– Gdzie jest Gabriel? Gdzie chłopiec? – wrzasnął Marco. Tova nie wiedziała, że oczy mogą płonąć takim gniewem.
Tamten gapił się w ziejącą nad nim wilczą paszczę i z trudem wykrztusił:
– Pogoniliśmy go!
– On zaraz narobi w spodnie – powiedziała Tova z największą pogardą. – Mów zaraz, gdzieście go gonili!
Podnieśli nędznika na nogi, w końcu dzwoniąc zębami i dygocząc ze strachu poprowadził ich w stronę lasu. Wilk deptał mu przez cały czas po piętach.
Wreszcie zatrzymał się:
– Gdzieś tutaj – wyjąkał.
– Nie ma tak dobrze! – krzyknął Marco. – Pokażesz nam dokładnie.
– Nie możecie mnie puścić? – zawodził tamten. – Wy mnie też tam zepchniecie, czuję to!
– Zepchniecie? Szum rzeki… Och, nie – szepnął Marco. Zwrócił się do wilków: – Trzymajcie tego drania pod strażą i wróćcie z nim do samochodu. Tam czekajcie na nas. Pilnujcie go dobrze!
Wilki szczerząc kły popędzały przed sobą rzezimieszka, który z potwornym rykiem gnał pomiędzy drzewami. Dzikie bestie podążały tuż za nim. Marco i Tova biegli w stronę rozpadliny.
Płacz rozsadzał im piersi, bali się spojrzeć przed siebie.
– Och, Gabrielu – szlochała Tova.
Marco wciągnął powietrze i położył się na brzuchu. Tova odwróciła się, nie była w stanie zrobić nic więcej.
– Tova – powiedział po chwili Marco. – Możesz tu przyjść i zobaczyć.
– Co? Co chcesz przez tu powiedzieć? – jąkała, ale posłusznie położyła się obok niego.
Znajdowali się niedokładnie w tym miejscu, gdzie powinni, ale daleko w dole, nieco na ukos od nich, widać było wyraźnie coś jakby nieduży tłumoczek na rozpaczliwie wąziutkim występie. A obok niego siedział olbrzymi dziki człowiek i pełnił wartę. Ulvhedin.
– Nie wiemy, czy Gabriel żyje – rzekł Marco tym samym martwym głosem co przedtem. – A ponieważ nie pochodzi z czarnych aniołów, to one nie mogą przyjść mu z pomocą, ja sam zaś w tej podróży jestem bardziej człowiekiem niż czarnym aniołem i moje możliwości są bardzo ograniczone. Spróbuję jednak go stamtąd wyciągnąć.
– Pomogę ci, oczywiście, w czym tylko będę mogła.
– Nie, Tovo – powiedział Marco poważnie i ujął ją pod brodę. – Teraz, Tovo, musisz być bardzo dzielna i zmobilizować wszystkie swoje zdolności. Musisz wziąć samochód. Jedź do wsi i sprowadź pomoc! Znajdź paru silnych mężczyzn i wytłumacz im, gdzie jesteśmy. Ty sama jednak nie możesz tu wracać. To wszystko zajmie bardzo dużo czasu, a teraz ty jesteś jedyną osobą, która może natychmiast ruszyć dalej na północ. Czas goni, pamiętaj o tym! Musisz pojechać do Doliny Ludzi Lodu, sama! Woda Shiry musi się tam znaleźć jak najszybciej. Ale przedtem musisz jeszcze załatwić samochód dla mnie. No, ruszaj!
– Ale… Ty jesteś moim jedynym pomocnikiem i opiekunem!
– Wyruszę za tobą tak szybko jak to możliwe, może cię dogonię, ale nigdy nic nie wiadomo. Tymczasem jednak musisz mieć opiekuna, to prawda.
– Halkatla – powiedziała Tova bez namysłu.
Marco zastanawiał się.
– Tak, Halkatla będzie odpowiednia. Będziemy mogli ją wypróbować, my oboje wierzymy w jej lojalność, prawda?
– Absolutnie!
– Zadbam o to, żeby przyszła. Pospiesz się teraz! I poszukaj też lekarza!
– Dobrze. I, Marco… Czy przeszkadzałoby ci, gdybym cię uściskała? Mimo że wyglądam jak najgorsza pokraka…
– Nie, naprawdę by mi to nie przeszkadzało – uśmiechnął się z czułością i przytulił ją do siebie. – I wcale nie wyglądasz jak pokraka. Ty jesteś Tova!
Marco zaczął schodzić po zboczu.
Przy samochodzie obok wilków stała Halkatla. Gdy nadbiegła zdyszana Tova, wiedźma o kręconych blond włosach miała bardzo niepewną minę.
– Co to, do licha, jest? – zapytała wskazując samochód. – Z czego to jest zrobione? I do czego służy?
– Zaraz się dowiesz.
Najpierw Tova musiała opowiedzieć wilkom, co polecił im Marco, i zwierzęta natychmiast pobiegły w stronę rozpadliny, żeby tam zaciągnąć wartę. W zamieszaniu zapomniano o bandycie, którego też należało pilnować.
– Hej, Halkatla! – zawołała wtedy Tova z uśmiechem. – Jak tu dotarłaś?
– Marco wezwał Sol, bo ona, jak wiesz, jest naszą pośredniczką – śmiała się młoda wiedźma, która nigdy nie zaznała szczęśliwego życia i która potem przez sześćset lat spoczywała w otchłani zła. – To Sol przekazała mi wiadomość, że mam się natychmiast zjawić tutaj. Myślę, że ona sama też by chętnie tu przyszła.
– W to akurat wierzę! Ale jej czas jeszcze nadejdzie. No dobrze, a teraz ty będziesz musiała się mną opiekować, co nie będzie chyba łatwe. Wskakuj do samochodu!
– Do tego, tu? Nigdy w życiu!
– Ale tam jest bardzo wygodnie, sama zobaczysz. Siadaj tu, obok mnie. To nie gryzie.
– No dobrze. Tylko po co mamy w tym siedzieć? Czy nie powinnyśmy pędzić do Doliny Ludzi Lodu? Nie! Nie wejdę do tego paskudztwa!
W końcu jednak Tova zdołała zapakować swoją niezwykłą przyjaciółkę do samochodu. Te dwie dziewczyny rozumiały się bardzo dobrze i świetnie im było razem. Halkatla spoglądała na Tovę badawczo, kiedy tamta wkładała kluczyk do stacyjki, i podskoczyła z krzykiem, gdy silnik zapalił.
– Nie umrzesz, nie bój się – powiedziała Tova cierpko. No i, oczywiście, Halkatla nie umarła, zrobiła to już sześć wieków temu.
Kiedy jednak samochód ruszył, Halkatla zamilkła i wytrzeszczyła oczy. Trzymała się mocno fotela. Gdy zaś pojazd toczył się w stronę wsi, zawołała:
– Bardzo to praktyczne, niech mnie licho!
– Tak. To rzeczywiście świetny wynalazek. Ale kiedy znajdziemy się między ludźmi, to pozwól mnie mówić, dobrze? I żadnych czarodziejskich sztuczek, żeby cię nie wiem jak korciło!
– Będę się zachowywać jak niewinny baranek – obiecała Halkatla.
Mimo to nie obeszło się bez problemów, kiedy zobaczyła osadę, ruch uliczny i tysiące rzeczy, które nie istniały w Dolinie Ludzi Lodu w czternastym wieku. Wiele razy na minutę wydawała z siebie okrzyki zdziwienia, zachwytu lub obrzydzenia, w końcu Tova zdecydowała, że Halkatla zostanie w samochodzie, a ona sama pójdzie załatwiać interesy. Na wszelki wypadek. Chłopcy z czynnej całą dobę stacji benzynowej rzucali pełne uznania spojrzenia siedzącej w samochodzie Halkatli, a Tova z lękiem stwierdziła, że młodej wiedźmie bardzo się to podoba. Pospiesznie załatwiała wszystkie sprawy, bez trudu znalazła chętnych do pomocy mężczyzn, którzy natychmiast pobiegli do Marca i Gabriela. Samochód dla Marca też pożyczyła bez kłopotów.
Kiedy wsiadła do wozu, syknęła z wymówką:
– Halkatlo, ci młodzi chłopcy cię widzieli!
– Bo tego chciałam – odparła tamta zadowolona.
– Czy w takim razie Ulvhedina też będą widzieli?
– Jeśli nie będzie sobie tego życzył, to nie. Wszystko zależy od nas. Och, Tova, jak dobrze jest znowu żyć! A ile do oglądania! Jakie wrażenia!
Znowu wydała okrzyk pełen radości.
Wyjeżdżały już z osady, żeby niezwłocznie wyruszyć na północ, gdy Tova zobaczyła przy lotnisku oparty o płot motocykl. Zahamowała tak gwałtownie, że Halkatla o mało nie wybiła głową szyby.
– To przecież nasz motocykl! – krzyknęła Tova. – A tam siedzi Nataniel! No tak, oczywiście, on też musiał zasnąć! Tylko dlaczego tu siedzi?
– On i Linde-Lou.
– Jego nie widzę. Chodź, biegniemy do nich!
– Pokaż się, Linde-Lou! – zawołała Halkatla, gdy były już blisko.
Tova zrelacjonowała, co się stało. Nataniel opowiedział swoją historię, a także wyjaśnił, że samolot z Oslo będzie tu lada moment. Zbliżała się ósma rano, a od dawna było jasno.