiej osady, gdzie musieli się zatrzymać, żeby nabrać benzyny. W samochodzie zapaliło się już bowiem czerwone ostrzegawcze światełko.

– Dobrze, że nie odjechaliśmy dalej na pustkowia – powiedział Nataniel. – Ale cóż to! Ten chłop nas oszukał, tutaj przecież jest hotel, i to czynny! A to podstępny lis!

– Ja myślę, że sam los tak nami pokierował i nocowaliśmy na tym, campingu – powiedziała Tova. – W przeciwnym razie „oni” mogliby nas znaleźć. Tu byłoby im łatwiej.

– Pewnie tak – zgodzili się wszyscy.

Gabriel stał na starej gazecie, którą ktoś wyrzucił. Nagle drgnął.

– Nataniel, zobacz! Tutaj jest twoje nazwisko!

Podniósł gazetę, brudną i podeptaną przez wiele stóp, ale czytelną.

– O Boże, widzieliście coś podobnego? – zapytał Nataniel. – Rikard mnie poszukuje!

– Z jakiego dnia jest gazeta?

– Z wczoraj. A zatem straciliśmy cały dzień!

– Straciliśmy? Dlaczego?

Nataniel głośno czytał artykuł, a oni słuchali z narastającym przerażeniem.

– Czy wy myślicie to samo co ja? – zapytał Nataniel pobladłymi wargami.

– Tak – potwierdził Marco. – Nie ma chyba najmniejszych wątpliwości, o kogo chodzi.

– Muszę natychmiast wracać! – zawołał Nataniel rozgorączkowany. – Marco, czy mogę wziąć twój motocykl?

– Oczywiście, tylko nie możesz zabrać swojej butelki!

– To prawda. Mógłbyś ty ją wziąć?

Marco wahał się, co Nataniel, rzecz jasna, rozumiał.

– Masz rację, gdyby oni cię dopadli, to znajdą od razu dwie butelki. Nie, muszę swoją zakopać gdzieś w lesie. Oznaczę miejsce, ale wy też musicie zobaczyć, gdzie to jest, żebyście w razie czego wiedzieli.

Ellen przestępowała niecierpliwie z nogi na nogę. Bardzo chciała coś powiedzieć. W końcu zawołała:

– Muszę jechać z tobą, Natanielu!

– Nie, w żadnym razie! Ty też masz butelkę, którą powinnaś donieść na miejsce.

– Ale nie możesz zostać sam! Będę ci potrzebna!

– Ellen, nie protestuj! Jadę sam! Marco, daj mi tabliczkę czekolady, to nie będę musiał przez jakiś czas myśleć o jedzeniu.

Podzielili między siebie zeszłoroczną czekoladę i zaczęli jeść. Tylko Ellen odmówiła, bo jej nerwy były napięte do tego stopnia, że nie byłaby w stanie niczego przełknąć. Zresztą już i tak postanowiła, że pojedzie za Natanielem, nie może go zostawić samego. Problem tylko, jak to zrobić?

– Widzę budkę telefoniczną – powiedział Nataniel. – Poczekajcie tu, zadzwonię do Rikarda.

Wrócił bardzo szybko.

– Tak jest – oświadczył zdenerwowany. – Rikard także jest przekonany, że Tengel Zły musiał się ulokować w jednym z bloków, chociaż co jak co, ale taki blok zupełnie do niego nie pasuje! Wygląda na to, że nasz ponury praprzodek jest wściekły, iż to właśnie Rikard się tam kręci. Krew Ludzi Lodu, rozumiecie. W tej chwili Rikard jest w domu i odpoczywa, był na nogach od chwili, gdyśmy się pożegnali. Już wczoraj wysłał wiadomość do gazet, żeby mnie szukali, ale myśmy po prostu nie czytali prasy. Tyle się wydarzyło w ciągu paru dni, a myśmy o niczym nie wiedzieli! Błąd polegał na tym, że koncentrowaliśmy się na problemach Ludzi Lodu i zapomnieliśmy o całym świecie! A tymczasem nasz największy problem się zmaterializował, że tak powiem… No tak, ale Rikard, jak powiedziałem, w tej chwili jest w domu i na razie nie ma więcej wiadomości. Chodźcie teraz, ukryjemy moją butelkę! Tutaj na skraju lasu będzie chyba dobrze, co?

Kiedy już zakopali butelkę i starannie udeptali ziemię, Nataniel znalazł spory kamień i oznaczył nim miejsce, po czym pochylił w skupieniu głowę.

– Tengelu Dobry! – zawołał cicho. – Czy zechciałbyś ustanowić tu wartę?

Czekali niespokojnie, po chwili w powietrzu nad zagajnikiem dał się słyszeć szum i chociaż nikogo nie dostrzegli, odczuli, że ktoś wśród nich jest. Usłyszeli dobrze znany, głęboki głos Tengela Dobrego: