W jego głosie słychać było lekceważenie.
– To, niestety, nie są dowcipy – rzekł Morahan. – I ten potwór chciałby usłyszeć grę na flecie. Mały Smrodek oczekuje pana!
Winger popatrzył na Morahana z niesmakiem, a potem pytająco na Ellen i rzekł lodowatym głosem:
– Czy mogę już odebrać moją własność?
– Owszem. Ale proszę pamiętać, że pana przestrzegaliśmy. Czy ma pan zdrowe serce?
Winger zniżył głos do syku:
– Jeżeli państwo sądzą, że mnie bawią takie płaskie dowcipy, to nie poznali się państwo na mojej inteligencji. A teraz chciałbym wejść do środka!
Morahan otworzył drzwi wejściowe do bloku.
– Bardzo proszę – powiedział obojętnie.
Muzyk wkroczył do środka i natychmiast zawrócił, z trudem łapiąc powietrze.
– Tak cuchnie wielbiciel pańskiej muzyki – oświadczyła Ellen sucho. – Proszę wejść. Tylko spokojnie, żadnych gwałtownych ruchów. On się łatwo irytuje.
Flecista rzucił jej mordercze spojrzenie i z godnością wszedł do hallu.
Kiedy pokonali schody aż do drugiego piętra, Wingerowi od smrodu zbierało się na wymioty. Uważał, że jest poniżej jego godności rozmawiać teraz z Ellen i Morahanem. W jego oczach oboje byli mitomanami. Patrzył prosto przed siebie, a potem przeniósł obojętny wzrok na szafę, ponieważ zauważył jakąś asymetrię w rysunku korytarza, pospiesznie odwrócił wzrok, zatrzymał się gwałtownie, zbladł, ponownie spojrzał w górę…
Mieli sporo kłopotu, żeby go przywrócić do przytomności.
Kiedy się ocknął w głębokim fotelu Jepsenów, pochylały się nad nim poważne twarze Murahana i Ellen.
– Ja chcę wyjść! Chcę stąd wyjść! – krzyknął, ale ich połączone siły przeważyły i musiał usiąść spokojnie.
– Gdzie… Gdzie to jest?
– Na fortepianie. Za pańskimi plecami.
Winger krzyknął, jakby go pszczoła użądliła.
Tengel Zły stracił teraz wszelkie zainteresowanie dla Ellen. Jego żółte ślepia płonęły, wpatrzone z nadzieją w Pera Olava Wingera.
Pomogli fleciście dojść do łazienki, gdzie zabawił dobrą chwilę, za nic na świecie nie chciał wracać do tego pokoju. W końcu jednak musiał wyjść, był pergaminowo blady i nie zamierzał nawet spojrzeć w stronę fortepianu.
Opadł bez sił na fotel, a Ellen opowiedziała mu pokrótce, co, jej zdaniem, powinien teraz zrobić. Ani słowem nie wspomniała u Ludziach Lodu. Ona sama zresztą popadła w jakiś niezwykły, egzaltowany nastrój, uszczęśliwiona przekonaniem, że znalazła rozwiązanie zagadki Tengela Złego. Da mu wszystko, czego potrzebuje, zrozumienie i pomoc, czyli flet, który uśpi go na zawsze. Widocznie flety zostały kiedyś zamienione, bo sygnał, którego on teraz tak strasznie pragnął, to właśnie ten usypiający. O, to wielki dzień Ellen! Wielki dzień Ludzi Lodu i całego świata! Była o tym przekonana, ale głośno wolała jeszcze tego nie mówić.
Kiedy zakończyła swoje wyjaśnienia, Winger kiwnął obojętnie głową, jakby i tak niczego nie słuchał.
– A teraz znowu ogarnęło mnie pragnienie odegrania tych cudownych tonów. Teraz nic mnie już nie powstrzyma, cały świat będzie mógł usłyszeć, już nie będę musiał marnować talentu, sprzedając te głupie odkurzacze, jak to byłem dotychczas zmuszony robić. To obrzydliwe! Gdzie nuty i flet?
– Tutaj, proszę bardzo. Ale najpierw…
Winger przerwał jej z ekstatycznym wyrazem twarzy:
– Tak, on jest zmęczony, ma pani rację, panno Skogsrud. Bardzo, bardzo zmęczony. A moja nie mająca sobie równych kompozycja przywróci mu nareszcie spokój. On nigdy nie został wprowadzony do otchłani. Znowu znajduje się w przejściu. W przejściu do innego świata: do śmierci. Teraz będzie mógł spoczywać…
Ellen kiwała głową. Ona to również tak odczuwała. Morahan, który nie znał całej historii, był jedynie widzem. Patrzył na potwora o niezgłębionych oczach. Próbował zrozumieć.
– Nie jestem pewien, czy to właściwa teoria – zaczął ostrzegawczym tonem. Ale nikt nie chciał go słuchać.
To, co teraz nastąpiło, dokonało się tak błyskawicznie, że nikt nie zdążył niczemu zapobiec. Ellen, która stała odwrócona plecami do kominka, spostrzegła, że zła istota przysiadła w kucki i w następnej sekundzie jednym skokiem znalazła się na półce ponad kominkiem, z tyłu za nią.
Morahan jęknął:
– Nie odwracaj się, Ellen! Nie ruszaj się, żeby nie wiem co! I nie odwracaj głowy!
Zobaczyła, że Wingerowi upadła broda i nie miała wątpliwości, że ona sama za nic nie chce się odwracać.
Morahan mógł zrobić tylko jedno: podać Wingerowi flet.
Ten ujął go drżącymi palcami. Pospiesznie rozłożył na fortepianie arkusz nutowy i przyłożył instrument do ust.
Osobliwe, obce dźwięki wypełniły pokój, rozproszone tony z bardzo dawnych czasów. Ellen usłyszała za sobą jakiś szmer. Tengel Zły zeskoczył na podłogę i podszedł do flecisty, który teraz nie kontrolował już swojej gry. Wlepiał przerażone oczy w potwora, ale nie był w stanie się ruszyć, nie mógł uciec, mógł jedynie grać wciąż i wciąż od nowa te same tony. Morahan podszedł na palcach do Ellen. Bezradni patrzyli na rozgrywający się przed nimi spektakl.
Na ich oczach Tengel Zły jakby się rozpływał w powietrzu, stawał się coraz mniej i mniej widoczny, coraz bardziej przypominał obłok ciemnej mgły, w końcu zniknął całkiem, pokój był pusty.
Winger grał jeszcze przez chwilę, potem opuścił rękę trzymającą flet, wyczerpany, wciąż rozdygotany z powodu szoku, ale dumny.
– No więc sami widzicie! – rzekł z wyższością. – A nie mówiłem?
Ellen skinęła głową. Ona przecież mówiła to samo. Morahan milczał.
Nagle poczuli ostry zapach dymu.
– Nuty! – krzyknęła Ellen. – Nuty się palą!
Winger rzucił się z rykiem na ratunek, ale było za późno. Papier zamienił się w popiół.
– Moja symfonia wykrztusił. – Moja symfonia!
– Nie zachował pan niczego w pamięci? – zapytała Ellen, której zrobiło się go żal.
– W pamięci? Czy pani myśli, że takie pasaże można zachować w pamięci?
Nie. Ellen też przecież słyszała je dopiero co wielokrotnie, a nie zapamiętała nic. Były zbyt obce, zbyt skomplikowane.
Zwróciła się do Morahana.
– Nad czym się zastanawiasz? – spytała przyjaźnie.
Niepokój w jego ciemnych oczach przestraszył ją.
– Tak – powiedział. – Tylko że mnie się to wszystko wydaje zbyt proste.
– Czasami to, co proste, bywa bardziej subtelne – oświadczył Winger z przesadą, jak to on. Teraz, kiedy strach zdawał się go opuszczać, znowu stawał się sobą. – Przecież powiedziałem, że on zniknie, no i tak się stało. A może on w ogóle nie istniał? Może znajdowaliśmy się pod wpływem jakiegoś narkotycznego środka czy czegoś takiego?
– Chciałbym też móc traktować to tak lekko – powiedział Morahan.
Wziął radionadajnik i wezwał policjanta spod bramy.
– Możecie nas już stąd wyprowadzić – powiedział. – Dom jest wolny. Nie, mnie proszę nie dziękować, to zasługa pana Wingera. Jeśli to w ogóle jest sukces, to…
– No nie musisz być taki skromny – powiedział Winger, kiedy Morahan wyłączył aparat. – A teraz idziemy na zewnątrz, żeby przyjąć oklaski i podziękowania od publiczności. O, to bardzo przyjemne uczucie!
Ellen była szczęśliwa i bardzo ożywiona. Dokonała wielkiego czynu i strasznie chciała opowiedzieć o tym Natanielowi. Już po wszystkim! Wszystko minęło! Trwająca osiem wieków noc Ludzi Lodu dobiegła końca!
Wszyscy troje opuścili blok noszący nazwę „Chaber” i uczynili to bez żalu.
ROZDZIAŁ XV
Jak można było oczekiwać, młody Gabriel obudził się jako pierwszy. Przeciągnął się, ciało miał zdrętwiałe, głowa ciążyła jak z ołowiu. Był bardzo wczesny ranek, ptaki wprost zanosiły się śpiewem.