Ale to nie następowało. Teinosuke latami nadużywał mojej siły i czynił to w złych intencjach. A ja, który zostałem stworzony przez Najwyższego i pobłogosławiony przez drugiego po Najwyższym, cierpiałem strasznie. Tak, Natanielu, byłem z Teinosuke wówczas, gdy widziałeś go w gospodzie razem z grupą kupców. Byłem z nim także wówczas, kiedy spotkał małe koczownicze plemię, do którego w końcu się przyłączył. Wtedy Teinosuke był już bardzo doświadczonym i wprawnym czarnoksiężnikiem. Wszyscy szanowali jego umiejętności i wszyscy się go bali. Wiele ze swojej sztuki zawdzięczał mnie, ale też wiedział, jak się mną posługiwać.
Wśród koczowników znajdowała się pewna młoda szamanka. Teinosuke i ona natychmiast się ze sobą zeszli. Miałeś rację, Natanielu, ona również była naznaczona złem. Uwielbiała sprowadzać na innych nieszczęście i ból. Zamieszkała razem z Teinosuke i oboje postanowili spłodzić dziecko, które mogłoby się stać uosobieniem zła na ziemi. Sami chyba nie przypuszczali, jak znakomicie im się ten zamiar powiedzie. Zły bóg koczowniczego plemienia miał na imię Kat, którym to imieniem został też później nazwany wnuk Tengela Złego. Tej nocy, gdy Tan-ghil został poczęty, oboje rodzice złożyli Katowi ofiarę. Co mu składali, nie chcę mówić, bo tego rodzaju rytuały zostały już dawno zarzucone. Zresztą to nie ofiara tak podziałała. Chcieli wrzucić mnie, całego, do saganka, w którym kobieta przygotowywała swój wywar, ale wtedy udało mi się oszukać i Teinosuke, i jego złą żonę. Wielkim wysiłkiem woli zdołałem przesłonić ich wzrok do tego stopnia, że mnie nie znaleźli. Wiedziałem bowiem, że jeśli znajdę się w wywarze, to dziecko, które pod jego wpływem zostanie poczęte, będzie miało do końca swego życia nade mną władzę. Zginąć w tym magicznym napoju nie mogłem, bowiem Lucyfer pobłogosławił mnie i sprawił, że nic nie było w stanie mnie zniszczyć. Użalił się nad nieszczęsnym stworzeniem, które Najwyższy najpierw powołał do życia, a potem po prostu odrzucił. Gniew, jaki Lucyfer odczuwał wobec swego pana, wywoływał pragnienie zemsty. Dlatego się mną zajął, za co jestem mu wdzięczny na wieki.
Rune milczał przez chwilę.
– No, ale to tylko dygresja… Wszyscy wiecie, że odrobina alrauny była dodawana do większości magicznych wywarów ze względu na jej niezwykłą siłę. Jednak w napoju, który pili rodzice Tengela Złego tuż przed jego poczęciem, mnie nie było. Dlatego nigdy mu się nie udało zdobyć nade mną jakiejkolwiek władzy. Dlatego, a także dzięki faktowi, że za mną stał Lucyfer. Wiecie przecież, że z początku Lucyfer był białym aniołem, który pragnął wyłącznie dobra. To on tchnął we mnie wiarę w dobro. Inne alrauny są dualistyczne, to znaczy służyć mogą zarówno dobrym, jak i złym celom. Są niebezpieczne dla swoich właścicieli. No cóż, dla Tengela Złego ja też byłem dość niebezpieczny, ale nie wybiegajmy tak daleko do przodu.
Mała gadzina, która przyszła na świat w nocy po dniu, gdy ukazało się czarne słońce, była od pierwszych chwil życia przesycona złem. Na ogół dzieci takie nie bywają. Zło to jest coś, co człowiek sam wybiera, może też płynąć ze środowiska, w którym się wyrasta, bądź jest wynikiem traktowania, jakiemu się podlega. Pewne złe cechy charakteru można przynieść ze sobą na świat, to prawda, i to dziecko, któremu dano na imię Tan-ghil, przyniosło je w ogromnych ilościach, a nie stało się wcale lepsze od tych rytuałów, które odprawiono i przy poczęciu, i później przy urodzeniu. Bo i ten moment został naznaczony najczarniejszą magią.
– Biedny malec – szepnęła Christa.
– O, tak – poparł ją Nataniel. – Przez cały czas o tym myślę.
Rune rzucił mu spojrzenie, które trudno było wytłumaczyć, i bez komentarza ciągnął swoją opowieść:
– Teinosuke i jego szamanka byli na mnie wściekli, ponieważ nie chciałem z nimi współpracować i w noc, kiedy zamierzali począć dziecko, ukryłem się przed nimi. Ze względu na moją, że tak powiem, nieobecność, w charakterze chłopca zawsze miało czegoś brakować…
– Czego, mianowicie? – zapytał Nataniel.
– Tego nie wiem – bąknął Rune zbyt szybko, żeby ktoś mógł mu uwierzyć. Zrozumieli, że ten brak nadal istnieje. Ale dlaczego tak jest, nie wiedział nikt.
Zanim zdążyli zapytać o więcej, Rune mówił już dalej:
– A więc ze złości, że nie dałem się wykorzystać, Teinosuke sprzedał mnie innemu człowiekowi z klanu. Miałem u niego znośnie, nie mogłem jednak śledzić z bliska małego Tan-ghila.
Dzięki Natanielowi wyjaśniłem sobie teraz pewne sprawy, które dotychczas były dla mnie niezrozumiałe. Nataniel opowiedział o bardzo ważnym epizodzie z życia Tan-ghila. Pamiętam, że kiedyś mój pan, wstrząśnięty do głębi, przyniósł wiadomość, że Teinosuke nie żyje. Miało się podobno stać z nim coś okropnego, ale nikt nie wiedział dokładnie, co, jego żona, szamanka, zawodziła rozpaczliwie przez wiele dni i nocy i posypywała głowę popiołem, a potem przez długie miesiące nie odzywała się do nikogo. I wyglądało na to, że się boi. Że lęka się o swoje życie. Dopiero teraz wiem, dlaczego. Nataniel miał wizję, dzięki której poznał to wydarzenie. Tan-ghil zamordował swego ojca, Teinosuke. Nic dziwnego, że matka szalała z żalu i ze strachu.
Po śmierci ojca Tan-ghil zyskał więcej swobody i jego złe skłonności mogły się w pełni rozwinąć. Matka chłopca, szamanka, nie miała już żadnego sposobu, żeby utrzymać go w ryzach, robił dokładnie to, co chciał. Stał się plagą i udręką dla wszystkich, zarówno w zimowym obozowisku nomadów, jak i podczas wędrówki, gdy poszukiwali pastwisk dla swoich jaków. Nie wolno nam jednak zapominać, że to plemię już wcześniej miało ponurą sławę znawców czarnej sztuki i inne plemiona na stepach odnosiły się do niego z największą niechęcią. Totemem klanu były, jak wiecie, rogi jaka, i z czasem widok tego symbolu zaczął budzić lęk i przerażenie w innych stepowych plemionach. Główną przyczyną był, oczywiście, Tan-ghil, chłopiec, który bez najmniejszych skrupułów mordował każdego, kto wszedł mu w drogę. Liczba ofiar szybko rosła. Zdarzało się, oczywiście, że próbowano odpłacić mu pięknym za nadobne, lecz on był przebiegły niczym szczur, podejrzliwy jak człowiek owładnięty manią prześladowczą. Nikt go nigdy nie podszedł, on natomiast rozprawiał się bezwzględnie z każdym, kto czegoś takiego próbował.
Były to straszne czasy, wspominam je z największą niechęcią. kiedy Tan-ghil podrósł na tyle, że matka nie była mu już potrzebna, rozprawił się również z nią, krótko i bez sentymentów. Ale wodzem plemienia nie został, wodzem był mój właściciel, właśnie dzięki mnie. Zresztą wodzostwo nie interesowało Tan-ghila, wiązało się z tym zbyt wiele obowiązków, zbyt wiele czasu musiałby poświęcać dla innych. On trzymał się jakby na uboczu, chodził własnymi ścieżkami, a mimo to plemię i tak było mu całkowicie podporządkowane. Posiadał władzę absolutną, wszyscy przed nim drżeli. Wielu młodych ludzi wciągał w swoje sprawki, byli współuczestnikami jego przestępstw, wyuczał ich na szamanów, bo sam przejął stosowną wiedzę od matki. Ale wszystkie te drobne cuda, na których szaman musi się znać, on odrzucił z obrzydzeniem. Swoim uczniom przekazywał samo zło. W ten sposób zło krzewiło się w koczowniczym plemieniu, wszyscy byli nim przesyceni.