W tym miejscu znajdowała się ważna informacja. Otóż ktoś z wyższych pięter widział z windy, że potwór węszył koło mieszkania Jepsenów, podobno dokładnie ostukiwał drzwi.
– Jepsenowie tu ci młodzi, którzy wyjechali do Danii?
– Tak. Jest tu również informacja, że policja kontaktowała się z nimi telefonicznie, ale oni nie mają pojęcia, co by to mogło znaczyć. Obracają się w kręgu uznanych artystów, ludzi dobrze sytuowanych. Nie, to do niczego nie prowadzi…
– Przepraszam cię – powiedział Morahan. – Ale bardzo nie lubię mieć za plecami tej mumii, choć teraz go nie widzimy. Czy moglibyśmy zejść na dół, a potem na górę schodami przeciwpożarowymi i stanąć za tamtymi drzwiami?
– Oczywiście, że możemy – powiedziała Ellen i posłusznie poszła za nim. Morahanowi nie podobała się ta jej nieśmiałość i ten wyraz ufności w oczach.
Zeszli do Rikarda.
– No? – zapytał policjant niecierpliwie. – Jak wam idzie? I w ogóle co się dzieje? Nerwy mam po prostu w strzępach i już nie pozwolę wam tam wrócić. Na Boga, Ellen, co z tobą? Dlaczego wyglądasz tak dziwnie?
– Naprawdę? – zapytała w odpowiedzi na całą tę jego długą tyradę. – Ale masz rację, to możliwe, bo wydaje mi się, że na moment zajrzałam do ludzkiej duszy. Jeśli w związku z tym tam… można mówić o duszy. Tak czy inaczej, Rikard, sądzę, że popełniliśmy błąd. Poważny błąd! W pewnym momencie postawiliśmy cały problem na głowie, widzę to teraz wyraźnie.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nie wiem. Ja tego wszystkiego jeszcze nie rozumiem. Czy możesz dać mi trochę czasu? Spróbuję się skoncentrować i może znajdę…
– Tak. Wiem przecież, że możesz nawiązywać kontakt z duszami… Ale pamiętaj, Ellen, w tym wypadku musisz być wyjątkowo ostrożna. Nie zapominaj, że on był w stanie manipulować nawet kimś tak silnym jak Heike i mało brakowało, a skończyłoby się bardzo źle!
– Nie. Tu o niczym takim nie ma mowy! – zaprotestowała Ellen. – Ja tylko odkryłam… A, to zresztą wszystko jedno!
Rikard przyglądał jej się długo.
– Wejdę z wami na schody przeciwpożarowe. Ale tylko na pierwsze piętro. Wezmę radionadajnik. Boże, co z tym Natanielem?
Gabriel zjadł tylko pół tabliczki czekolady, bo uznał, że jest przedatowana, skoro leżała w kiosku przez całą zimę. Dlatego spał znacznie lżejszym snem niż pozostali. Marco siedział z twarzą opartą na rękach, które położył na kierownicy. Tova, skulona, oparła głowę na jego kolanach.
Gabriel ich jednak nie widział.
Znowu miał sen. Dziwne, ale wciąż mu się śniło, że jest w samochodzie. I… dokładnie tak jak za pierwszym razem, widział za szybami jakieś twarze. Z tą tylko różnicą, że teraz bał się naprawdę. Widział bowiem małe, wykrzywiające się stwory o złych rysach i długich kłach. Aż się od nich roiło, cała tylna szyba pełna była tych paskudnych gąb, Gabriel niepokoił się, że szyba nie wytrzyma i pęknie. Za przednim oknem siedziała wyjątkowo obrzydliwa mara i szczerzyła do niego zęby. Nieustannie ktoś próbował otworzyć drzwi i nieustannie słychać było złowrogie głosy. Jakby się tam znajdowała chmara zdenerwowanego ptactwa, tylko dużo bardziej groźne, dużo bardziej nienaturalne.
– Marco, ratuj! – zawołał Gabriel, jakby wiedział, że to właśnie Marco znajduje się w pobliżu. Nie otrzymał jednak odpowiedzi.
W tym samym momencie w koronach drzew rozległ się huk, jakby nadchodził niezwykle silny sztorm. Teraz pomrzemy, pomyślał, choć nie umiałby powiedzieć, kim są ci „my”. Samochód zachwiał się i przesunął nieco w przód. Gabriel usłyszał wrzaski przerażenia ze strony otaczającego auto diabelskiego drobiazgu, kiedy huragan zdmuchnął całe to towarzystwo z karoserii. Polecieli daleko, zostali rozpędzeni na cztery wiatry, a ich oszalałe krzyki zamierały gdzieś w głębi lasu.
W końcu wszystko ucichło, samochód stał tam gdzie przedtem.
– No widzisz, wszędzie mamy pomocników – powiedział ciepły głos Ulvhedina.
Daleko stąd na skraju drogi Linde-Lou miał dużo więcej kłopotów.
Pierwszy atak trzech żyjących mężczyzn, jakichś ponurych typów najnędzniejszego rodzaju, odparł bez trudu. Linde-Lou wiedział nie od dziś, że to, co zwyczajni ludzie widzą, jest jego umarłym ja. Wobec tego bardzo powoli materializował się przed oczyma trzech rzezimieszków.
Szli w stronę Nataniela z nożami gotowymi do ciosu, gdy nagle zobaczyli kogoś wyłaniającego się z nicości obok śpiącego mężczyzny. Najpierw była to tylko rozmazana, słabo widoczna zjawa, której kontury rysowały się coraz wyraźniej, aż w końcu widać było wszystkie szczegóły. Zobaczyli potworną marę, która od dawna siała śmiertelny popłoch wśród wszystkich złych ludzi pojawiających się w pobliżu ukochanej przez Linde-Lou Christy, matki Nataniela. Teraz to samo przerażenie stało się udziałem trzech napastników. Zatrzymali się zdumieni, broń upadła na ziemię, po chwili wszyscy trzej zaczęli uciekać, pędzili na łeb na szyję z krzykiem, byle dalej od tego miejsca, do którego nigdy więcej nie zamierzali powrócić.
Linde-Lou nie mógł jednak odpoczywać dłużej. Przeciwko Natanielowi zostały wysłane moce silniejsze od żywych ludzi.
Linde-Lou widział to, czego oko zwyczajnego śmiertelnika zobaczyć nie mogło…
Stali, najpierw w oddaleniu, na polu. Oddział ubranych z hiszpańska zaciężnych żołnierzy. Mundury świadczyły o tym, że pochodzą z piętnastego wieku i o ich związkach z inkwizycją. Barwni wojownicy z halabardami, w wysokich hełmach i bufiastych spodniach do kolan nad cienkimi łydkami. Ich ozdobione wymyślnymi brodami twarze były zacięte, oczy lodowato zimne. Upiory z epoki pozbawionej miłosierdzia, z czasów triumfu fanatyków, gdy najbardziej pozbawieni uczuć żołnierze byli kierowani do zwalczania wszelkich odszczepieńców i niedowiarków. Niegdyś wszyscy zginęli zaszczytną śmiercią wojowników, przekonani, że właśnie oni wejdą do królestwa niebieskiego jako ci, którzy bronili jedynej prawdziwej wiary ogniem, mieczem i torturami. Zamiast tego jednak zostali zepchnięci do bezdennej, pustej otchłani, gdzie znajdowały się wszystkie duchy pozbawione swojego miejsca. Tam właśnie odnalazł ich Tengel Zły, kiedy przygotowywał się do rozpoczęcia zwycięskiego pochodu przez świat, i bez trudu zwerbował ich do swoich oddziałów.
I teraz oto znaleźli się na polach Gudbrandsdalen, gdzie wyglądali wyjątkowo nie na miejscu. Ale zło, którym byli przesyceni, nie wygasło. Po śmierci, tak samo jak za życia, unosiło się nad nimi niczym aura.
Linde-Lou był jedynym, który ich widział. Nataniel widziałby ich również, gdyby nie spał.
Na rozkaz dowódcy podeszli bliżej z halabardami gotowymi do ataku. Linde-Lou zdawał sobie sprawę z tego, że sam nie da im rady. Dlatego wezwał na pomoc Tengela Dobrego.
Ten odpowiedział mu natychmiast:
– W pobliżu znajdują się Demony Wichru. Tamlin poprosi je, by cię zastąpiły.
Wkrótce potem demony nadeszły pod dowództwem Tajfuna i z wielką ochotą przepędziły najemników z czasów inkwizycji, po prostu zepchnęły ich z drogi. Wymachując rękami i nogami podnosili się z ziemi. Nic już nie byli w stanie zrobić Natanielowi i potrzebowali wiele czasu, żeby się jakoś pozbierać i ponownie sformować oddział.
Linde-Lou mógł znowu usiąść obok syna swojej ukochanej Christy.
ROZDZIAŁ XIV
Majowe noce są krótkie. Blade światło zaczynało rozjaśniać klatkę schodową w bloku o nazwie „Chaber”. Ellen jak nigdy o takiej porze czuła się trzeźwa, ale też była rozgorączkowana i po prostu zdenerwowana. Patrzyła na poważną twarz Rikarda, widać było, że i on jest zdenerwowany do granic wytrzymałości. Morahan siedział oparty o poręcz schodów. Jego bladożółta, naznaczona śmiercią twarz lśniła w mdłym blasku poranka. Sprawiał wrażenie nieludzko zmęczonego, ale najwyraźniej postanowił wytrwać. Ellen ze wzruszeniem stwierdziła, że ten młody człowiek bardzo chce być dla niej wsparciem, mimo że czuł się tak marnie.