– I widział pan coś?
– Widziałem.
– I żyje pan?
– Mam wrażenie, że „to” mnie zaakceptowało, ale ja jestem bardzo ostrożny, trzymam się z daleka. Może „to” ma dla mnie jakieś polecenia? Tak mi się jakoś wydaje, że „ono” coś ode mnie chce.
– Proszę opisać, co pan widział!
Morahan drgnął gwałtownie.
– To jest coś… niepojętego. Całkowicie poza zdolnością pojmowania normalnego człowieka. Najpierw myślałem, że to przybysz z innej planety, ale… Nie. „To” sprawia mimo wszystko ziemskie wrażenie. Bardzo ziemskie! Ten pył, całkiem ziemski! I stary!
Rikard odchrząknął.
– Mieliśmy nadzieję spotkać tutaj Nataniela Garda. Widział go pan?
Ciemne oczy spojrzały na niego spłoszone.
– Nie. Tutaj nikogo nie ma.
Ellen rzekła pospiesznie:
– Skoro… Morahan mógł się do tego trochę zbliżyć, to ja pewnie też mogę.
– Nie, Ellen, nie wolno ci! – ostrzegł Rikard.
Irlandczyk wtrącił:
– Tam na górze znalazłem absolutnie bezpieczny punkt obserwacyjny, można się tam w razie czego zamknąć na klucz i łatwo stamtąd uciec. Poza tym on wcale nie jest specjalnie agresywny.
– Mnie nie dopuścił do siebie – powiedział Rikard. – Zachowywał się tak gwałtownie, że nie mogłem wejść wyżej, musiałem zostać na parterze. Ale miał do tego specjalne powody. Boję się, że Ellen spotkałoby tu samo, ponieważ jesteśmy krewnymi.
Morahan patrzył na niego pytająco.
– Tak, zdaje się, że właśnie my wiemy, kim jest ten groteskowy stwór. Ów Nataniel Gard, o którym wspomniałem, również jest naszym kuzynem. Ten obrzydliwy pył, jaki to coś wokół siebie rozsiewa, też może być śmiertelnie niebezpieczny, więc uważam, panie Morahan, że powinien pan być ostrożniejszy!
– Dlaczego?
Na to nie znajdowali odpowiedzi.
Ellen czuła, że serce jej się ściska. Stał oto przed nią, oparty o poręcz schodów, niezwykle interesujący mężczyzna. Bardzo jej się podobał. Mimo zniszczeń poczynionych przez chorobę była w nim jakaś witalność, choć nie był ani wysoki, ani specjalnie dobrze zbudowany. Nie chciała, by ten człowiek umarł tak młodo, nie zasługiwał na to, był w jakiś trudny do określenia sposób bardzo silny.
Ale wszystko w jego wyglądzie, bladość, wychudłe ciało, zapadnięte oczy, głębokie bruzdy na twarzy, nie mówiąc już o tym nieprzyjemnym, jakby zbyt płytkim oddechu, mówiło, że jego dni są policzone.
W wielkim hallu panował jakiś dziwny, pełen napięcia nastrój. Bardzo nieprzyjemny. Trudny do zniesienia. Najgorszy był oczywiście smród, ale w budynku czaiło się też co innego. Jakieś zło, które nie wiadomo gdzie miało swoje źródło, lecz wrażliwa Ellen wyczuwała je bardzo wyraźnie.
I to właśnie ona przerwała milczenie:
– Chcę zobaczyć tę istotę.
Rikard wahał się długo. Na jego twarzy malował się lęk, poczucie bezradności i trwającej od wielu godzin niepewności.
– Jeśli teraz popełnię błąd, to go sobie nigdy w życiu nie wybaczę. Nataniel jednak bardzo wiele mi o tobie opowiadał, Ellen. Mam więc do ciebie wielkie zaufanie, wierzę, że dzięki specjalnym zdolnościom byłabyś w stanie nawiązać z nim jakąś formę kontaktu. Ale chociaż masz spore doświadczenie w takich sprawach, to ta sytuacja jest wyjątkowa. Nie wiem, Ellen! Naprawdę nie wiem.
– Pozwól mi, Rikard. Ja się nie boję.
Policjant zagryzał wargi.
– Nie jestem pewien, co robić. Myślę, że powinniśmy poczekać do przyjazdu Nataniela. Z drugiej jednak strony dobrze byłoby mieć jasność. Dowiedzieć się, czy to rzeczywiście ten, o którym oboje myślimy. Dobrze! Idź! Tylko nie ryzykuj niepotrzebnie!
– Będę ostrożna! Morahan wie, jak daleko można się posunąć.
– Tylko nie spodziewaj się niczego ładnego ani wzruszającego!
– Czy ktoś z nas się kiedyś czegoś takiego spodziewał?
Kiedy jednak weszła na schody, gdzie obrzydliwy smród był co najmniej dwa razy silniejszy i otoczył ją szczelnie, odwaga omal jej nie opuściła. Morahan wyciągnął rękę, słyszał bowiem, że dziewczyna idzie niepewnie.
On nie ma już po co żyć, pomyślała. Ale przecież ja mam.
On zniósł spotkanie z potworem. Przeżył. Więc mogę i ja. Tylko że on nie pochodzi z Ludzi Lodu.
– Rikard – powiedziała odwracając się. – Czy mógłbyś mi pożyczyć rewolwer?
– Na co by ci się tu przydał rewolwer?
Ta odpowiedź zmroziła ją bardziej niż jakiekolwiek inne słowa w całym życiu.
Tengel Zły – nieśmiertelny…
Wolno weszli na pierwsze piętro. Musieli się posuwać bardzo powoli również z innych powodów. Morahan na każdym prawie stopniu przystawał, żeby odpocząć. Jego dłoń była wilgotna i słaba. Używanie windy byłoby niepotrzebnym drażnieniem „tego”, tak przynajmniej przypuszczali i starali się zachowywać możliwie spokojnie.
Ellen domyślała się, że Morahan wolałby mówić po norwesku, chociaż ona dużo lepiej rozumiała jego angielski. Ona mówiła do niego po norwesku. Miała wrażenie, że go to przyjemnie zaskoczyło.
– Skąd się tutaj wziąłeś? – zapytała szeptem.
– Z ciekawości – przyznał.
– Ale w Norwegii?
– Chciałem poznać rodzinne strony mojej matki, zanim… – nie dokończył zdania. – Matka pochodziła z Nordland.
– My później też mamy zamiar jechać na północ – poinformowała nie bardzo wiadomo dlaczego. Morahan nie odpowiedział.
Pierwszy korytarz był pusty, lecz Ellen tego się właśnie spodziewała. Morahan mocno ściskał jej rękę, pewnie chciał, żeby czuła się bezpieczniejsza, ale ponieważ sam wcale się bezpieczny nie czuł, więc…
Skazany na śmierć człowiek musi czuć się niepewnie?
Chyba to jest najbardziej przerażające.
Na zakręcie schodów, wiodących na następne piętro, Morahan zawahał się przez moment. Ellen zauważyła, że mimo pozornego spokoju drgnął z niechęci na myśl o tym, iż trzeba iść dalej.
– Widzę, że nie przyzwyczaiłeś się do „tego”? – szepnęła łagodnie.
– Nie, z trudem znoszę jego obecność w pobliżu. To tego rodzaju potwór, do jakiego człowiek nigdy się nie przyzwyczai! Nie, nie mogę pozwolić, byś to oglądała! Nie wolno wciągać młodej dziewczyny w coś tak okropnego!
– Uwierz mi, my w naszej rodzinie jesteśmy zahartowani – bąknęła pod nosem. Zatrzymali się. – Jak myślisz, skąd się „to” wzięło?
Powietrze było gęste jak syrop i śmierdziało jak wszystkie śmietniki świata razem wzięte.
– Nie mam w tej sprawie żadnego pomysłu – odpowiedział Morahan. – Sprawia toto wrażenie, jakby zostało wyjęte z koszmarnego snu, z tym tylko zastrzeżeniem, że czegoś równie makabrycznego nigdy w najstraszniejszych snach nie widziałem. I w dodatku w takim miejscu! Sterylny blok mieszkalny na przedmieściach Oslo! To kompletnie niepojęte!
– Jeśli jest tak, jak sądzimy – powiedziała Ellen zamyślona – to on przyszedł tu z Bałkanów, a po drodze zatrzymał się na krótko, na osiemnaście lat, w Górach Harcu.
– Z Bałkanów? – zawołał Morahan pospiesznie. – Z Transylwanii?
Ellen odwróciła się i patrzyła na niego z uśmiechem.
– Myślisz, że to wampir? Nie, on nie jest wampirem.
– Powiedziałaś „on”?
– Tak. Myślę, że to bardziej właściwe określenie niż „to”. Poza tym to naprawdę jest on. Jeśli to ten, o którym myślę. To właśnie chciałabym sprawdzić.
Później już nie rozmawiali. Ostatnie stopnie schodów na drugie piętro przebyli z wahaniem.
Znaleźli się na korytarzu drugiego piętra.
Nie mieli odwagi zapalać światła, chcieli bowiem unikać wszystkiego, co mogłoby zirytować potwora, a światło wieczoru było zbyt słabe, by rozjaśnić pomieszczenie. Ellen wytrzeszczała oczy. Smród był teraz tak intensywny, że zdawało się, iż można by go kroić nożem.