Выбрать главу

– Posłuchaj mnie – upierał się Morahan, nie bardzo rozumiejąc, o czym Ellen mówi ani kim jest ta budząca grozę zjawa… – Nie możesz tu zostać, jesteś zbyt młoda, całe życie przed tobą…

Ellen przerwała mu niecierpliwym gestem i mówiła dalej:

– Wtedy jednak leżał tam tak długo, że powietrze w jaskini było zatrute i niebezpieczne jak zaraza. Teraz wyszedł na świat. Wiatr musiał rozwiać najgorszy smród. Myślę, że ten pył nie jest już taki trujący. Bądź tak uprzejmy i przynieś listę!

– Ale ja nie mogę cię tu zostawić, nie chcę tego zrobić! Chodź ze mną!

A ponieważ nie poruszyła się i w ogóle sprawiała wrażenie, że go nie słyszy, złapał ją za ramię i zmusił, by na niego spojrzała.

– O czym ty myślisz?

Zdumiał się bezgranicznie, gdy zobaczył, że po twarzy dziewczyny spływają wielkie łzy.

– Jeszcze nie wiem, Morahan. Ale dręczy mnie przeczucie, że my, to znaczy mój ród, postawiliśmy cały problem na głowie. Idź! Przy tobie nie mogę się skupić!

Bardzo niechętnie zaczął schodzić w dół.

– Gdyby coś się zaczęło dziać, to krzycz! I uciekaj co tchu… Nie, ja nie mogę…

– Idź już – mruknęła sennie. – Przeszkadzasz mi.

Poszedł. Ellen siedziała tak jak przedtem. Pospiesznie otarła łzy, ale pojawiły się nowe.

Była przekonana, że znalazła trop, choć wciąż jeszcze za mało o tym wie. Podejrzewała też, że zawdzięcza to tej swojej zdolności do komunikowania się z samotnymi, nieszczęśliwymi duszami i że dlatego one się do niej zwracają. Coś takiego działo się właśnie teraz, lecz wciąż jeszcze nie umiała określić, o co tak naprawdę chodzi.

Nie cieszyło jej to, dostawała mdłości na myśl o tym, wiedziała jednak również, że to jej obowiązek wobec całego rodu dowiedzieć się czegoś więcej o tym, co się dzieje, i więcej o Tengelu Złym.

Dlaczego, na Boga, wynalazł takie dziwne miejsce jak wielki blok mieszkalny, żeby się ukazać ludziom? Bo wszystko wskazywało na to, że uczynił to absolutnie świadomie.

Myśli Ellen za nic nie chciały uwolnić się od tej dość szalonej idei, która jej właśnie teraz przyszła do głowy – o samotnej, nieszczęśliwej duszy. I znowu, tym razem ze zdwojoną siłą, ogarnęło ją uczucie, że ktoś chce z nią nawiązać kontakt.

Nagle dotarły do niej nieznane dźwięki.

Zamarła i przerażona zacisnęła ręce na poręczy schodów.

W górze ponad nią coś dziwnie uderzało w podłogę. Słyszała jakieś podskoki, jakby ogromna wrona poruszała się na związanych nogach.

Odgłosy ucichły. U szczytu schodów stało tamto niepojęte. Tym razem wyprostowane, z dumnie uniesioną głową. Zimne oczy przyglądały się Ellen z wyraźnym obrzydzeniem.

Rikard Brink był bardzo zdenerwowany.

– Jak mogłeś zostawić Ellen samą z tym potworem? – wyrzucał Morahanowi. – My wiemy, jaki on może być niebezpieczny, ty nawet nie masz o tym pojęcia! O, żeby tak Nataniel tutaj był!

Morahan potrząsnął głową.

– Wygląda na to, że ją też zaakceptował. Nie tylko mnie.

– To niemożliwe, ona jest z Ludzi Lodu, których on nienawidzi bardziej niż zarazy!

– Pojęcia nie mam, kim są Ludzie Lodu – rzekł Morahan. – Podobnie jak nie wiem, kim jest on. Wiem tylko, że Ellen prosiła, bym sobie poszedł, bo chce zostać sama; chce pomyśleć, a mnie nie udało się jej przekonać. Czy masz jakąś listę lokatorów?

– Tak, ale… Masz tę listę i leć na górę. Sprowadź ją tutaj, zanim nie będzie za późno! Żebym tak ja mógł tam pójść, ale na mój widok on się stroszy jak jastrząb. Ostatnim razem ledwo uszedłem z życiem.

Morahan poszedł. Potrzebował sporo czasu, żeby wejść na piętro, ale w końcu jakoś tam dotarł.

Zatrzymał się jak rażony prądem. Scena, którą zobaczył, sprawiła, że serce przestało mu bić i o mało nie upuścił tego, co trzymał w ręce.

Ze stojącej na szczycie schodów istoty sypał się szary pył, jakby potwór się trząsł. Zdawał się nie zwracać uwagi na Morahana, zajmowała go wyłącznie Ellen.

Ona zaś stała nieco poniżej i jakimś dziecinnym głosem przemawiała do monstrum. Morahan nie rozumiał słów, ale w jej zapłakanym głosie brzmiała odwaga, co go bardzo wzruszyło. Bał się poruszyć, żeby nie zburzyć tego nastroju i nie narazić Ellen na niebezpieczeństwo.

Jedyne, co rozumiał z jej prawie szeptem wypowiadanych słów, to „Nataniel”. W jej głosie słychać było dumę, gdy to imię wymawiała. Ona musi tego Nataniela kochać, pomyślał i poczuł ukłucie w sercu. On sam nie zdążył nikogo pokochać. I teraz też już nie zdąży.

Ku wielkiemu zdumieniu Morahana Ellen zaczęła wchodzie na schody, po policzkach wciąż spływały jej łzy i nie odrywała przerażonych oczu od stojącej przed nią zjawy. Porusza się jak w transie, pomyślał Morahan. Nie był w stanie zrobić nic innego, jak tylko pójść za nią. Krzyczeć raczej nie powinien.

– Chodź tutaj, Morahan – powiedziała nie odwracając głowy.

Podszedł do niej, ale przez cały czas śledził ruchy tego przypominającego demona monstrum. Nigdy przedtem nie zbliżył się do niego aż tak, zbierało mu się na wymioty. Coś tak przerażającego nie może po prostu istnieć. Morahan pewnie już umarł i znalazł się oto w najmniej upragnionym miejscu.

Przypływ wisielczego humoru nie rozbawił go specjalnie.

Przepełniony najwyższym obrzydzeniem słuchał, co mówi Ellen, która, wciąż wpatrzona w potwora, wzięła listę z rąk Morahana:

– Ja chciałabym, oczywiście, pomóc najlepiej jak potrafię. A wy jesteście pewnie głodni po tak długim okresie w samotności, prawda? Czy mam się postarać o coś do jedzenia? Może kawałek chleba?

Jej niewiarygodna naiwność doprowadzała Morahana do histerii. Nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać, a może krzyczeć ze strachu.

– Jeśli pozwolicie nam odejść na chwilkę – mówiła Ellen wciąż tym dziecinnym głosikiem. – Zeszlibyśmy niżej, żeby przestudiować tę listę. Zaraz wrócimy!

Drżąca ręka Ellen chwyciła dłoń Morahana i nie odwracając się zaczęli ostrożnie schodzić ze schodów, najzupełniej świadomi, że w każdej chwili mogą zostać zaatakowani od tyłu.

Kiedy już potwór nie mógł ich widzieć, Morahan wysyczał gwałtownie:

– Czyś ty oszalała? Jak możesz się narażać na takie ryzyko I żeby proponować mu chleb! To kompletny idiotyzm!

Ellen była trochę zirytowana, ale panowała nad sobą:

– Czyż on nie ma ust? Co byś chciał, żebym zrobiła? Miałam mu może rzucić kawał surowego mięsa, czy jak? Myślę, że to by było dużo bardziej niemądre. – I nagle skurczyła się jakoś, jakby zmęczona. – Wybacz mi, Morahan, nie chciałabym się z tobą kłócić… ja po prostu… zaczynam tracić równowagę. Wiem, że jestem na tropie czegoś bardzo ważnego, ale jestem za słaba, żeby zrozumieć sygnały. Och, żeby tak Nataniel tu był! Albo lepiej nie!

– Czy moglibyśmy popatrzeć na tę listę? – zaproponował cicho.

– Tak, popatrzmy!

Pochylili się nad kartką. Rikard czy ktoś inny porobił uwagi przy wszystkich lokalach.

Na samym końcu korytarza mieszkało małżeństwo w średnim wieku, nazywali się Svingen. Żona jest wśród tych, którzy doznali szoku na widok monstrum, mąż natomiast nigdy go nie widział. Za następnymi drzwiami mieszkali Jepsenowie, nowocześni młodzi ludzie, którzy wyjechali do Danii na kilka dni przed całym zamieszaniem. Dwa kolejne mieszkania były puste. Na drugim końcu korytarza ostatnie mieszkanie też nie miało lokatorów, obok zaś mieszkał pastor z rodziną. Pastor próbował odmawiać modlitwy nad potworem, ten jednak prychał na niego ze złością, ale poza tym ignorował go.

Następne mieszkanie należało do państwa Gustavsenów. On był starszym, chorym na serce panem i umarł w wyniku doznanego szoku. Najbliżej schodów mieszkali Malmowie, którzy zajmowali się ziołolecznictwem, ale raczej bez fantazji. Żadnych czarodziejskich napojów ani nic takiego.